Na pytanie, jak było w szkole, większość dzieci odpowiada – ok. Większość rodziców nie wnika, nie kontynuuje wątku. Większość nauczycieli nawet jeśli zauważa coś niepokojącego, woli nie brać sobie kolejnego kłopotu na głowę. Czy wiesz co naprawdę dzieje się w szkole twojego dziecka?
Historia, którą opowiada mama Antka, wydarzyła się kilka lat temu. Do klasy dziewięcioletniego wówczas syna chodziła dziewczynka, która upatrywała na swoje „ofiary” chłopców. Jej agresja była mało spektakularna – przez jakiś czas dokuczała, przezywała, chowała tornister. Po pewnym czasie przenosiła swoją uwagę na inną osobę. W trzeciej klasie do dzieci dołączył „nowy” – drobny chłopak z polsko-arabskiej rodziny o egzotycznie brzmiącym imieniu. Prześladowczyni od razu obrała go sobie za cel drwin. Gdy arsenał środków, jakich do tej pory bezkarnie używała, wyczerpał się, wpadła na pomysł, który tylko cudem nie okazał się tragiczny w skutkach – namówiła koleżankę, aby ta dolała uczniowi do kubka płynu, który przyniesie z domu. Co to było? Tego mama Antka nie wie. Wie tylko, że dziewczynie udało się zrealizować plan. Jeszcze w trakcie lekcji chłopiec zaczął skarżyć się na ból brzucha, wylądował w szpitalu.
Inna szkoła, też publiczna..
Oblegana, wśród rodziców znane z telewizji twarze. – Po pierwszym półroczu zauważyłam u córki nerwowy tik – opowiada mama siedmioletniej Kasi. – Unosiła ramiona i zaciskała rękę. Nie wiedziałam, czemu to przypisać. Na wywiadówce podeszłam do nauczycielki, żeby zapytać, jak córka funkcjonuje w szkole, bo zauważyłam u niej niepokojące sygnały. Usłyszałam, że „wszystko jest w jak najlepszym porządku”. Uspokoiłam się. Aż do momentu, kiedy na następnym zebraniu dowiedziała się, że klasowe życie wcale nie wygląda różowo. Ola, dziewczynka, która miała problemy z zachowaniem (była nadpobudliwa) z całej siły kopnęła kolegę w oko, raniąc go do krwi. Mama chłopca gorączkowo domagała się, aby przedyskutować to na klasowym forum, do czego jednak nie doszło, bo okazało się, że Ola uczestniczy już w terapii indywidualnej. Sprawa przycichła.
Wychodząc przed szereg..
Izabela Śliwińska, psycholog z SWPS, zaznacza, że trzeba odróżnić problem szkolnej agresji od przemocy. Ta pierwsza zdarza się incydentalnie, zwykle pod wpływem impulsu.
– Dzieci sześcio-, siedmioletnie mają prawo do testowania granic, sprawdzania, na co mogą sobie pozwolić, a na co nie, i zawsze w grupie zdarzy się , że jedno-dwoje będzie miało z tym kłopot.
Nie ma powodu, by wbijać je z tego powodu w poczucie winy – tłumaczy. – Najważniejsze, by nauczyciel nie zgadzał się na łamanie zasad panujących w klasie, zawsze interweniował w przypadku zachowań agresywnych, a gdyby sytuacja się powtarzała, określił i wyegzekwował konsekwencje, które mają być pouczające dla dziecka. Ich celem nie powinno być ani poniżenie, ani cierpienie. Konsekwencje powinny być przez niego jasno sformułowane i zapisane w szkolnym statucie.
Co innego przemoc..
To już systematyczne, długotrwałe, intencjonalne nękanie, na skutek którego jedna strona, silniejsza, wykorzystuje swoją przewagę, wchodzi w rolę oprawcy, a druga, słabsza – ofiary.
Jeśli nikt na to nie reaguje, dochodzi do utrwalenia tych ról, a skutki odbijają się potem w dorosłym życiu na obu stronach konfliktu. Uczeń narażony na przemoc w szkole może skarżyć się na: bóle brzucha, głowy, mieć trudności z zasypianiem. Zdarza się, że opuszcza się w nauce, często traci wiarę w siebie i swoje możliwości. Nabiera przekonania, że jest gorszy.
Otoczenie klasowe również zostaje „zainfekowane”. Reagować i narazić się na gniew „silnego”? Lepszą strategią wydaje się pozostać biernym obserwatorem, nie wychodzić ze swojej strefy komfortu, zwłaszcza gdy sprawca pozostaje bezkarny.
Kasia na pytania mamy, jak radziła sobie z agresywną koleżanką, odpowiadała: „Uciekałam”. Antek, który nie bał się uczennicy znęcającej się nad chłopcem o arabskich korzeniach, próbował stawać w jego obronie. – Było to źle odbierane przez nauczycielkę. Że wychodzi przed szereg, że nie powinien się wtrącać – mówi jego mama, nie kryjąc rozczarowania. – Moja mama też była nauczycielką i zawsze uczyła nas współodpowiedzialności, a w szkole syna wszystko musiało być „pod linijkę”, bez wychylania się, po cichu.
I właśnie tak, „po cichu”, został rozwiązany trujący problem w klasie..
Gdy zaniepokojeni rodzice domagali się wyjaśnień, usłyszeli na zebraniu, że „sprawa jest w toku”, a uczennica nie poniesie żadnych konsekwencji ze względu na trudną sytuację – jej rodzice są w trakcie rozwodu. O chłopcu dowiedzieli się tylko, że wyzdrowiał i zmienił szkołę.
– Zabranie dziecka z klasy jest często dla niego jedynym ratunkiem, ale problem zwykle pozostaje nierozwiązany. Bez wdrożenia systemu zaradczego przemoc wraca, wystarczy, że znajdzie się inne dziecko, które „krzywo spojrzy” – podkreśla psycholog. U Antka do kolejnego incydentu doszło w piątej klasie, tym razem sprawcą był chłopak. Finał do przewidzenia: rodzice zszokowani („Przecież ma w domu wszystko”), prześladowca pozostał w szkole, ofiara odeszła.
Tymczasem, jak piszą na stronie Ośrodka Rozwoju Edukacji autorki pracy „Przeciwdziałanie agresji i przemocy w szkole” (Anna Borkowska, Joanna Szymańska, Maria Witkowska, www.ore.edu.pl), „zaniechanie działań zapobiegawczych, szczególnie brak szybkiej i stanowczej reakcji kadry pedagogicznej na przejawy przemocy, sprzyja wytworzeniu się w szkole tzw. kultury przemocy, co prowadzi do nieuchronnej destrukcji całego środowiska społecznego. Sprawcy czują się bezkarni, a ofiary bezradne. Ofiarami przemocy stają się z czasem nie tylko uczniowie, lecz także nauczyciele i pozostali pracownicy”.
Tak było, gdy do trzeciej klasy cieszącej się renomą warszawskiej szkoły dołączył zdolny uczeń, syn prawników będących – podobnie jak rodzice uczennicy ze szkoły Antka – w trakcie rozwodu. Prawnicy byli skonfliktowani do tego stopnia, że przychodząc na zebranie szkolne, siadali w przeciwległych kątach sali. Osobno podchodzili też do wychowawczyni, żeby zasięgnąć informacji o synu. A było o czym rozmawiać.
Dziewięcioletni Robert miał w swoim repertuarze cały arsenał środków, dzięki którym uniemożliwiał klasie i nauczycielce funkcjonowanie. Przedrzeźniał dzieci, szarpał je, chodził w czasie lekcji po klasie, zatykał uszy i podśpiewywał. Kiedy uważał część lekcji za nudną (a tak było najczęściej, bo w jego opinii wszystko wiedział lepiej), stawał za nauczycielem i stroił miny.
Nawet na wuefie odmawiał przebierania się – generalnie gardził wszystkim i wszystkimi. Współpraca z mamą nie układała się – kobieta uważała, że szkoła nie jest w stanie sprostać wymaganiom syna (relegowanego wcześniej z prywatnej podstawówki).
Zresztą po lekcjach uczestniczył w mnóstwie dodatkowych zajęć, podczas których rozwijał swój nieprzeciętny potencjał intelektualny.
„To wy macie problem” – konkludowała najczęściej po zebraniu matka i w tym akurat miała rację. Próby wciągnięcia Roberta w klasowe sprawy, zaprzyjaźnienia się z nim, skierowania jego aktywności na inne pole niż destrukcja spełzały na niczym.
Doprowadzona do krańcowego stanu nauczycielka poszła na zwolnienie lekarskie, po tym jak wcześniej doszło między nią a Robertem do przepychanki. Mama jednego z uczniów, która opowiada tę historię, była wówczas w radzie rodziców. – Mieliśmy związane ręce – przyznaje. – Pisaliśmy do kuratorium, ale nie mogliśmy doprowadzić do usunięcia ucznia, bo szkoła była państwowa, a matka groziła nam sądem. Nie wiem, jak to się wszystko skończyło. Ja przeniosłam swojego syna do innej szkoły.
Mama Kasi przez długi czas nie brała pod uwagę takiej opcji, ale na kolejnym zebraniu znowu usłyszała coś, co ją zaniepokoiło. – Usiadłam obok mamy Franka, która zwierzyła mi się, że jej syn nie lubi szkoły, czuje się wykluczony przez klasę. Po powrocie do domu zapytałam o niego Kasię. Potwierdziła, że Franka nikt nie lubi, a „banda Wiktora” codziennie go napada, dokucza, zrzuca tornister, grozi, że go zabije. „Czy ktoś staje w jego obronie? Co na to pani?!” – zapytałam. „To się dzieje głównie na przerwach – odpowiedziała córka – a pani mówi, żebyśmy radzili sobie sami, bo jak nie, to nam tę przerwę zabierze”.
I dodała: „A wiesz, co się dzisiaj stało? Wiktor zdjął Frankowi spodnie z majtkami. Wszystkie dzieci sobie o tym opowiadały”.
Następnego dnia zadzwoniłam rano do mamy Franka, żeby zapytać, czy wie, co się wydarzyło w klasie. Niczego nieświadoma odpowiedziała: „Nikt nie przyjął zaproszenia na jego urodziny, tak?”.
Kiedy usłyszała, co się stało, rozpłakała się.
Czy Ty wiesz co naprawdę dzieje się w szkole Twojego dziecka?
Historie są oparte na faktach, ale imiona dzieci na prośbę ich rodziców zostały zmienione.