Historia gier karcianych sięga zarówno odległych czasów jak i odległych krajów, gdyż przypuszcza się, że pierwsze karty pojawiły się w latach 618-907 w Chinach. Aż trudno uwierzyć, że karty mają już tyle lat! Z biegiem czasu gry karciane stały się popularne na całym świecie. Dziś w dobie telewizji, komputerów i wszechobecnego internetu trochę straciły na popularności, ale pamiętam jak jeszcze 20 lat temu moi rodzice umawiali się ze znajomymi tylko po to, by zagrać w oczko czy w 51.
Granie w karty posiada kilka zalet. Abstrahując od tego, że najmłodsze dzieci mogą utrwalić dzięki nim znajomość i kolejność cyfr, granie ogólnie wpływa na rozwój intelektualny. Dzieci jak i dorośli poprzez grę, uczą się planowania, myślenia abstrakcyjnego, przewidywania. Ćwiczą zręczność i spryt. Ponieważ gry w karty wymagają kontaktu z drugim człowiekiem, uczą one komunikacji interpersonalnej, rozwiązywania problemów, szukania konsensusu. Poza tym karty pozwalają poznać dziecku zarówno smak zwycięstwa jak i gorycz porażki oraz związane z tymi stanami uczucia.
Gry w karty nauczyli mnie rodzice. Jako że sami są pasjonatami gier karcianych zapewne nieświadomie przelali na mnie swoją miłość do nich. No chyba, że ich działania były celowe i systematycznie rok po roku kształcili mnie na gracza do remika czy tysiąca, które nadal są jednymi z ich ulubionych gier, w które, wiadomo, zdecydowanie ciekawiej gra się w trzy niż w dwie osoby. Która z przesłanek by nimi nie kierowała, fakt jest taki, że grą w wojnę potrafiłam męczyć moich rodziców godzinami a nawet dniami. Nie do końca jestem pewna, czy rodzicom chodziło o wywołanie we mnie aż takiej pasji, ale cóż… jak się powiedziało A, to trzeba też było powiedzieć B. Wyjścia nie mieli i ze mną grali. Tylko czasami próbowali mnie zbyć słowami „kto gra w karty, ten ma łeb obdarty”, ale nie na wiele to się zdało… Koniec końców rodzice mogli trochę odetchnąć od gry ze mną, wówczas gdy mój brat urósł na tyle, by stać się karcianym przeciwnikiem godnym mnie!
Poniżej przedstawiam kilka gier karcianych, które pamiętam ze swojego wczesnego dzieciństwa, gier, w które obecnie gram ze swoją Natalą, a których największą zaletą jest to, że można w nie grać już z najmłodszymi. W „Piotrusia” zaczęłam grać z Natalą gdy skończyła 3 lata.
- Gra w Piotrusia
Karty do gry w Piotrusia można kupić niemal wszędzie. W księgarni, kiosku czy na stacji benzynowej. Najczęściej jest to zestaw 25 kart, w którym znajduje się 12 par z obrazkami tego samego rodzaju i jedna karta, bez pary tzw. „Piotruś”. W grze może uczestniczyć do 5 osób. Karty rozdaje się pomiędzy wszystkich graczy, a następnie spośród otrzymanych kart wyjmuje się pary i odkłada je na bok. Dla uniknięcia oszustwa, odkładane pary powinno się pokazać pozostałym graczom. Gdy każdy z zawodników odłoży pary, gracz siedzący po lewej stronie osoby, która na początku miała nieparzystą ilość kart, wyciąga z jej wachlarza kart jedną i patrzy, czy karta ta tworzy parę z jedną z kart, którą posiadamy. Jeżeli tak, to odkłada tę parę na bok, jeżeli nie, to włącza tę kartę do swojej puli i następna osoba losuje kartę z jego kart. Ważne, by gracz nie widział jaką kartę wyciąga! Wygrywa ta osoba, która jako pierwsza pozbędzie się swoich kart, przegranym zostaje zaś ten, kto jako ostatni zostanie z „Piotrusiem” w ręce.
Gra jest niezwykle prosta a jednocześnie niezwykle emocjonująca, zarówno wśród dzieci młodszych jak i starszych. A najgorsze w niej jest to, gdy „Piotruś” jest znaczony, to znaczy gdy ma „przypadkiem” zagięty lub naderwany róg, o co w grze z dziećmi nietrudno, co czyni go niezwykle widocznym wśród innych kart! Dostanie takiego „Piotrusia” jest niemal równe z przegraną i potrzeba wówczas nie lada wysiłku by tak go ukryć pomiędzy innymi kartami, by przeciwnik go nie wypatrzył i wylosował jako dobrą kartę! Oj, różne sztuczki stosowałam, ale nie będę ich zdradzać, bo coś czuję, że wkrótce znowu będę musiała się do nich uciec.
Pamiętajmy również, że karty do Piotrusia, idealnie nadają się do gry w memory. Wystarczy odrzucić Piotrusia, pozostałe karty odwrócić obrazkami do dołu i ćwiczyć pamięć szukając tych samych kart.
- Gra w świnię
Druga ulubiona gra z dzieciństwa! W grze w świnię może uczestniczyć dowolna ilość osób i dowolna ilość talii kart (oj, grywało się z czterech talii!). Karty odwracamy koszulkami do góry, ku uciesze dzieci pozwalamy na ich tasowanie, mieszając je na wszystkie sposoby, które dzieciom przyjdą do głowy a następnie jedna z osób odkrywa dowolną kartę i zaczyna się pełna emocji gra! Sic! Celem każdego z graczy jest wylosowanie wśród kart tej, która będzie pasowała kolorem lub figurą do odkrytej karty, a następnie przykrycie jej inną dowolną kartą, która to karta staje się kolejną kartą do poszukiwań. Dla przykładu, jeżeli na początku ktoś wylosował 2 trefl, to drugi z graczy musi na nią położyć albo „dwójkę” dowolnego koloru albo dowolnego „trefla” a następnie przykryć tę kartę inną dowolną kartą, np. 7 karo (po to by była rotacja kart i by gra mogła zostać rozegrana). Następna osoba musi położyć „siódemkę” dowolnego koloru lub dowolne „karo” i znowu przykryć ją inna kartą itd. do momentu aż ktoś pozbędzie się kart. Karty ze wszystkich rozsypanych na stole losuje się tak długo aż natrafi się na właściwą. Jak szczęście dopisze, to już pierwsza karta może być tą nas interesującą, a jak mamy pecha, to i pół talii możemy zebrać zanim natrafimy na tę właściwą. I uwaga! Prawdziwy pech zaczyna się wtedy, gdy zostaje nam jedna karta w ręce a przeciwnik położył taką, która ani kolorem ani figurą nie pasuje do naszej! O zgrozo! Wówczas musimy zbierać tyle kart z kupki leżącej na środku aż natrafimy na taką, do której możemy dołożyć kartę, którą posiadamy w ręce. Gdy ją położymy to standardowo przykrywamy ją inną wybraną spośród kart, które już posiadamy. Wygrywa ta osoba, która pierwsza pozbędzie się kart. Osoba, która przegra zostaje świnią i musi chrumkać jak ona.
- Gra w kibel
Przyznam, że tej gry nie znałam, usłyszałam o niej niedawno od pokolenia obecnych 18-latków, z którym to pokoleniem miałyśmy z Natalą zaszczyt grania w wyżej wymienioną świnię! Gra jest tak banalna, że postanowiłam o niej napisać, bo niejednemu trzylatkowi jak i dorosłemu może umilić długi zimowy wieczór.
Karty ponownie kładziemy koszulkami do góry, z tym że nie rozrzucamy ich tak jak w świni a układamy z nich górkę, na szczycie której stawiamy domek z kart stanowiący ów kibel. Następnie każdy z graczy wyciąga ze stosu kart po jednej karcie uważając by nie zburzyć kibelka. Osoba, która zburzyła kibelek, fuj(!), uwalnia smrodek i tym samym przegrywa. Zwycięża ta osoba, której udało się zebrać największą ilość kart.
Jeżeli komuś nie podoba się nazwa kibelek, może ją zmienić na każdą inną – zamek strachów, budka z lodami, wieża kontrolna. W grze chodzi o naukę precyzji, delikatności, wyczucia a nie o nazewnictwo choć dzieci mają niezłą frajdę gdy kibelek zostaje zburzony a my symulujemy jak bardzo śmierdzi zatykając sobie nos i robiąc niewyraźne miny.
- Gra w wojnę.
Zasad gry w wojnę nie zamierzam tłumaczyć, bo chyba nie ma osoby, która by tej gry nie znała. Chciałam jedynie dla dzieci młodszych zaproponować uproszczenie tej gry (o ile jeszcze coś da się upraszczać). Początkującym graczom, którym mylą się jeszcze cyfry, proponuję zrezygnowanie z figur takich jak walety, damy, króle i asy, by nie wprowadzać dodatkowego zamieszania. Dodatkowo, dobrze jest zrobić dziecku małą ściągawkę w postaci kartki z wypisanymi po kolei cyframi od 2 do 10. Wówczas nawet najmłodsze dzieci mogą same oceniać, kto ma wyższa kartę i kto w związku z tym zgarnął łup na wojnie!
Wszystkie opisy gier są opisami własnymi i nie muszą zgadzać się z zasadami, które znacie Wy. W końcu co kraj to obyczaj i dlatego nawet przy najprostszych grach każdy może znać inne zasady zbliżone mniej lub bardziej do tych zaprezentowanych przeze mnie. Daleko nie szukając z kim bym nie grała w makao, to każdy gra według innych reguł. Ale to dobrze, bo jak pisałam na początku dzięki temu gry w karty uczą dzieci znajdywania porozumienia, nauki kompromisu i ćwiczą relacje międzyludzkie, bo karty mają tę ogromną zaletę nad komputerem, że gra się z kimś a nie z czymś!