Jest siódma rano. Mała dziewczynka uderza w płacz. Mijają minuty. Dwie, pięć… Gdy w jej płaczu pojawia się pisk, słyszę wreszcie dorosły głos, mamy. Teraz obie wrzeszczą naraz. Z krzyku matki udaje się wyłowić nakazy: „przestań”, „uspokój się”, „jesteś okropna”. Mała milknie na ułamek sekundy i płacze jeszcze głośniej. Próbuje coś powiedzieć, ale brakuje jej tchu. Wreszcie słychać tupot nóg. Trzaśnięcie drzwiami. Obie milkną gwałtownie…
Tak dzieje się, niestety dość często, w bloku na warszawskiej Białołęce. I zapewne w wielu innych domach. Krzyczymy na dzieci, bo one krzyczą. Krzyczymy, bo czujemy się bezsilni. I one czują to samo.
Kiedy podnosisz głos na dziecko, jego układ nerwowy wysyła do organizmu sygnał o sytuacji zagrożenia. Dziecku zaczyna bić mocniej serce, mięśnie napinają się, krew napływa do naczyń krwionośnych, ściska żołądek…
Kiedy wrzeszczysz na dziecko, nie jesteś dla niego mamą, jesteś niebezpieczeństwem.
W sytuacji zagrożenia małe ludzkie dziecko nie dysponuje inną bronią, jak głośny krzyk. Podnosi alarm instynktownie. Jego krzyk jest rodzajem informacji: „czuję się zagrożone”, „boję się”, „pomóż mi!”.
Badania pokazują, że kiedy rodzice denerwują się na dziecko, ono denerwuje się jeszcze bardziej. Mózg wyłącza funkcję uczenia się i komunikacji. Dziecko nie słyszy wykrzyczanych przez ciebie nakazów, aby się uciszyło. Ono potrzebuje pomocy.
To jest niezwykle trudne w sytuacji, gdy obie strony poniosły już emocje. Jak masz wziąć w ramiona rozwrzeszczanego synka, gdy aż tobą telepie. Nie wytrzymujesz, zamierzasz się… twój synek zaciska powieki, kuli ramiona lub tak wypręża ciało, aby nie sięgnął go twój klaps. To dlatego, gdy chcesz go uderzyć, dziecko wije się piskorz. Jesteś zdziwiona, jak sprytnie się broni… Gdyby można było wrzucić jego płacz w translator, usłyszałabyś: Mamo, przestań! Pomocy!
Nasz krzyk uczy dzieci, że jest jedyną formą wyrażania złości. Nasza agresja rodzi agresję. Cierpisz, bo nagle dostrzegasz, że twój maluch wyżywa się na innych dzieciach w przedszkolu. Jest ci wstyd, bo odwiedzasz dorosłą córkę i obserwujesz, jak szarpie i krzyczy na twoje ukochane wnuki. Wiesz dlaczego?
Każde twoje zachowanie jest dla dziecka lekcją postępowania. Twój krzyk – również. Przez pierwsze lata życia będzie kuliło się pod jego pręgierzem i odpowiadało wrzaskiem. Z czasem, może nauczy się, że lepiej nie wchodzić ci w drogę. Stanie się posłusznym, zastraszonym maluchem, śledzącym każdy twój gest i wyraz twarzy, by odczytać, jak może się teraz zachować.
Prawdziwe oblicze swoich emocji ujawni poza zasięgiem twego wzroku. Zostaniesz wezwana do szkoły i usłyszysz te przykre słowa: „Pani córka jest agresywna, bije inne dzieci.” – To niemożliwe! – odpowiesz. – Przecież w domu jest taka grzeczna…
Krzyk , a nawet tylko ciągłe pokrzykiwanie, traktowane jako sposób na wychowanie karnego dziecka jest formą tresury i – niestety – psychicznej przemocy. Przychodzi moment, że zauważasz: nakrzyczałaś, a ono zamilkło.
Uświadamiasz sobie, że wcale nie czujesz satysfakcji. Poczucie winy zaczyna świdrować umysł. Przez lata krzyku na dziecko, „bo ponosiły cię nerwy”, wykastrowałaś je z bezgranicznego zaufania wobec twojej miłości.
Twój krzyk spętał dziecko. Zaburzył spontaniczny rozwój empatii i wrażliwości. Ono dowiedziało się, że można wyładować się na innych. Że uczucia innych osób nie liczą się. Nauczyło się tego – od ciebie.
Wszyscy rodzice NAPRAWDĘ kochają swoje dzieci. W głębi serc wiemy, że miłość jest istotą wszystkiego. Problem polega na tym, że nie potrafimy naszej miłości wyrazić. Więzimy ją w zranionym wnętrzu. Pozwalamy, aby górę brały nad nami trudne emocje.
Wpuszczając krzyk do naszego domu jesteśmy jak rozpylacze czarnej, lepkiej mgły. Gubimy się w niej… Tracimy siebie z oczu.
Krzyk na dziecko w niczym nie pomaga. Ani nam, jako rodzicom, ani naszym dzieciom.