Kiedyś dziewczyny wyręczały w wielu przypadkach tatusiów. Teraz to się skończyło: „ogarnij się, chłopie, bo ja też chcę mieć coś z życia”. Z Maćkiem Augustyniakiem i Jackiem Olszewskim Rozmawia: Małgorzata Fiejdasz-Kaczyńska.
Maciek Augustyniak (do rocznego Tomasza, który mu towarzyszy): Dumny jesteś z siebie, że tak zjechałeś po drabince? Rączki teraz bolą, co?
Jacek olszewski: Na szczęście spadł na materac.
Maciek: Dużych strat nie było.
Gaga: Myślicie, że ojcowie rzadziej krzyczą do dzieci: „Uważaj, spadniesz!”, „Ostrożnie”, „Nie idź tam” itp.?
Maciek: Ja na pewno mam większą tolerancję dla tego rodzaju wybryków niż moja żona. Z Tomaszem w szpitalu byliśmy raz, kiedy zleciał z łóżka. Byłem pełen podziwu dla ochroniarzy przed szpitalem, bo wierzyli naiwnie, że znak „stop” i machanie rękami powstrzymają kogoś, komu się naprawdę spieszy z dzieciakiem do szpitala, więc tylko odskoczyli, jak na filmach amerykańskich. Później sobie z tego żartowaliśmy, ale wtedy niekoniecznie było nam do śmiechu.
Jacek: Widzę po Lilce, że chce wchodzić właśnie wszędzie tam, gdzie nie wolno. Staram się ją asekurować, ale pamiętam, że ja byłem taki sam, teraz doceniam cierpliwość moich rodziców. Może mężczyźni nie okazują tak tego, ale starają się przewidywać i wyprzedzać pewne zachowania. Wołanie: „Nie rób tego”, nic nie zmieni. Poza tym trening czyni mistrza. Dzieciak, który spadł parę razy z małej wysokości, będzie uważał, jak wejdzie wyżej – tak mi się wydaje.
Porównujecie się z innymi ojcami?
Jacek: Z własnego doświadczenia powiem, i tu jest powód, dla którego jestem nielubiany wśród wielu mężów, że to żony często porównują ich ze mną: „Zobacz, jak facet sobie radzi, a ty… Mógłbyś się bardziej postarać!”. Czasami idę na plac zabaw i nagle orientuję się, że mam wokół siebie grupkę dzieci: „Proszę pana, można się pobawić?”. No pewnie, że można. Ojcowie, którzy siedzą na ławkach, nagle się wtedy podnoszą: „Chodź, coś zrobimy”.
Bo wcześniej im się nie chce?
Jacek: Ciężko jest mi porównywać się z typową pełną rodziną, bo praktycznie od narodzin Lilki wychowuję córkę samotnie. Na pewno przeczytanie bajki na dobranoc i kąpiel to za mało, by spełnić się w roli taty.
Maciek: Moi kumple z kolei nie mają dzieciaków w wieku Tomasza, więc zazwyczaj spotykamy się z „ciotkami” na mieście. Mam za to jeszcze jednego syna, 10-letniego Igora, który był wzięty w promocji razem z moją małżonką. Dostałem dzieciaka w prezencie, jak miał cztery i pół roku – i radź sobie, chłopie! Teraz razem chodzimy na treningi piłkarskie, komentujemy z innymi tatusiami, kto jak kopie piłę. Jasne, że jestem dumny z tego, jak sobie dajemy radę, ale nie popadam w samozachwyt. Nie wiem, czy to typowe, ale ja dużo czytam o dzieciach.
Nie, to nie jest typowe.
Maciek: O stadiach rozwoju, wchodzę na stronę internetową albo podglądam, jak moja żona Karinka szuka przepisów na różnych portalach, żeby z dietą rodziny wszystko było git, bo nie jemy mięsa, więc potem zaglądam sobie w pootwierane zakładki.
Jacek: Jeśli chodzi o mnie, to zdałem się na instynkt. Jedyną osobą, której początkowo słuchałem, był pediatra neonatolog, ponieważ Lilka urodziła się jako wcześniak i pani doktor ustawiła jej dietę, namawiała mnie też do tego, żeby korzystać z naturalnych produktów. Lilka zjadła w swoim życiu może pół zupki w słoiku, bo kiedy tego spróbowałem… (Jacek krzywi się wymownie). Sam więc gotowałem. Teraz Lila ma prawie sześć lat.
Pytanie będzie prowokacyjne: ojcostwo jest męczące?
Maciek: Jasne, że jest męczące. U nas w domu jest tak, że to ja, z racji pracy w organizacji pozarządowej, mogę ją połączyć z opieką nad dzieckiem. Zabieram Tomasza na prawie wszystkie spotkania służbowe, ostatnio byliśmy w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich i nikomu nie przeszkadzało, że Tomuś sobie rumakuje…
Jacek: Miałem tak samo, jak Lilka była jeszcze mała. Spotkania biznesowe odbywałem na placu zabaw i wszyscy stwierdzali, że to jest fajne.
Maciek: Czasem wkurza mnie, kiedy nie mogę napisać maila albo przeprowadzić superturboważnej rozmowy służbowej, bo mam Tomasza kurczowo uczepionego do spodni, ale to truizm, że jego śmiech wszystko wynagradza. I to, jak jest uparty skubaniec z tą drabinką w tej chwili!
(Maciek rzuca się w pogoń za Tomaszem).
Jacek: Po śmierci Agaty miałem macierzyństwo i tacierzyństwo w jednym, bo pierwsze, co zrobiłem, to wykorzystałem resztę urlopu i zajmowałem się Lilką od momentu, kiedy skończyła dwa tygodnie. To, co włożymy w wychowanie dziecka, wraca do nas potem. Ja już teraz słyszę od ludzi, że Lilka jest fajna, ułożona, że aż czasami trudno uwierzyć, iż sam facet ją wychowywał. Każdy uśmiech, gest, kiedy wieczorem zasypiamy, przytulenia, uściski, „Tato, kocham cię” sprawiają, że człowiek zapomina o całym trudzie… Wiesz co, Maciek, przywiąż tę drabinkę szalikiem, bo zaraz spadnie Tomaszowi na głowę.
Trzeba mieć talent do ojcostwa, żeby czerpać z niego satysfakcję?
Maciek: Być może, ale moim zdaniem jest to też kwestia tego, że ludzie zaczynają myśleć: „Moje dzieciństwo było do bani i chciałbym być lepszym ojcem niż mój”. Ja zacząłem się z moim tatą dogadywać, gdy skończyłem 18-19 lat, i teraz jest super.
Jacek: Nie pamiętam, żeby ojciec kiedykolwiek mnie przytulał albo mówił, że mnie kocha, ale on z kolei okazywał miłość w ten sposób, że codziennie rano przynosił ciepłe bułki, robił mi śniadanie przed szkołą. Myślę jednak, że dzieciak potrzebuje także fizycznego kontaktu. Z córką bardzo często, zwłaszcza jak zasypia, przytulamy się. Ostatnio zresztą jest tak, że Lilianka codziennie wędruje po nocy.
Maciek: Czyli sypia „na zombi”. Nam jest o tyle łatwiej, że śpimy razem z Tomaszem, więc nie ma dramatu, jak się budzi i kwęka w nocy.
Jacek: Wracając do ojcostwa, to myślę, że świat idzie w trochę złym kierunku, bo jest mnóstwo kobiet, które wychowują samotnie dzieci, dlatego że mężczyzna nie dorósł do roli ojca.
Bohaterowie poprzedniej „męskiej rozmowy” doszli do wniosku, że rodzicielstwo to najtrudniejsza forma partnerstwa. Zgadzacie się z nimi?
Jacek: Podobno najtrudniejszą formą partnerstwa jest kredyt.
Maciek: Też tak słyszałem! Na trzydzieści lat nie ma żartów. Zmienia się nasze podejście do partnerstwa. Kiedyś dziewczyny wyręczały w wielu wypadkach ojców, a teraz się skończyło: „Ogarnij się, chłopie, bo ja też chcę mieć coś z życia”. Karinka wraca z pracy i niekiedy dostaje dzieciaka do rąk: „A teraz się nim zajmij, bo ja siedziałem z nim cały dzień”. Trzeba znaleźć jakiś złoty środek. Ale my akurat mamy tę logistykę nieźle przerobioną, chociażby z powodu Igora (który zresztą znakomicie się dogaduje ze swoim tatą), Tomasza i dwóch psów. Ostatnio Tomasz zatrzymał się przy sporej psiej misce, która stoi na podwyższeniu w przedpokoju, pochylił się, napił i poszedł dalej. Szczęka mi opadła, jak to zobaczyłem… Bardzo lubię patrzeć, jak psy na niego reagują. Gdy idziemy na spacer, to niektóre panie chcą sobie „pociumkać” nad wózkiem, a Smok ma ponad 50 kg i wychodzi z założenia, że Tomasz jest bardzo irytującym gówniarzem, ale jego gówniarzem. No i niekiedy ludzie muszą szybko odskakiwać od wózka, zanim zdążę Smoczusiowi powiedzieć, żeby się wyluzował. Bardzo mu się nie podoba, kiedy ktoś niepytany podchodzi do Tomka i zamierza nawiązać z nim relację. A w domu mamy tak, że psy wchodzą do łóżka, bawią się z Tomaszem, przytulają…
Jacek: My zbyt często z Lilką wyjeżdżamy, więc nie mam możliwości wożenia wszędzie psa, mimo że Lilka bardzo by chciała. Poza tym musi nauczyć się jeszcze odpowiedzialności, bo na razie jak kwiatkiem się opiekowała, to usechł.
Jak dzieci się do Was zwracają?
Maciek: Igor mówi mi po imieniu.
Jacek: Tato. Chyba że podpadnę czymś, to wtedy: „Jacek, ty mnie nie denerwuj!”.
Czym jej ostatnio podpadłeś?
Jacek: Ustalaniem zasad, bo Lilka jest teraz w takim wieku, że testuje, na ile może sobie pozwolić, zarówno w domu, jak i w przedszkolu. I jeżeli nie dostaje tego, co by chciała, to tata jest wtedy zły.
Maciek: Nikt normalny nie lubi karać dzieci, ale zasady są potrzebne dla poczucia bezpieczeństwa dzieciaka.
A jak Wy mówicie do swoich dzieci?
Maciek: Ja często mówię Tomasz, Tomek, chłopaku, a z Kariną się wygłupiamy, zwłaszcza jak jest nieznośny: „I co dzisiaj słodki dziubdziulasek zrobił?”. Celowo daliśmy mu proste imię, żeby nie udziwniać.
Jacek: U nas są zdrobnienia od Liliany – Lilia, czasami księżniczka, pięknotka. Będę miał problem, bo ma takie ciemnoblond włosy z brązowymi oczami, a jak patrzę na tę młodzież czasami… Z chłopakami wydaje mi się, że jest łatwiej.
Jakie mieliście najtrudniejsze rozmowy z dziećmi?
Maciek: Wydaje mi się, że o religii. To jest o tyle trudne, że ja bardzo nie chcę narzucać swojego światopoglądu Igorowi i Tomkowi, chociaż mogę uważać, że jest on najlepszy na świecie. Z drugiej strony bardzo szanuję to, że każdy człowiek musi dokonywać swoich wyborów. No więc jak przekazać to, co myślę, żeby tego dziecięcego umysłu nie zmanipulować? Bo pokusa narzucenia swojego zdania jest ogromna.
Jacek: U nas nie ma trudnych tematów, nawet nie było ciężkich rozmów pt. „Dlaczego nie mam mamy?”. Oczywiście widzę, że Lilce jej czasami brakuje, zwłaszcza kiedy w przedszkolu koleżanki są odbierane przez mamy, ale ma w swoim pokoju na ścianie wielki obraz Agaty, wie, że jest wśród aniołków i opiekuje się nią z góry. Ostatnio tak się zdarzyło, że umarła mi i żona, i teść, i tata, potem moja szefowa… Jestem pogodzony z tym, że śmierć jest częścią życia. Staram się znaleźć coś pozytywnego nawet w śmierci.
A co w tym pozytywnego znajdujesz?
Jacek: Na przykład w przypadku mojego taty była to bardzo szybka śmierć, zatrzymanie krwi do mózgu. Doceniałem więc, że odszedł w ten sposób, bo widziałem ludzi z nowotworami, którzy przez półtora roku cierpieli, a znam psychikę ojca i wiem, że on by wykończył siebie i innych. Dla niego była to więc wymarzona śmierć, tak tłumaczę sobie i siostrze. Agata była jeszcze młodą dziewczyną, ale z drugiej strony stało się tyle dobrych rzeczy – powstał bank szpiku, ludzie zaczęli się rejestrować jako dawcy, oddawać krew. Wiem, że się ze śmiercią nie godzimy, że to jest tragedia, smutek, ale trzeba umieć doszukać się jeszcze czegoś więcej.
Chcielibyście mieć więcej dzieci?
Maciek: Hmmm, jasne, ale może za chwilę, może więcej kasy, może większe mieszkanie… Śmieszne, co?
(zwraca się do gaworzącego Tomasza)
Jacek: Szukam kobiety na dalszą część życia, też dla Lilki, bo widzę, jak ona tego potrzebuje. Uważam, że wszystko jest gdzieś zapisane i poukłada się, kiedy będzie na to czas. Ostatnio, kiedy odwiedziłem siostrę, Lila zapytała: „Tato, a gdzie będziesz spał?”. „U siostry”. „Nie, ty idź na dyskotekę, bo ja chcę mieć mamę, siostrę, brata, psa, kota i dom z basenem”.
Ona Ci już ułoży życie!
Jacek: I układa!
Macie jakieś marzenia związane z dziećmi?
Maciek: Jasne – lekarz, prawnik, kosmonauta (śmiech).
Jacek: Żeby było zdrowe, wtedy nic nie jest ważne. Miałem okazję być przez miesiąc w szpitalu na onkologii dziecięcej we Wrocławiu, gdzie Agata przechodziła przeszczep szpiku, napatrzyłem się i na śmierć, i na choroby dzieci. Jest to widok, który pozostaje do końca życia. Jak widzę, że ktoś narzeka, że nie ma tego, tamtego… zawsze mówię: „Cieszcie się, że macie zdrowie, kogoś, kto was wspiera. Cieszcie się, że macie siebie”.
Tomaszowi chyba chce się spać, nie przełożysz go do wózka?
Maciek: Nie, teraz by zrobił awanturę, na kolanach jest najlepiej. Zaśnie w drodze do domu.
Jacek Olszewski (ur. 1974) – inżynier, tata pięcioipółletniej Liliany, której mamą była zmarła w 2008 roku po przeszczepie szpiku siatkarka Agata Mróz-Olszewska. Wiceprezes fundacji Kropla Życia im. Agaty Mróz-Olszewskiej.
Maciej Augustyniak (ur. 1979) – twórca fundacji Polska bez Barier. Tata rocznego Tomasza, mąż Kariny, z którą wychowuje jej 10-letniego syna Igora z poprzedniego związku, właściciel dwóch psów – Kluski i Smoka.