Konrad Rypulak, pedagog w podwarszawskim domu dziecka, w którym mieszka 43 dzieci:
– Kiedy dziecko trafia do placówki opiekuńczo-wychowawczej, rodzice zaczynają o nie walczyć. Przestają pić, deklarują podjęcie terapii, szukają pracy. Mama wydzwania, obiecuje poprawę, tylko że zazwyczaj entuzjazm szybko wygasa i bywa tak, jak w przypadku pewnego chłopca. Byliśmy w matni procedury. Trwało to trzy lata. W domu alkohol, przemoc, handel narkotykami, mama okresowo bywała w więzieniu. Gdy chłopiec miał już osiem lat, zaczął wspominać, że mógłby pójść do jakiejś rodziny. Każdy chce mieć kogoś dla siebie na wyłączność, a nie ciocię raz na pięć-osiem godzin zmieniającą się na dyżurze. Kiedy pojawia się wolontariuszka, która odrabia z naszymi dziećmi lekcje, słychać: „Odejdź, to moja ciocia”. Jest potrzeba bliskości, intymności, a w instytucji wszystko jest wszystkich. Pokój, naczynia, grono pedagogów.
Kolejna przeszkoda to wiek rodziców adopcyjnych. W Polsce mogą nimi zostać osoby samotne lub małżeństwa z minimum trzyletnim stażem, ale nie konkubenci. Różnica wieku między dzieckiem a rodzicem nie powinna wynosić więcej niż 35-40 lat.
– Nie do końca rozumiem te zasady – mówi Aleksandra Budziak. – Już wiek 35 lat wydaje mi się morderczą granicą, bo teraz wiele kobiet dopiero wtedy rodzi pierwsze dziecko. W myśl tej reguły, chcąc w przyszłości je adoptować, powinnam już jako dwudziestolatka przebadać się, a jeśli okaże się, że nie mogę mieć dzieci, szybko znaleźć partnera, tak by najdalej przed trzydziestką stać z teczką dokumentów przed ośrodkiem adopcyjnym.
Nie chciałabym zostać źle zrozumiana. Wiem, że musimy sprawdzać ludzi, którzy chcą się opiekować dziećmi, wyeliminować dysfunkcje i patologie, natomiast myślę, że powinniśmy na nowo zdefiniować, czym ma być adopcja, po co nowy człowiek pojawia się w rodzinie. Czy jeżeli ktoś skończył 41 lat, to znaczy, że nie jest w stanie zapewnić mu normalnego domu, pełnego ciepła i miłości?
Być może wiele par, których nie bierzemy dziś pod uwagę, bardziej spełniałoby te warunki niż babcie, które „biorą, bo muszą”. Jeżeli kobieta zaszła w ciążę z nieznanym ojcem, zostawiła dziecko i poszła w Polskę albo odsiaduje wyrok w więzieniu, to sąd przychylniej wydaje decyzję, by dzieckiem zaopiekowali się dziadkowie. Gdy obserwuję ich w roli rodziców zastępczych, to rodzi się we mnie pytanie: kto im powierzył opiekę? Bo oni często nie lubią tego dziecka.