Z młodszymi dziećmi więcej oglądamy. Porównujemy, np. znalezione na łące lub w wodzie bezkręgowce, zastanawiamy się, które mogą być ze sobą spokrewnione, albo które wyglądają groźnie i są raczej drapieżnikami – mówi Korneliusz Kurek w rozmowie z Ewą Świerżewską.
Ewa Świerżewska: W jaki sposób przekazywać wiedzę o przyrodzie, by zainteresowała szczególnie tych, którzy na co dzień żyją w dużych miastach, z dala od natury?
Korneliusz Kurek: Nie ma uniwersalnej metody, dlatego edukacja (jakakolwiek, nie tylko przyrodnicza) nie jest łatwa. Bardzo pomaga pasja osoby prowadzącej, bo wtedy opowieści są żywe, pełne anegdot, historyjek z życia. Taka opowieść staje się prawdziwsza, przyjaźniejsza, lepiej zapada w pamięci niż wyuczone fakty. Dodatkowo, my wszyscy ciągle zapominamy, że każdy z nas jest inny, że inaczej odnajdujemy się w różnych formach zajęć. Jedni lubią ciekawe wykłady, inni nie są w stanie na nich wysiedzieć i muszą dotknąć, zrobić coś samemu. A dla jeszcze innych warsztaty i samodzielne zajęcia praktyczne bywają paraliżujące. Niestety, wszędzie tam, gdzie nie jesteśmy sami z naszym dzieckiem tylko jest jakaś grupa, zawsze trafi się ktoś, kto będzie czuł się pokrzywdzony i dla kogo zastosowane metody nie będą najlepsze. Na pewno przekaz musi być szczery i autentyczny. Ciężko jest zrobić niewydumane, praktyczne zajęcia np. o rysiu. To drapieżnik bardzo skryty, trudny do tropienia – jestem więc zwykle skazany na poprowadzenie o nim wykładu (ilustrowanego filmami, zdjęciami, schematami). I bardzo często dowiaduję się, że to były ciekawe zajęcia. Moim zdaniem dlatego, że przez kilka lat tropiłem rysie w Beskidach i kiedy o tym opowiadam, wracają wspomnienia. Oczywiście, w zależności od wieku, gry i zabawy mogą być świetnym narzędziem dydaktycznym, bo zwiększają zaangażowanie uczestników zajęć i ułatwiają zapamiętanie, ale uważam, że podstawą jest autentyczność i doświadczenie, którym się dzielimy. Fantastyczne efekty przynoszą też wszelkiego rodzaju zajęcia projektowe, kiedy uczestnicy stają się częścią przedsięwzięcia, którego efekty zależą od nich. Nasze zielone szkoły i warsztaty często kończą się mini-sesją naukową, gdzie młodzież, studenci, a czasem i dorośli,, prezentują coś co udało im się pod naszym przewodnictwem zrobić. I nie ma znaczenia czy są to pół-profesjonalne badania przyrodnicze, czy amatorski spis gatunków zaobserwowanych w miejskim parku. To jest chwila, kiedy na trochę dłużej zatrzymujemy naszą uwagę na przyrodzie – oglądamy ją, czasem liczymy, zastanawiamy się i nierzadko z dumą opowiadamy o tym innym. To potem musi w nas już zostać.
Czy trzeba wyjechać daleko za miasto, żeby spotkać dzikie zwierzęta i obserwować rozmaite zjawiska przyrodnicze?
Żyjemy w przekonaniu, że żeby przeżyć przyrodniczą przygodę to musimy polecieć do Afryki, Azji czy jakiegoś egzotycznego kraju. A goście z Wielkiej Brytanii, którzy przylatują do nas na tropienie wilków czasami mówią, że to było bardziej emocjonujące od safari, mimo że nie widzieli żadnych zwierząt. Nie trzeba jechać w leśną głuszę, żeby być bliżej natury. Trzeba umieć patrzeć! Miasto jest specyficznym miejscem, gdzie wiele rozmaitych gatunków zwierząt i roślin żyje obok nas. To są między innymi ptaki, których obserwacja przy karmniku na oknie może być naprawdę emocjonująca – zwłaszcza jak zobaczymy, ile różnych interakcji między nimi zachodzi: kto komu ustępuje, kto komu grozi, kto z kim walczy i dlaczego. Podobnie sprawa ma się z wycieczką do parku, gdzie uważny obserwator zobaczy, jak ludzie dają wiewiórkom orzechy, te je potem zakopują, a wszystko to obserwują wrony, które wykradają wiewiórkowe łupy i lecą z nimi na przystanek autobusowy, aby koła pojazdu je im rozłupały. Poruszenie na gałęziach zwiastuje, że w parku pojawił się ktoś ważny dla ptaków – starszy pan, który zimą codziennie przychodzi z woreczkiem nasion i karmi sikorki. Ba, nawet pies w ogródku sąsiadów szczeka, bo dwie młode sroki drażnią go, siadając tuż koło niego, szczypiąc w ogon, by za chwilę usiąść wysoko na czubku świerka, zupełnie nie reagując na ujadania czworonoga. Kiedyś, podczas wykładu na studiach, widzieliśmy przez okna, jak pustułka upolowała gołębia. Wszystkie te przykłady to przypadkowe obserwacje i może być ich znacznie, znacznie więcej. Fascynujące zmagania można zobaczyć nie tylko pośród zwierząt. Przecież mamy też rośliny. Rośliny, które walczą o przetrwanie zarówno na koszonym trawniku, jak i w przerwie między płytami chodnikowymi. To zwykle są różne gatunki, różne kształty, odzwierciedlające różne przystosowania do środowiska, lepiej lub gorzej sprawdzające się w naszej betonowej dżungli. Do poznawania mamy też świat bezkręgowców. Srebrzyste rybiki w naszych łazienkach. Czerwono-czarni „tramwajarze”, czyli kowale bezskrzydłe, które na pniach lipy zabiegają o względy partnerek. Przeurocze skakuny, małe pająki, które nie budują sieci, a polują na drobne owady skacząc! Zanim wykonają skok (czasem ogromny jak na ich maleńkie rozmiary) wcześniej robią sobie „asekurację” przyczepiając nić pajęczą, po której będą mogły wspiąć się, jeśli zawiedzie ich ocena odległości. Wszędzie wokół nas, nawet w mieście, jest masa różnorodnego życia – tylko zwykle jesteśmy zbyt zabiegani żeby je zauważyć. A jeśli przyjrzymy się odrobinę dłużej, to okaże się, że dzieją się tam niezwykłe rzeczy. Przyroda w mieście to także ssaki, wychodzące ze swoich kryjówek po zmroku. Na zielonych osiedlach możemy np. spotkać jeże. Wielokrotnie też obserwowałem kuny, najczęściej, kiedy decydowały się przebiec przez jezdnię, co zawsze zapierało mi dech w piersiach. Zdąży, czy nie zdąży? Czy i tym razem uda jej się uniknąć kół rozpędzonego samochodu? Kiedy się trochę pozna zwyczaje konkretnych osobników, można przewidzieć, kiedy i gdzie się je spotka. Można np. sprawić sobie prosty detektor ultrasoniczny, pozwalający podsłuchiwać nietoperze. Odkryjemy wówczas, że są miejsca, gdzie wieczorami i nocą, ponad naszymi głowami, tętni życie. W wielu miejscach można znaleźć ślady żerowania dzików, nawet jeśli obecności tych dużych zwierząt nie jesteśmy świadomi, a także tropy saren i odchody lisa. Postrzeganie własnego osiedla bardzo się zmienia, jeśli zaczynamy patrzeć, a kiedy wiemy, czego szukać i na co zwracać uwagę – obraz naszego najbliższego otoczenia zmienia się nie do poznania! Oczywiście, im większa aktywność ludzi i mniej zieleni miejskiej, tym to życie jest bardziej ulotne i skryte. Jednak nawet w centrum Warszawy, z krzaków koło Pałacu Kultury i Nauki, można wiosną usłyszeć słowika!
Jeśli nasze dziecko jest bardzo zainteresowane przyrodą, w jaki sposób i gdzie może pogłębiać swoją wiedzę?
Wszędzie! W dzisiejszych czasach nie ruszając się z domu można zwiedzić dowolny zakątek świata. Internet oferuje nam zdjęcia i filmy tak z gorących pustyń, tropikalnych dżungli, jak i naszych najbliższych okolic. To są zarówno materiały profesjonalne, jak i od przyrodników amatorów. Można też znaleźć interesujące blogi przyrodnicze z rzetelnie napisanymi tekstami. Plamka Mazurka – to właśnie takie miejsce, gdzie sam chętnie zaglądam w poszukiwaniu wiedzy i inspiracji. Na portalach społecznościowych jest wiele grup tematycznych, gdzie pasjonaci wymieniają się poglądami, zdjęciami, podrzucają ciekawe artykuły do poczytania. Poza tym w Polsce działa wiele pro-przyrodniczych organizacji pozarządowych. Dużo cennych, a przy okazji wiarygodnych informacji, można znaleźć na ich stronach. Nie zawsze są to „materiały edukacyjne”, czasami to „pigułka” wiedzy o wybranych zagadnieniach. Jeśli kogoś interesują duże drapieżniki to warto zajrzeć na stronę Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, jeśli ptaki – to na stronę Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. Warto odwiedzić stronę Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody „Salamandra”, czy Towarzystwa Przyrodniczego „Bocian”, ale warto też szukać samemu! Zwłaszcza organizacji działających bardziej lokalnie (np. Stowarzyszenie Górecki Klub Przyrodniczy) – wówczas informacje tak o działaniach jak i ciekawostkach przyrodniczych są z „najbliższego sąsiedztwa”, a i o kontakt z działaczami pewnie jest łatwiej.
Nie zapominajmy też o książkach o tematyce przyrodniczej, których jest coraz więcej na rynku*. Na półkach księgarni czy biblioteki można znaleźć pozycje pisane przez badaczy i przyrodników-amatorów, które w przystępnej, często anegdotycznej formie przybliżają nam pasje i zamiłowania tych ludzi.
Co jakiś czas pojawiają się też wydarzenia takie jak Festiwal Nauki, czy Noc Biologów, gdzie w bogatej ofercie można znaleźć przyrodnicze warsztaty i wykłady dla każdego, niezależnie od wieku.
Są oczywiście także możliwości wybrania się na zorganizowane komercyjne wyprawy przyrodnicze, czy zajęcia ze specjalistami. Usługi takie oferują ogrody botaniczne, parki narodowe, czy po prostu przyrodnicy-pasjonaci. Możliwości jest sporo – największym problemem, który widzę jest znalezienie na to czasu. A to jest kluczowe. Nie wystarczy rzucić okiem na gołębia pod blokiem, czy przewertować gazetę. Trzeba zwolnić. Dłużej się przyglądać, czytać uważniej – weryfikować w innych źródłach. Wtedy uzyskujemy pełniejszy, a przez to ciekawszy obraz i lepiej rozumiemy świat przyrody.
Nie ma też złotej formuły, jak pokazywać świat dzieciakom w różnym wieku. Miałem kilkuletnie szkraby, które wytrzymały blisko trzygodzinny wykład o wilkach ze skupieniem i z dużym zaangażowaniem, a dorośli nie dawali rady. Grupy z dużą różnicą wieku nie są łatwe w prowadzeniu, bo trzeba na bieżąco reagować i zmieniać poziom, na którym się opowiada – tak żeby najmłodsi zrozumieli, ale i żeby starsi uczestnicy nie mieli poczucia, że całość robi się infantylna i zbyt ogólnikowa. Moje doświadczenia wskazują, że dobre gry dydaktyczne sprawdzają się bez względu na wiek i nie sprawdzają się w ogóle jeśli są osoby, które tych gier z założenia nie lubią. Z młodszymi dziećmi więcej oglądamy. Porównujemy, np. znalezione na łące lub w wodzie bezkręgowce, zastanawiamy się, które mogą być ze sobą spokrewnione, albo które wyglądają groźnie i są raczej drapieżnikami. Im młodsze dzieci, tym trudniej długo i wnikliwie zajmować się jednym tematem. Konieczne są też przerwy, w których to uczestnicy zajęć mogą się wykazać. Coś zrobić, pokazać, osiągnąć – nawet jeśli to luźno się łączy z zagadnieniem. Zajęcia z elementami artystycznymi (inscenizacje, zajęcia plastyczne itp.) wyzwalają dodatkowe emocje. Całkiem dobrze sprawdzają się też konkursy. Dla młodszych dzieci ważne jest, żeby móc się wyrazić, wypowiedzieć – w ten sposób stać się zauważoną częścią całego procesu edukacyjnego i należy im na to pozwalać, tylko koniecznie ukierunkowywać ten zapał. Ze starszymi często pracujemy wspólnie nad jakimiś projektami. Prowadzimy badania terenowe, albo wymyślamy rozwiązania teoretycznych problemów. Tutaj trzeba umiejętnie brać z nimi w tym udział – wspierać ich w działaniach, ale subtelnie żeby samemu nie zdominować przedsięwzięcia. Starszą młodzież i dorosłych można już „rzucić na głęboką wodę”, stawiać przed nimi zadania, problemy do rozwiązania i korzystać z ich kreatywności, od czasu do czasu tylko naprowadzając lub pomagając przejść przez sytuacje patowe. W każdym wypadku – im więcej zaangażowania uczestników tym lepiej. Prowadzący, nauczyciel powinien wyciągać pomocną dłoń, kiedy jest to potrzebne i usuwać się w cień, kiedy uczestnicy są w stanie samodzielnie radzić sobie z wyzwaniami. Oczywiście, że takie zajęcia są najtrudniejsze do przygotowania, ale warto próbować. No i bez względu na wiek będę bronił dobrych wykładów. Dobrze przygotowany wykład, ciekawie poprowadzony staje się opowieścią, pewną baśnią o przyrodzie – a chyba wszyscy lubimy od czasu do czasu posłuchać porywających historii. Znam sporo wybitnych osób, które się ze mną nie zgodzą, ale ja uważam że z metodami aktywizującymi trzeba pracować ostrożnie, bo zmuszając uczestników do działania wbrew ich naturze łatwo zrazić ich do tematu. Moim zdaniem proces uczenia staje się efektywniejszy jeśli pozwolimy uczestnikom korzystać ze swoich mocnych stron i czuć się komfortowo.
Dziękuję za rozmowę!

Korneliusz Kurek, fot. Michał Figura
Korneliusz Kurek – tytuł doktora uzyskał na Uniwersytecie Warszawskim za rozprawę poświęconą ekologii nietoperzy, ale od wielu lat tropi wilki, rysie i dzieli się swoją pasją z innymi. Od 2000 roku jest członkiem Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, aktywnie biorąc udział tak w projektach badawczych jak i edukacyjnych. Pracował w szkole jako nauczyciel w gimnazjum i liceum, prowadził wykłady dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Współpracuje także z Wildlife Seminars przy prowadzeniu zajęć poświęconych drapieżnikom dla gości z zagranicy. Od 2006 roku wraz z grupą przyjaciół organizuje zajęcia i wyjazdy przyrodnicze, które ostatecznie doprowadziły do powstania PROJEKTU GREEN (projektgreen.pl) oferującego warsztaty i zajęcia edukacyjne tak dla szkół, jak i uczestników indywidualnych.
*** *** ***
*Seria Przyjaciele zwierząt powstała z myślą o młodych miłośnikach książek, zwierząt i polskiej przyrody. Poszczególne tomy będą przybliżać wybrane gatunki, które żyją w Polsce. W pierwszych tomach poznamy wilki i zające, a w kolejnym – rysia.
Książki z serii to nie tylko wciągająca lektura, ale również doskonała lekcja przyrody, odpowiedzialności i empatii. Każdy z tytułów ma opiekę merytoryczną specjalisty od danego gatunku, by pokazać dzieciom prawdziwe życie zwierząt, ich zwyczaje i czyhające na nie zagrożenia. Na końcu każdej książki znajduje się kompendium przystępnie podanej ogromnej porcji wiedzy i ciekawostek o zwierzęciu, które było bohaterem danego tomu.
Autorką serii jest Aniela Cholewińska-Szkolik. Pisze ona w ciepły i przystępny dla dzieci sposób. Jej historie wzruszają, uczą i niosą pozytywne przesłanie.
Osamotniony ryś
Aniela Cholewińska-Szkolik
il. Aneta Kryszak
okładka: Katarzyna Nowowiejska
wyd. Zielona Sowa, 2016
wiek: 6+