Dlaczego niebezpieczne?
Są antypaństwowe. Ruch Elbanowskich namawia ludzi do bojkotowania systemu edukacji. Inna rzecz, że Ministerstwo Edukacji Narodowej samo się o to prosiło, ponieważ odnosiło się do rodziców z pogardą typową dla neoliberalnego państwa, jakim Polska teraz jest. Ale to nie znaczy, że ta oferta ultrakonserwatystów jest dla Polski, polskich rodziców i dzieci dobra. To jest wizja rodziny jako twierdzy, którą atakuje okropne, agresywne państwo. Ja chcę ludziom powiedzieć, że jest też inna opowieść. Można konsekwentnie mówić o macierzyństwie jako o kluczowym doświadczeniu życiowym, a jednocześnie mieć wyraziste poglądy równościowe, liberalne, pro-choice. Psycholożka Justyna Dąbrowska, która była dobrym duchem mojej książki i jej redaktorką, mówi, że uchwyciłam wściekłość kobiet. Bo kobiety są wściekłe, sfrustrowane, mają dosyć wstydzenia się tego, że nie dają rady, że są wypalone. Chcą to wypalenie opowiedzieć językiem gniewu.
Dla mnie ujmujący jest opis codzienności. Pewnie dlatego, że mnie ta codzienność wessała, kiedy zostałam mamą, co było doświadczeniem zaskakującym. I że to doświadczenie nie jest ani szanowane ani doceniane.
Ja uważam, że to pogrążenie się w „krzątactwie”, jak to nazywa Jolanta Brach-Czaina w „Szczelinach istnienia”, ma funkcję psychologiczną. Chodzi o to, żeby zwolnić i dostroić się do dziecka. Kobiety potrzebują rozmowy o tym, również po to, żeby nie ugrzęznąć w „krzątactwie”, na resztę życia. Ono jest potrzebne jako zaplecze do budowy więzi przez pierwsze trzy lata. Moja teza o psychologicznej funkcji krzątactwa budzi irytację wśród niektórych koleżanek feministek jako konserwatywna. Pojawia się zarzut o to, że fetyszyzuję dziecko, idealizuję macierzyństwo, że to jest esencjalizm, czyli przypisywanie kobietom „naturalnych” cech opiekuńczych. Ja im mówię: to nie jest esencjalizm, to jest kobiece doświadczenie. Kobiety opiekują się dziećmi. Nie znaczy to, że mężczyźni tych doświadczeń nie miewają i nie znaczy, że pragnienie macierzyństwa jest każdej kobiecie przyrodzone.
„Musimy praktycznie na każdym poziomie dopuścić do świadomości fakt, że ludzie mają dzieci”, powiedziałaś w jednym z wywiadów. Nie wiemy tego? Udajemy, że nie widzimy? W Polsce lewicowe ruchy niewiele mają do zaoferowania matkom.
Anka Krawczak napisała w swoim świetnym tekście „Matka feministka chce całego tortu”, że różnica między lewicą a prawicą jest dla matki taka, że w każdej parafii jest kącik dla matki z dzieckiem, a nawet opieka nad dzieckiem w trakcie prawicowych pogadanek. Natomiast w „Krytyce Politycznej” opieki nad dziećmi nie ma.
Opisała także, jak poszła na spotkanie z Henryką Krzywonos ze swoim rocznym synkiem i przez cały czas stresowała się, czy dziecko będzie cicho. Człowiek próbuje żyć dawnym rytmem, na ile to możliwe, ale tyle energii poświęca na stresowanie się tym, żeby dziecko nie przeszkadzało, że w końcu odpuszcza.
Czuje się wykluczony. To jest dyskryminacja w sferze obyczaju. W Kościele zawsze było miejsce dla dzieci raczkujących wokół ołtarza. Tak się buduje wspólnotę, bo ludzka wspólnota musi obejmować dzieci. Mam ogromny żal do mojego środowiska, że ono tego nie rozumie. Chociaż rozumiem skąd to się bierze, bo sama taka byłam. Jak ktoś przychodził na spotkanie z dzieckiem, to patrzyłam na niego z irytacją.
Ja też.
Do tego trzeba dorosnąć. Ale to się nie może objawiać poprzez osobiste olśnienia Agnieszki Graff czy twoje, tylko to powinna być środowiskowa edukacja. Oduczyliśmy się homofobii, oduczyliśmy się lekceważenia osób niepełnosprawnych, więc musimy się też nauczyć, że ludzie mają dzieci, a dzieci mają swoje potrzeby. W tej kwestii nie widzę postępu.
Twoja książka nie pomaga w tej sprawie?
Udało mi się wyegzekwować, że na wszystkich moich spotkaniach autorskich jest opieka nad dziećmi. Takie jest założenie, że spotkania ze mną nie odbywają się tam, gdzie jej nie ma. To się fajnie sprawdza, ale to nie znaczy, że następnego dnia podczas kolejnych spotkań będzie opieka dla dziecka. To jest taka fanaberia Agnieszki Graff.