Zamiast rozmów – pretensje, kłótnie, awantury. I coraz silniejsze poczucie, że tak dalej nie da się żyć. Wtedy u większości par pojawiają się myśli o rozwodzie, który to wszystko skończy. Mało kto rozważa mediację, która pomaga wszystko zacząć na nowo.
Dzieci patrzą, milczą, młodszy syn podskakuje nerwowo na piłce. Ściany jeszcze drżą od trzaśnięcia drzwiami, na schodach słychać echa kroków, po których właśnie zbiega Tomek. Ona zrywa się i biegnie do łazienki. Płacze z bezsilności, smutku – nie tak miało być. Minęły trzy dni i cztery godziny od chwili, gdy zaczęli się kłócić.
Obiecywali sobie szczęście, miłość. I co? Rozwiodą się przez spór o urlop i zmywanie naczyń. Właśnie usłyszała, że to koniec. Sama też zresztą czuje, że dalej nie ma sensu tego ciągnąć, bo różnice między nimi są nie do przejścia. Wprawdzie, racjonalnie rzecz biorąc, to absurd, bo kłócą się o rzeczy banalne. O brak czasu, o obowiązki domowe. Z łatwością byłaby to sobie w stanie poukładać z każdą koleżanką pracy. Z nim – nie. Dlaczego? Głównie przez emocje.
Kłócą się kolejny raz o to, że on za dużo pracuje i nie ma czasu dla rodziny, że ona nie docenia jego wysiłków, z minuty na minutę jest coraz ostrzej i w końcu dochodzą do stanu, kiedy wypominają sobie wszystkie grzechy przeszłości. To moment, w którym nie są w stanie ani pracować, ani spać, ani żyć razem. Ona zmienia się w zimną księżniczkę, on w rozszalałego barbarzyńcę. „Mam cię dość, nie chcę być z tobą ani dnia dłużej!”, wrzeszczą oboje. Impas, bezsilność, rozpacz. A więc tak wygląda koniec?
„Nie mogę teraz rozmawiać, jestem cała roztrzęsiona. Rozwodzimy się”, mówi koleżance, która zadzwoniła. Koleżanka jest zaskoczona, ale rozumie, sama rozwiodła się pół roku temu. Pociesza i daje numer telefonu do mediatora: „Bardzo mi pomógł. Zadzwoń do niego. Warto się rozwieść po ludzku.
A może nawet, kto wie, jeszcze uda się wam wszystko naprawić?”, przekonuje. Ona klnie w duchu: „Mediator? Co za pomysł! To nie film, tylko rozpad małżeństwa. Potrzebny mi dobry prawnik i samochód do przeprowadzki, a nie jakiś psychologiczny wynalazek!”, złości się. Ale następnego dnia wykręca numer mediatora. Bo przecież jeśli nic nie może pomóc, to nic nie może też zaszkodzić.
Telefon ostatniej szansy odbiera mężczyzna. Mówi, że może im pomóc, ale muszą oboje tego chcieć. Oboje? Dzwoni do Tomka. „Chcesz? ”, pyta. „To nic nie da”, mówi on. Ale w końcu się zgadza. Czyli jest jeszcze cień dobrej woli, cienka nić, która trzyma ich razem. Po rozmowie z mediatorem dzwoni znów, mówi, że za dwa dni jest wolny termin, spotkanie potrwa półtorej godziny. „Co? Mamy rozwiązać nasze problemy w półtorej godziny, skoro nie udało nam się przez kilka lat?!”, drwi Tomek. Ale obiecuje, że przyjdzie.