Aktorką została przy okazji, bo pierwsze było śpiewanie. Za to w roli mamy Aleksandra Nieśpielak spełnia się doskonale, bo chciała nią zostać od zawsze. Dyscyplinuje ją zasada, że przed dziećmi nie można dać plamy.
Dobrze Ci jest w byciu aktorką?
Tak, dobrze mi. To jest taki zawód, który pozwala gdzieś tam oderwać się od codzienności, ale też złapać równowagę. Niepewny, oczywiście, ale można znaleźć w nim różne przestrzenie: teatr, piosenkę, kino… I być niezależnym od wszystkiego.
Ale Ty najbardziej lubisz śpiewać?
Ostatnio muzyka mnie pochłania, ale kocham też pracę w teatrze i filmie. Muzyka była jednak pierwsza. Miałam iść do akademii muzycznej. O wiele później zdecydowałam się na szkołę filmową w Łodzi, bo chciałam spróbować czegoś nowego. Aktorstwo rozwija wszechstronnie. Zwłaszcza studia, na których czyta się i analizuje szczegółowo wielką literaturę światową. Odkrywa się coś zupełnie innego w książce, którą zna się od dawna. Ja bardzo lubię pracę nad tekstami, tzw. próby stolikowe, bo one są bardzo rozwijające. Mam taki punkt widzenia, ktoś ma inny, czasem się spieramy, ale ten spór jest twórczy. Zbiera się energia wielu osób, która nas rozwija i napędza do działania.
Powiedziałaś, że to zawód, który pozwala oderwać się od codzienności. Dlaczego oderwać?
Codzienność na pewno może i powinna być piękna, interesująca, ale bywa też trudna, męcząca, irytuje. Granie nowej roli daje mi możliwość przeżywania pewnego katharsis, po którym, jak wracam już do tej swojej codzienności, bardziej się cieszę z tego, co mam, i bardziej doceniam drobne sprawy.
Śpiewasz swoim dzieciom?
Śpiewałam, jak były mniejsze. Teraz czytamy albo śpiewamy razem. Czasami muszę zabierać chłopców do pracy, na przykład na koncerty.
W domu oczywiście dużo ćwiczę, więc chcąc nie chcąc, i tak im śpiewam.
W jakim wieku są Twoi synowie?
Starszy Mateusz ma 13 lat, a Antek skończył siedem.
A Twój zmarły synek ile miałby teraz lat?
Byłby dwa lata starszy od Antoniego, czyli miałby dziewięć.
Jak się czułaś po wywiadzie dla „Gali”, w którym zdecydowaliście się z mężem opowiedzieć o śmierci Waszego drugiego synka?
Czułam, że muszę wyjść naprzeciw tym wszystkim domysłom. Był ogrom spekulacji, historii przekręconych. Ktoś coś wiedział, ktoś coś innego zrozumiał. Stwierdziłam, że lepiej będzie, gdy opowiem, jak było, niż ma to krążyć w takiej formie. Dało mi to coś na kształt spokoju, spowodowało zamknięcie tematu. Kiedy dwa lata po śmierci synka zaszłam w kolejną ciążę, spotkałam w szpitalu kobietę, która przeczytała tamten wywiad i powiedziała mi, że miała podobne przeżycia. Moje podejście, sposób mówienia o tym wszystkim ją wzmocniły. Mówiłam w wywiadzie, że pragnę mieć kolejne dziecko. Ta kobieta zaczęła myśleć podobnie. Gdy się spotkałyśmy, była w ciąży, promienna… Przekonałam się, że wypowiedziane kiedyś słowa komuś przywróciły nadzieję.
Udało Ci się domknąć żałobę?
To się chyba nigdy tak do końca nie udaje. Łatwiej się pozbierać po utracie bliskich dorosłych. To jest jakaś naturalna kolej losu. W przypadku dziecka zawsze masz poczucie niesprawiedliwości, że coś się wydarzyło wbrew naturze. To zostaje na zawsze.
Jak wychowujecie swoich synów? Macie z mężem jakiś wspólny plan działania?
Ścieramy się w tej kwestii (śmiech), choć mamy zasadę, aby nie robić tego przy dzieciach – prawie się to udaje. To w zasadzie podstawowe źródło naszych sporów. Tego nie da się uniknąć, ponieważ każdy ma inne wzorce wyniesione z domu.
Ja byłam czwartym dzieckiem. Na dodatek po kilkunastoletniej przerwie. Mój tato powtarzał często, że wszelkie błędy rodzicielskie popełnił na trójce wcześniejszych dzieci i mnie wychowywał w poczuciu dużej swobody i tolerancji. Paradoksalnie, ten pokaźny kredyt zaufania ze strony rodziców mobilizował mnie do przestrzegania zasad.
Nie sprawiałam problemów wychowawczych, nie buntowałam się, bo i nie miałam przeciw czemu. Jak chciałam zrobić sobie fryzurę na punka w piątej klasie, to ją robiłam i nikogo to nie dziwiło ani nie niepokoiło. Nie byłam źródłem trosk, ponieważ nie chciałam tego zaufania nadwerężać, a i moi rodzice nie hołdowali zasadom drobnomieszczaństwa. Stawiali na swobodę, samodzielność, rozwój, a co za tym idzie, mądrość swoich dzieci i nigdy się na tym nie zawiedli.
Również chcę być szafarzem takiej swobody dla swoich synów. Mój mąż natomiast jest strażnikiem norm, które narzucone są
z góry. Z katedry rodzicielskiej. Pilnuje dyscypliny, co też jest dobre, ale bez przesady… (śmiech). Na szczęście podejście do życia, przyrody, ekologii i pielęgnowanie dobrych nawyków domowych są kwestiami, w których oboje mamy takie samo zdanie.
A jak dbasz o ekologię? Kiedy zaczęłaś zwracać na to uwagę?
Z domu wyniosłam umiłowanie przyrody. Rodzice mieli działkę, na której jako dziecko wraz z nimi sadziłam drzewka owocowe: czereśnie, wiśnie, jabłonie… Dziś są ogromnymi drzewami. Nie zabijało się w ogrodzie owadów, bo były u siebie, były potrzebne, nie wyrzucało się organicznych śmieci, bo robiło się z nich kompost. Najlepsze były warzywa i owoce niepryskane, własne, bo to, co jemy, też było niezmiernie ważne.
A jak Ty stosujesz te zasady u siebie?
Nie podaję dzieciom produktów, które uważam za niezdrowe, albo w znacznej mierze je ograniczam. Uczę synów czytania etykiet spożywczych, by wiedzieli, że mają wybór, czy chcą jeść śmieci, czy nie. I kiedy robię dyspensę od tej zasady, ponieważ czasami się nie da inaczej, idą na przyjęcie urodzinowe albo jadą na wycieczkę z klasą, na której koledzy jedzą co popadnie.
Uczę ich również tego, że smaczne i słodkie nie musi być niezdrowe, że mogą coś przyrządzić sami. Gotują ze mną, jeśli tylko mają na to ochotę. Dzięki temu starszy syn potrafi sam sobie coś przyrządzić. Piecze nawet ciasta, jednak tego nauczył się już w szkole.
Co czujesz, wychowując dzieci? Jakie emocje pojawiają się najczęściej?
Cały wachlarz! Oprócz tego, że je ubóstwiam oraz kocham bez granic, czuję także potworne zmęczenie, wkurzenie, czasem poczucie bezsilności. Mam dość. Moi synowie są bardzo energetyczni. Zwłaszcza jak są razem. Gdyby był tu z nami też Mateusz, na tym placu zabaw, być może roznieśliby go w pył (śmiech). Dlatego staram się ich przede wszystkim wymęczyć na świeżym powietrzu. W przeciwnym razie jeśli ja ich nie wymęczę, to oni mnie na pewno tak (śmiech).
Najwspanialsze są chwile, gdy słyszę od swoich synów o czymś ważnym, o czym kiedyś im powiedziałam. Mówią tym samym językiem. Utwierdzam się w przekonaniu, że każda energia do nas wraca. Ostatnio młodszy Antoni, chcąc sprawić mi przyjemność, umył garnek, który stał w zlewie, zużywając oczywiście pół butelki płynu. Zapalił też świeczkę, która stała na stole, żeby zrobić miły nastrój, zapałkami, niestety nie umiał ich rozpalić. Zapach siarki przywiódł mnie do kuchni. Nie byłam zachwycona, ale ukochałam go, podziękowałam i poprosiłam, by więcej jednak tego nie robił, bo spali dom. Naczyń również myć nie musi, gdyż robi to zmywarka.
A jak się bardzo zdenerwujesz na synów, to…?
Oj, różnie bardzo. Liczę: raz, dwa, trzy… wychodzę na chwilę złapać oddech. Mówię do męża: „Zrób coś z nimi, bo zwariuję. Czasami moi synowie są tak głośni, że muszę ich przekrzyczeć, aby mnie w ogóle usłyszeli, oni wtedy zaczynają się śmiać i wygłupiać. Nie uznaję krzyczenia na dzieci, uważam, że odbiera ono dziecku godność i poczucie pewności siebie. Myślę, że tworzymy taką dość głośną, włoską rodzinę. Moje dzieci bardzo głośno
i wyraźnie mówią – mają to po mnie, a ja po ojcu. To jest, owszem, zaleta, ale na co dzień w domu bywa to męczące. Jest więc i głośny śmiech,
i gwar rozmów. Sąsiedzi mogą czasem narzekać… (śmiech).
Długo jesteś w związku małżeńskim?
Czternaście lat.
Udaje się Wam, ponieważ…?
Nie wiem, czy nam się udaje. Próbujemy. W związku wiele rzeczy jest ważnych, ale recepty na to, by się udało, nikt nie wymyślił. Dla mnie ważna jest wolność. To znaczy wzajemne przyzwolenie na to, aby być sobą. Rozwijać się. Jedna osoba drugiej nie ogranicza, nie przeszkadza i nie ocenia w najważniejszych dla niej sprawach. Reszta, jak szacunek, zrozumienie, wsparcie – bez względu na to, czy nasze drogi się rozchodzą, czy nie – jest nieodzowna i musi być zawsze, jeśli ma się dzieci, bo przed nimi nie można dać plamy, żeby nie było kiedyś wstydu. Skądś muszą czerpać wzorzec, przynajmniej na początku swojej drogi. Własny przykład jest najlepszą nauką dla dzieci. To jest wyzwanie.
I to jest Wasz sukces?
Ja nie wiem, czy można już mówić o sukcesie… Moja siostra powtarzała, że zawsze jest drugie wyjście. Kiedy myślimy, że w każdej chwili możemy sobie powiedzieć „dziękuję, do widzenia”, wówczas nie czujemy się tak, jakbyśmy mieli siebie na smyczy.
Myślę inaczej – że taka asekuracja nie pozwala wejść w pełni w relację, tak bezwarunkowo…
Po 14 latach małżeństwa na pewno jestem w relacji z mężem na maksa (śmiech). To nie jest asekuracja, tylko świadomość, że jesteś z kimś, bo chcesz, a nie dlatego, że musisz. Uważam, że w tym całym interpersonalnym zamieszaniu najważniejsze jest tworzenie rodziny. Są z nas ssaki stadne. Potrzebujemy bliskości i ciepła domowego ogniska. Każdy tego potrzebuje. Ale nic na siłę, bo jednak najważniejsza jest miłość i relacje między ludźmi, a z tym czasami bywa różnie.
U Ciebie jest dobrze?
Jest OK. Czy ta odpowiedź cię zadowala?