Jestem w dziewiątym miesiącu ciąży. Przez pierwsze kilkanaście tygodni o obecności mojego synka świadczyły mdłości. Utwierdzały mnie w przekonaniu, że rozwija się we mnie dziecko. Coś się zmienia.
Ktoś we mnie rośnie. Najpierw pojawił się brzuszek. Potem brzuch. W końcu poczułam pierwsze kopnięcie, pierwsze ruchy. Od tego czasu zaczęłam sporadycznie odczuwać emocjonalną więź z dzieckiem. Kiedy jednak słuchałam opowieści moich wypełnionych po brzegi uczuciami macierzyńskimi koleżanek, ogarniało mnie poczucie winy.
Bałam się, że coś ze mną jest nie tak. Nie rozczulały mnie mamy z wózkami, noworodki, niemowlaki. Nie wpadałam w dygot na widok śpioszków, rożków i bucików. Przerażona pojawiłam się na zajęciach szkoły rodzenia.
Te wszystkie pytania, przestudiowane książki, strony internetowe, badania, a nawet „plan porodu” napawały mnie obawami. Coraz bardziej uświadamiały mi moją niewiedzę.
– Ciąża, a w szczególności poród, to taki moment, kiedy niewiele można z góry zaplanować – powiedziała pewnego dnia położna. – Nawet jeżeli nie czujecie jeszcze fali ogarniającej was miłości do dziecka, to wszystko zmieni się wraz z pierwszym spojrzeniem w jego maleńkie oczy – dodała po chwili. Wzruszyłam się. Popłakałam. Przestałam czuć się inna – winna. Coś się zmieniło. Następnego dnia kupiłam pierwsze ubrania dla Janka. Z uśmiechem wybierałam maleńkie skarpetki, body i spodenki.
Szczęśliwe dzieciństwo, długość życia, partnera/partnerkę, optymalny rozwój i najlepszą edukację – od najmłodszych lat programujemy nasze pociechy na osiągnięcie sukcesu w danej dziedzinie. Mało tego, relacje towarzyskie, kondycję seksualną, a nawet długość orgazmu – żyjemy w złudnym przeświadczeniu, że mamy nieograniczony wpływ na wszystkie te dziedziny.
Wydajemy gigantyczne pieniądze na leki, suplementy, ubezpieczenia, zabiegi. Wierzymy, że zyskamy dzięki nim „nieśmiertelność” lub że w znaczący sposób przedłużą naszą egzystencję i zwiększą jej komfort.
Do niedawna sama działałam w oparciu o misternie ułożony plan na życie. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Momentami wpadałam wręcz w obsesyjną kontrolę. Maciek, mój mąż, jest w tej dziedzinie moim totalnym zaprzeczeniem. Nie planuje, żyje z dnia na dzień, ufa, że wszystko się jakoś ułoży. Nasze spotkanie, ślub i wspólne zamieszkanie – w temacie projektowania codzienności – dużo zmieniły. Przede wszystkim ciąża pomogła mi poddać się rzeczywistości. Nauczyła mnie… odpuszczać.
Odkąd jest ze mną Janek, mnóstwo spraw zaczęło wymykać mi się spod kontroli. Mogę stosować się do zaleceń lekarza i dbać o siebie, czy mam jednak ostateczny wpływ na to, jak rozwija się moje dziecko?
Emocje, hormony, ciało – wszystko działa w oparciu o przedziwną, doskonałą i niezrozumiałą dla mnie logikę. Mogę walczyć, opierać się jej lub poddać.
Mogę też zachować równowagę. Robić plany, ale się do nich nie przywiązywać. Działać, ale wsłuchiwać się przy tym w intuicję. Odżywiać się zdrowo i nie zapominać o przyjemności. Odprężyć się i zaufać, że wszystko będzie tak, jak ma być, czyli dla mnie najlepiej. Bo jak powiedział pewien mistrz duchowy: „Wiara to świadomość, że dostajesz od życia wszystko, co dla ciebie najlepsze”.