Zostaliśmy rodzicami. Czujemy się odpowiedzialni za dziecko. I przychodzi taki moment, że uświadamiamy sobie: niełatwo jest kochać tego małego złośnika!
Niby wiedzieliśmy, że nie będzie różowo, ale byliśmy przekonani, że nie u nas, nie w naszej rodzinie i nie w naszej relacji z wyczekiwanym dzieckiem. My będziemy rodzicami, jakimi zawsze pragnęliśmy być. I życie pokazuje, że nie zawsze nam wychodzi.
Odpowiedzialność jaką ponoszą rodzice za dziecko jest tak ogromna, że potrafi zwalić z nóg niejednego siłacza. Poczucie przytłoczenia i często też bezsilności odbierają radość z bycia rodzicem. Dzieci nas denerwują, wytrącają z równowagi, rozczarowują i stają się źródłem cierpienia. Wizja słonecznych dni razem pryska. W codzienności z dzieckiem jest złość, nerwy, szloch, zmęczenie i poczucie, że zostaliśmy zaprzęgnięci w jakiś koszmarny kierat.
Wbrew pozorom rodzice rzadko otrzymują dobre, konstruktywne wsparcie. Ponad to jesteśmy uwikłani w relacje, które mogą jeszcze bardziej potęgować naszą rodzicielską bezradność. Odpowiedzialność za dziecko staje się brzemieniem nie do udźwignięcia. Poczucie spętania towarzyszy wielu rodzicom.
Aby umknąć przed nim, aby poluzować choć trochę ten zaciskający się węzeł robimy uniki, które są tak powszechne, że nie ma chyba opiekuna mogącego powiedzieć: Nigdy tak nie robiłem.
Te uniki to:
– Zaprzeczenie, że dziecko zrobiło jak zrobiło i czuje co czuje.
– Zrzucanie winy na dziecko, że zrobiło co zrobiło i odczuwa tak, a nie inaczej.
– Obwinianie się za to co dziecko zrobiło i że czuje nie tak, jak byśmy sobie życzyli.
Przypatrzmy się jak to wygląda w praktyce:
Zaprzeczanie. Ośmioletni chłopiec uderzył kolegę z młodszej klasy. Wymierzył cios prosto w nos. Polała się krew. Rodzic powiadomiony o zdarzeniu zaczyna tłumaczyć: – To niemożliwe. Michał nigdy nie uderzyłby młodszego kolegi. On w ogóle się nie bije! Znam swojego syna. Czy jesteście pewni, że to on?
Rodzic zaprzeczający broni się przed dopuszczeniem do siebie myśli, że dziecko postąpiło niewłaściwie. Chwyta się wyidealizowanego obrazu syna, bo tak jest mu łatwiej. Zaprzeczanie pozwala również uniknąć konfrontacji z motywami działania dziecka. „Michał tego nie zrobił, więc nie ma sensu rozmawiać z nim o tym. To jakiś absurd, sprawa więc zakończona”.
Tymczasem chłopiec uderzył i stało się to z jakiegoś powodu. Obserwując postawę zaprzeczającą u rodzica z jednej strony może odetchnąć, ponieważ ominie go kara. Z drugiej kłębią się w nim emocje, a niemożność wyrażenia ich powoduje, że odczuwa jeszcze silniejsze napięcie i złość. Poza tym chłopiec widzi, że gdyby powiedziało mamie co naprawdę odczuwa i dlaczego doszło do bójki, ona nie dałaby temu wiary. W ten sposób tworzy się dystans. Powolutku powstaje mur nieufności, który w okresie dojrzewania jest już tak duży, że rodzice stwierdzają z przerażeniem: Jak mam pomóc swojemu synowi/córce skoro nie chcą mi nic powiedzieć!
Zrzucanie winy na dziecko. Odruch, któremu ulegamy niemal wszyscy. Dziecko rozbiło szklankę? Ty niezdaro! Uderzyło koleżankę? Nie tak cię wychowałam! Rozdarło nowe ubranie? Po co właziłeś na płot?! Płacze? Przestań ryczeć. Czy nie widzisz, że mamy dość?!
W rozmowie z innymi ludźmi skarżymy się: Bo ono jest takie nieposłuszne, niegramotne, leniwe, krnąbrne, uparte. Nic nie można mu przepowiedzieć, już takie zostanie, jest jak jego ojciec…
Obelgi, łatki, oceny i osądy oraz rodzicielski lament. Zrzucając winę na dziecko odczuwamy ulgę. Opary duszącej odpowiedzialności za jego zachowanie i reakcje jakby się zmniejszyły. Przecież to nie my, a ono jest sprawcą zamieszania i kłopotów. Nie miałaś babo problemów? Masz dzieci! Oto co czeka śmiałków, którzy porywają się na rodzicielstwo.
W rzeczywistości zrzucanie winy na dziecko jest objawem niedojrzałości dorosłego opiekuna. Prawdopodobnie nie dorósł on jeszcze do roli ojca czy matki, ponieważ nie dorósł w ogóle. Nim samym rządzi wciąż wewnętrzne, narcystyczne dziecko: urażone i przestraszone. To nie ja! – krzyczy. Wszystkiemu winny jest ten nieznośny bachor!
Niedojrzałość współczesnych dorosłych jest plagą obecnych czasów. Prawdopodobnie sprzyjają one infantylizacji postaw oraz temu, że pomimo przekroczenia dwudziestu, trzydziestu czy nawet czterdziestu lat zachowujemy się jak osoby w okresie adolescencji. Wiadomo, nastolatek nie powinien zostawać rodzicem. Nastolatek w skórze trzydziestoparolatka, który nim zostaje, wieszczy rodzicielską katastrofę.
Obwinianie siebie za zachowanie dziecka dotyczy rodziców niepewnych siebie, nadopiekuńczych i zagubionych w swojej roli. „Gdybym się nie rozwiodła, Michaś nie byłby tak agresywny”. „Gdybym była bardziej stanowcza, nie uderzyłby kolegi”. „Gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, lepsze mieszkanie, gdyby Michał miał rodzeństwo, a zamiast wakacji u babci mógł pojechać nad morze…”.
Dlaczego wciąż robię coś nie tak? Jestem złą matką!
Tysiące wymówek i samooskarżeń. Psychiczne biczowanie się i poczucie, że jeszcze jeden wybryk synka i dłużej nie wytrzymam. Po co było mi to cholerne małżeństwo, rodzina, dziecko… Chcę uciec!
W rezultacie takiej postawy dziecko nie ponosi żadnych konsekwencji swojego zachowania. Staje się oderwane od rzeczywistości. Rodzic biorący całkowitą odpowiedzialność za każde zachowanie, reakcję, słowo i emocję dziecka oraz obwiniający się za „to wszystko”, odziera je z samego siebie. Ono nie wie kim jest i kim się staje. Nie ponosi konsekwencji, więc ulega impulsom. Nie jest wysłuchane, więc tłumi emocje w sobie, a jeśli potem je wyraża to w sposób, który rani innych.
Dziecko rodziców obwiniających się, niepewnych siebie, cierpiętniczych, z niskim poczuciem wartości, samo staje się takie: niepewne, zagubione i oderwane.