Łączy ich zamiłowanie do podróży, ale dzieli stosunek do nich. Łukasz Nowicki uważa, że nie zawsze i wszędzie trzeba zabierać ze sobą dzieci. Łukasz Wierzbicki nie widzi przeszkód, by jeździć z nimi nawet na koniec świata.
GAGA: Podróże to część Waszego życia.
można je pogodzić z wychowywaniem dzieci?
Łukasz Wierzbicki: Znajomi straszyli: „Gdy będziecie mieć dzieci, skończą się wyprawy”. A my się uśmiechaliśmy: „Dlaczego? Będziemy tylko staranniej dobierać kierunki podróży”. Z siedmiomiesięcznym Jonaszem wyruszyliśmy na pięć tygodni do Namibii. Cała nasza pięcioosobowa grupa dostosowała się do jego rytmu – gdy był zmęczony lub głodny, robiliśmy przystanek. Przed wyjazdem byłem w stałym kontakcie z tamtejszymi Polakami, wiedziałem, gdzie kupić mleko, pieluchy, gdzie szukać pediatry. Bywało, że spaliśmy w namiotach, podróżowaliśmy z dala od szlaków turystycznych. Ale nigdy nie uznaliśmy, że to zły pomysł.
Łukasz Nowicki: Podróżuję na wszystkie możliwe sposoby. Rowerem, kajakiem, stopem, ale lubię też dobre hotele. Miejsca, w które jeżdżę na wyprawy, są ekstremalne nawet dla dorosłych – Kamczatka, Damavand w Iranie. Nie wyobrażam sobie tam syna. Co to dla niego za przyjemność?
Ł.W.: Kiedy Jonasz miał półtora roku, wybraliśmy się do wuja do Australii. Najtrudniejszy był długi przelot. Oczywiście taka podróż jest mniej komfortowa niż podróż bez dziecka, kiedy nikt nie skacze po kolanach, nie wylewa na ciebie kubka z wodą, nie upaprze dżemem. To jest cena, jaką się płaci za podróżowanie z dzieckiem – czasem jest się trochę brudnym, zmęczonym, niewyspanym.
Tata podróżujący to tata ekstremalny?
Ł.W.: Bronię się przed takimi określeniami. Nasze podróże z dziećmi to bardziej wycieczki niż wyprawy. Dbamy, żeby wszystko było pod kontrolą, nie pojedziemy tam, gdzie jest niestabilna sytuacja, choroby. Np. na Sri Lance trzymaliśmy się południowej części wyspy, gdzie malaria nie jest zagrożeniem…
Ł.N.: O tym, czy możemy włączyć dziecko do podróży, czy nie, decyduje wiele czynników. Podstawowym jest zdrowie. Syn jest alergikiem, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na ekstremalne kierunki. Podróżowaliśmy z nim w miejsca bezpieczne, gdzie jest dobra opieka medyczna. Unikam eurodisneylandów. Zdarzył się nam jednak wyjazd do Egiptu i Piotrek był wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie: budował zamki, robił zdjęcia rafy koralowej. Z punktu widzenia dorosłego podróżnika – nudy. Ale to był wyjazd dla niego i naszej radości cieszenia się jego szczęściem.
Jak dziecko znosi trud podróży?
Ł.W.: Jonasz jest spokojny, chociaż potrafi się zniecierpliwić. Wtedy wystarczy odwrócić jego uwagę, czasami wystarczy się tylko pochylić na szlaku. Podczas podróży po Sri Lance, gdy był zmęczony, kierowca pokazał mu rosnącą na poboczu mimozę. Wystarczyło ją trącić i chowała liście. Dziecko otwiera serca i drzwi. Tak było w Australii, w Korei, Afryce. Gdy podróżowaliśmy sami, nie doświadczaliśmy tyle serdeczności i zaciekawienia.
Ł.N.: Mam przyjaciela, który zabrał synka do Sudanu. Jestem temu przeciwny, bałbym się o to, że dziecko trafi w nieodpowiednie miejsce. Ale wyjazd może być też chęcią nabrania dystansu. Rodzice wyjeżdżają czasem po to, żeby zatęsknić, żeby ono zatęskniło. Kiedy pojechaliśmy na Kubę, Piotrek został z ukochaną babcią, w jej domu w górach, z wielkim ogrodem. Kiedy po niego przyjechaliśmy, nie chciał wracać. Gdy decydujesz się na podróżowanie bez rodziny, ważne jest, żeby nie odbyło się to kosztem wspólnych wakacji. Moje podróże są częste, ale krótkie. Jeżeli jadę na wyprawę, to potem muszę mieć czas i kasę, żeby wyjechać wspólnie z synem. To jest względnie uczciwe.
Co was zaskoczyło?
Ł.W.: W Namibii dziwiłem się, dlaczego machają do mnie kobiety. Działo się tak zawsze, gdy miałem Jonasza w nosidle. W Afryce to rzecz niespotykana. Mężczyźni byli zdystansowani. Może bali się, że gdy wrócą do domu, żony zapytają: „A dlaczego mi nie pomagasz?” (śmiech).
dzisiejsi ojcowie starają się, chcą być obecni.
Ł.N.: Zacytuję jedną z teorii mojego taty: „Ojca się kocha za to, że jest”. Odpowiadałem: „Tato, ale ojciec powinien też bywać od czasu do czasu”. „Cicho, ciesz się, że tu jestem”. Im jestem starszy, tym bardziej go rozumiem. Ojców należy kochać, nawet jeśli są niedoskonali. To przychodzi z wiekiem. Najpierw jest bunt, potem się ojca nienawidzi, a potem to wszystko nie ma znaczenia, bo masz świadomość, że za chwilę go nie będzie. Cieszę się, że tak ładnie dojrzała nasza miłość. Że potrafimy rozmawiać, że w oczach widać miłość i szacunek. Nie mamy częstego kontaktu, ale świadomość, że ojciec „jest” ma dla mnie ogromne znaczenie. Dla dziecka ważne jest to istnienie. Może mój syn nie zawsze odpisuje na smsy, ale wie, że rodzic, szczególnie ten nie mieszkający wspólnie, dąży do kontaktu.
czego nauczyli was ojcowie?
Ł.N.: Ojciec (Jan Nowicki, wybitny polski aktor – przyp. red.) był niesamowitym pedagogiem, nauczyl mnie doceniać pory roku, zapach, cięte kwiaty, pokazał, że tzw. zwyczajność ma największą wartość, ale też rzeczy, których nie powinno się robić dziecku. Kiedyś nie dotrzymał słowa w bardzo ważnej dla mnie sprawie. To była taka trauma, że mnie samemu nie zdarzyło się nie dotrzymać danego synowi słowa. A jeżeli coś zmieniało nasze plany, starałem się bardzo racjonalnie mu to wyjaśnić.
Ł.W.: Ważne, żeby ojciec był autorytetem. Jeżeli nie dzieje się tak w oparciu o pracę zawodową, to trzeba budować autorytet inaczej. Przykład z książki „Żelazny Jan” Roberta Blya: zmęczony ojciec wraca z pracy w biurze, ze swojego „polowania”. Sponiewierany przez szefa, podkopywany przez kolegów, niezadowolony z wyników. Siada w fotelu i jedyne, na co ma siłę, to włączenie telewizora. On w tym momencie nie będzie dobrym przykładem dla syna, nie nauczy go niczego wartościowego. Musi wejść w nową rolę, obudzić swoje pasje i zarazić nimi dziecko. A może rzucić pracę, która nie sprawia mu radości? To są indywidualne decyzje, wcale niełatwe.
Co dzisiaj jest „polowaniem”?
Ł.W.: Zdobywanie środków do życia. Udało mi się połączyć pracę z pasją. To bardzo ważne. Mam porównanie, bo spędziłem trzy lata w banku, pod krawatem. Tamto „polowanie” nie dawało mi radości. Zupełnie nie dogadywałem się z innymi myśliwymi. Było kilka odważnych decyzji i osób, które mi pomogły. Dzisiaj moja praca to „Pogotowie Kazikowe”: spotkania autorskie, warsztaty z dziećmi i pisanie książek. Może niedługo Jonasz pojedzie zobaczyć, jak pracuję. Gdybym wciąż siedział w banku, szukałbym innego sposobu na wspólny czas z synami. Wybiegając w przyszłość – nie będę oczekiwał, że będą mnie naśladowali. Chciałbym, by każdy odnalazł własną ścieżkę.
Ł.N.: Ja nie mogę zaciągnąć syna do teatru. Zawsze się wymiguje. Dzięki ojcu widziałem największe przedstawienia w historii polskiego teatru. Chociaż nic z nich nie rozumiałem, uwielbiałem to. A jego takie rzeczy nie interesują. Telewizja, teatr – niezbyt chętnie chce w tym uczestniczyć. To, że mama i tata są znani, jeszcze do niedawna nie miało dla niego znaczenia. Teraz jest inaczej, bo rówieśnicy uzmysłowili mu, że to coś wyjątkowego. Nie zależy mi, jaki zawód wybierze, byle był szczęśliwy. Pieniądze czy kariera mają na to umiarkowany wpływ.
wygłaszacie do chłopców hasła w stylu: „Chłopaki nie płaczą”, „Nie zachowuj się jak baba”?
Ł.N.: Zdarzyło mi się użyć parę takich sformułowań. To są pewne zaszłości z lat 70., czyli okresu mojego dzieciństwa. Mówię czasem: „Bądź twardy jak facet” czy „Nie płacz jak baba”. Beznadziejne teksty.
Ł.W.: Jonasz jest wrażliwym chłopcem i nie wstydzimy się tego. Ja sam wiem, jak bardzo wrażliwość pomaga w życiu – pomogła mi zostać autorem książek dla dzieci, wczuć się w uczucia opisywanych bohaterów.
stawianie wymagań to ojcowskie zadanie?
Ł.W.: Mój tata po powrocie z wywiadówki zawsze pytał, który jestem w klasie. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć, bo nie było żadnego rankingu. Współzawodnictwo jest ważne, ale nie należy z nim przesadzać.
Ł.N.: Pojawia się pytanie, czy mówić prawdę. Na przykład, że kolega z każdym tygodniem gra lepiej, a tobie tak naprawdę słabo idzie. Czasem denerwuje mnie ten słomiany zapał. Sam taki byłem. Nie wolno przy tym dziecka obrażać, podkopywać jego wartości. Żadnego sarkazmu, choć człowiek ma na to ochotę. Jednak trzeba być konsekwentnym. Kiedy realistycznie oceniam umiejętności syna, nie reaguje na to najlepiej, ale też nie wywołuje to w nim chęci zmiany.
Ł.W.: Czasem, kiedy ktoś narzeka, że dziecko siedzi przed komputerem, przypominam sobie, że sam zmarnowałem w ten sposób sporo czasu (śmiech). Gdy byłem na studiach, przez rok grałem w pewną grę strategiczną. Gdy przeszedłem wszystkie plansze, wyłączyłem komputer i już do tego nie wróciłem. Takich doświadczeń też potrzebujemy.
Kontrolujesz granie Piotra?
Ł.N.: Kiedyś postanowiłem sprawdzić, ile wytrzyma przed komputerem, ale po kilku godzinach poddałem się… Jest niezniszczalny. Na szczęście przychodzi moment, gdy odkłada grę i mówi: „Tato, chcę być z tobą”. Kiedy byliśmy na nartach, po zejściu ze stoku był czas na gry. Piotrek zaprzyjaźnił się z Jasiem i ustaliliśmy z mamą chłopca, że mogą grać dwie godziny dziennie. Ja poszedłem na basen. Wracam, syn siedzi sam. Pokłócili się? Nie. Chodzi o to, żeby pisać do siebie, nie ma „funu”, kiedy siedzą razem. Czy ktoś mi powie, że to jest zdrowe? Stary już jestem…
Rośnie dystans między Wami?
Ł.N.: Ojcowie, którzy mieszkają oddzielnie, znają ten problem – jak wychowywać dziecko? Czy być wymagającym, ostrym? I ja zmagam się z różnymi pytaniami, bo już nie mam na syna takiego wpływu jak wcześniej. Kiedyś w razie problematycznej sytuacji mogłem go opieprzyć, a wieczorem wrócić do tematu, pogadać. Teraz w niedzielę odprowadzam go do domu i nie mam czasu na wyjaśnienia. Piotrek uwielbia swoje podwórko i kolegów. Mają dla siebie czas głównie w weekendy, bo w tygodniu jest nauka. Wiem, że bardzo chce do mnie przyjść, ale pragnienie spotkania z przyjaciółmi też jest silne. Rozumiem, jeśli czasem wybierze młodsze towarzystwo. Sam tak bym zrobił.
Ł.W.: Wierzę, że pokolenie dzieci świetnie sobie poradzi. Oczywiście trzeba dać im wskazówki, pomóc, uzbroić w wartości, wiedzę, pieniądze…
No właśnie, pieniądze… dzieci zwracają na nie uwagę?
Ł.W.: Na spotkaniach często czytelnicy pytają, ile zarabiam. Odpowiadam, że pracuję akurat tyle, by mieć na utrzymanie domu i swoje pasje. Mało który słuchacz jest usatysfakcjonowany taką odpowiedzią, ale lepszej nie znam.
Ł.N.: Mój syn ma 10 lat i wciąż pieniądze nie mają dla niego większego znaczenia. Miał szczęście urodzić się w rodzinie względnie dobrze sytuowanej, nie zna słów, które ja słyszałem: „Synku, dałabym ci cały świat, gdybym mogła”. Ja to wtedy rozumiałem. Paradoksalnie wydaje mi się, że mojej mamie było łatwiej. Syn wie, że mógłbym mu kupić coś, czego mu odmawiam. Nie jestem jednak rodzicem, który będzie dawał dziecku pieniądze na każdą zachciankę. Ja dostałem od ojca mieszkanko w bloku na przedmieściach Krakowa. Bardzo mi w ten sposób pomógł. Nie zapomnę kartki na ścianie: „Na większe musisz zarobić sam”. Chętnie kupię Piotrkowi fiata seicento, ale nie mercedesa.
Liczy się ilość czy jakość czasu spędzonego z dzieckiem?
Ł.W.: Źle się czuję, gdy zbyt długo nie ma mnie w domu, i dbam, by wyjazdów było mniej. Osoby, które mnie zapraszają, są przyzwyczajone do tego, że przyjeżdżam późną nocą – muszę pomóc przy usypianiu synków i dopiero wtedy wsiadam w samochód.
Ł.N.: Teraz, gdy spotykamy się z Piotrkiem rzadziej, ten wspólny czas jest tylko dla niego. W taki weekend wszystko jest mu podporządkowane. Ale też nie można popadać w paranoję. Nie trzeba całego dnia na siłę wypełniać „atrakcjami”. Musimy też nauczyć się ze sobą żyć i czasem nudzić… Współcześni rodzice bardzo lubią organizować życie dzieciom. I Piotrek też już tak ma: „Co robimy? Co wymyśliłeś?”. Pytam wtedy: „A co chcesz, masz jakiś pomysł?”. I on się powolutku uruchamia. Byłem świadkiem, kiedy syn znajomych, nastolatek, wyprawił urodziny w domkach wynajętych w lesie. Rodzice wraz ze swoimi przyjaciółmi byli w domu nieopodal. Po jakimś czasie przyszła delegacja z pytaniem: „Co mamy robić?”. Szczęka mi opadła.
Łukasz Wierzbicki – (ur. 1974) – autor książek podróżniczych dla dzieci – m.in. „Afryka Kazika”, „Dziadek i niedźwiadek”. Wiosną 2014 r. ukazała się jego najnowsza książka dla dzieci „Machiną przez Chiny”. Opowiada o parze, która w latach 30. XX wieku w ramach podróży poślubnej wybrała się motocyklem w dwuletnią wyprawę do Chin. Łukasz organizuje popularne wykłady i warsztaty dla dzieci i młodzieży „Pogotowie Kazikowe”. Tata Jonasza (3,5 roku) i Jeremiego (1,5 roku).
Łukasz Nowicki – (ur. 1973) – aktor teatralny, filmowy i dubbingowy, znany również z popularnych seriali. Prowadzi „Pytanie na śniadanie” w TVP2. Występuje na deskach teatru Komedia w Warszawie. Jego pasją są egzotyczne wyprawy. Tata Piotra (10 lat), były mąż piosenkarki Haliny Mlynkovej.