Więź. Szukamy jej po omacku. Mylimy z relacją, komunikacją i metodami wychowawczymi. Cedujemy na specjalistów. Tymczasem nasze dzieci tworzą ją z rówieśnikami. Ale czy jeden nastolatek dla drugiego może być dobrym przewodnikiem? O utraconym kapitale więzi rodziców z dziećmi.
Wyobraźcie sobie, że wasza koleżanka żali się na trudną sytuację w domu. Opowiada wam, że jej partner zaczyna unikać jej wzroku. Gdy wraca do domu, zamyka się w jakimś pokoju i nie chce, aby do niego zaglądać. Kiedy mimo wszystko koleżanka próbuje z nim porozmawiać, z irytacją w głosie burknie coś do niej, nawet nie podnosząc oczu. Gdy pyta, jak w pracy, partner podnosi w końcu głowę i z odpychającym spojrzeniem warczy: „Wyjdź stąd, nie chcę z tobą rozmawiać”. Ale za to bezustannie rozmawia z kimś przez telefon, pisuje z nim mejle, prowadzi rozmowy online. Wtedy zupełnie się zmienia – śmieje się, żartuje i właściwie gdyby mógł, każdą chwilę spędziłby na rozmowach z tym kimś.
A teraz powiedzcie sami – co poradzilibyście swojej znajomej? Czy zasugerowalibyście, aby nałożyła na partnera większą dyscyplinę? Aby spróbowała zmusić go do wspólnych kolacji? A może powinna zabrać mu komputer i komórkę? Brzmi jak zachowanie zdesperowanej, zagubionej i tym samym pozbawionej logicznego myślenia kobiety. Większość z was zapewne zasugerowałaby coś innego, w stylu: „Wiesz, to wygląda, jakby twój partner bardzo zbliżył się z kimś innym. Wydaje mi się, że koniecznie musicie porozmawiać o waszej relacji, bo przecież tak się nie da normalnie żyć. Jeśli jest jeszcze jakaś szansa dla waszego związku, to warto działać natychmiast i go ratować”. Raczej nie pomyślelibyśmy, że z partnerem koleżanki jest coś nie tak, lecz że to relacja między nimi jest w opłakanym stanie. Partner najwyraźniej potrafi utrzymywać bliski, ciepły kontakt, tyle że z kimś po drugiej stronie telefonu! Romans byłby tutaj bardzo prawdopodobnym wyjaśnieniem…
Do powyższego eksperymentu myślowego zachęca w swojej książce „Hold On To Your Kids” („Trzymajmy się blisko swoich dzieci”) dr Gordon Neufeld. Ale książka nie jest poradnikiem dla par. To fascynująca analiza relacji pomiędzy rodzicami a dziećmi we współczesnej kulturze zachodniej. Wspomniany wcześniej partner to w rzeczywistości współczesne dziecko. Traktuje on swoich rodziców jak wrogów, zaś przyjaciół jak najwyższą świętość. Otoczenie nie zastanawia się jednak nad jego relacją z rodzicami. Zakłada raczej, że dziecko po prostu ma okres buntu. Że wyrośnie z tego i potrzebuje widocznie większej dyscypliny. A tak w ogóle, to z tymi dzisiejszymi dziećmi coś jest nie w porządku, ciągle tylko komputer i internet! Dr Neufeld zachęca do zupełnie odmiennego spojrzenia na sytuację dzieci dzisiaj. Zdejmuje z nich ciężar winy i wskazuje rzeczywistą przyczynę ich zachowania – brak więzi z rodzicami.
Przywiązanie – jak to działa?
Teoria przywiązania została opublikowana przez Johna Bowlby’ego w latach 80. Zakłada, że pomiędzy dzieckiem a matką istnieje więź psychiczna, której korzenie wyrastają na podłożu biologicznych procesów (dlatego przywiązanie jest obecne również u innych gatunków). Przywiązanie jest mechanizmem przetrwania: zapewnia bezpieczeństwo i ochronę nieporadnemu dziecku. Każde dziecko ma wrodzoną potrzebę przywiązania. Naturalnym jego obiektem są rodzice, jednakże „naturalny” nie oznacza „jedyny możliwy”. Dzieci nie mają zakodowanych cech, które powinien mieć opiekun, aby móc się do niego przywiązać. Podobnie jest np. u gęsi, wśród których młode mogą przywiązać się choćby do ruchomej zabawki, jeśli uznają ją za swoją matkę. Oczywiście mały człowiek jest bardziej rozgarnięty i potrzebuje więcej cech, aby uznać kogoś za swojego przewodnika życiowego. Istotne jest jednak to, że rodzice nie są uznawani za przewodników automatycznie. Innymi słowy, dzieci nie uznają nas za autorytety tylko dlatego, że je kochamy. Potrzebują spędzać z nami czas, czuć nasze zainteresowanie, bliskość. Potrzebują czuć się częścią naszego „stada”, widzieć szereg dowodów na to, że są mile widziane, a ich obecność jest niezbędna dla naszego szczęścia. W takich warunkach dziecko czuje się zaproszone do więzi.
Aby mogła ona powstać, konieczne jest dwustronne zaangażowanie – nasze i dzieci. Obie strony relacji muszą przejawiać tzw. zachowania przywiązaniowe. Dzieci tulą się do rodziców, spontanicznie opowiadają im o tym, co było w szkole, czy dzielą się z nimi sekretami. Rodzice z kolei uważnie słuchają dzieci, spędzają z nimi czas, cieszą się ich towarzystwem i otwarcie to okazują. Pokazują dzieciom, co mają robić, jak się zachowywać w określonych sytuacjach. Jasno komunikują, co im się podoba, a co nie, na co się zgadzają, a co budzi ich sprzeciw. Jednak mimo iż ta relacja jest dwustronna, to odpowiedzialność za jakość więzi z dzieckiem spoczywa na dorosłym. Powód jest prosty – jedynym arsenałem, którym dysponuje dziecko są jego instynkty. Nie jest ono w stanie przemyśleć swojego zachowania, przeanalizować sytuacji, poszukać różnych rozwiązań oraz wybrać to najlepsze. Ma jednak silne wrodzone mechanizmy, które podpowiadają mu, jak się zachowywać. Mechanizmy te są dostosowane do ściśle określonych warunków – przebywania pod stałą opieką rodziców lub innych opiekunów, z którymi dziecko nawiązało więź.
Ukierunkowanie na rówieśników
I tutaj natura boleśnie rozbija się o zdobycze cywilizacyjne. Ewolucja nie zdążyła przystosować dzieci do bycia w szkołach, pozostawania pod opieką obcych ludzi. A co wydaje się najważniejsze – dzieci nie są stworzone, aby ich główne więzi tworzyły się w relacjach z rówieśnikami. Zjawisko to, nazwane przez dr. Neufelda ukierunkowaniem na rówieśników, zdominowało nasze społeczeństwo. Nastolatki tworzą obecnie własną kulturę. Nie naśladują już rodziców, lecz siebie wzajemnie. Słuchają swojej muzyki, mają swoją modę, sposób mówienia, słownictwo. Nawiązując do eksperymentu myślowego z początku artykułu, nasze dzieci mają romans ze swoimi rówieśnikami. Nie są już ukierunkowane na rodziców, lecz na inne dzieci. Są dla siebie wzajemnie przewodnikami. Kłopot w tym, że dzieciom brakuje dojrzałości, odpowiedzialności, doświadczenia życiowego, aby mogły być dla kogoś przewodnikiem. Efekty są niezwykle smutne: dzieciaki są dzisiaj mniej naiwne i zachwycone światem, łatwo się nudzą, biorą leki na ADHD, depresję i stany lękowe. Alienują się, bardzo wcześnie uzależniają, jeśli nie od narkotyków czy alkoholu, to od technologii, jedzenia czy pornografii. Jedno z ostatnich głośnych w Polsce wydarzeń – samobójstwo szykanowanego w szkole chłopca – pokazuje, że i w naszym kraju nie jest lepiej. Tragedia ta nie skończyła się zresztą na śmierci nastolatka, już w kilka dni po niej na Facebooku jego koledzy założyli profil „Dobrze, żeś zdechł”. Każdej osobie, której udało się zachować w dzisiejszym świecie wrażliwość, ta sytuacja zmroziła krew w żyłach. „Jak to możliwe, że tak wiele wiemy o rozwoju człowieka, mamy dostęp do takiej liczby książek i kursów, a nasze dzieci mają się coraz gorzej?”, pyta dr Neufeld.
Nie najlepiej mają się też w tej sytuacji rodzice. Kiedyś tak pewni siebie, nawet wtedy, gdy wcale nie postępowali zbyt dobrze, dzisiaj gubią się wśród miliona zaleceń i oddają zadanie opieki nad dzieckiem nauczycielom, niańkom czy psychologom. Nie czują się dostatecznie silni, aby kierować własnymi dziećmi. Ich poczucie bezsilności popycha ich w kierunku stosowania wielu „wybiegów wychowawczych”, takich jak manipulacja, grożenie, błaganie czy w końcu karanie. Coś, co w naturalnych warunkach osiągnęliby jedynie dzięki sile autorytetu i prostemu wyrażeniu dezaprobaty dla zachowania dziecka, dziś próbują bezskutecznie osiągnąć powyższymi manewrami.
Rodzice kontra kultura
Co stoi za tymi wszystkimi przemianami? Odpowiedź nie jest taka znów zaskakująca – nasza kultura. To nie rodzice stali się mniej kompetentni, a dzieci gorsze. Zmieniła się za to kultura, w której przyszło nam opiekować się naszymi pociechami. Nie wspiera już ona rodzicielstwa i więzi: dzieci wysyłane są do żłobków, przedszkoli, szkół, na zajęcia dodatkowe. Rodzice z kolei pracują po wiele godzin, zaś po powrocie do domu wykończeni „zapadają się” w dostępne technologie. Kontakt rodzica z dzieckiem ograniczony jest do absolutnego minimum. Prawdziwa relacja, ze szczerą rozmową i dzieleniem się ważnymi rzeczami, nie ma jednak szans zaistnieć w ciągu pięciominutowej wymiany zdań (najczęściej dotyczącej zresztą ocen w szkole czy obiadu). Ale dla dzieci, podkreślmy raz jeszcze, przywiązanie to priorytet, najważniejsza rzecz na świecie. Jeśli nie mają szansy budować więzi z rodzicami, automatycznie szukają zastępstwa. Zjawisko całkowitego braku więzi jest bowiem dla dziecka najbardziej zatrważającym stanem, w jakim mogłoby się znaleźć (wpływającym też koszmarnie na jego rozwój i manifestującym się m.in. w tzw. zespole sierocym). Dzieci przywiązują się zatem do siebie wzajemnie, a najczęściej również do komputera, telefonu czy jedzenia. „Młodzi nie poddają się kierownictwu, nauczaniu czy procesowi dojrzewania, ponieważ nie biorą już wskazówek od dorosłych. Zamiast tego wychowywani są przez niedojrzałe osoby, które nie są w stanie poprowadzić ich w dorosłość”, pisze dr Neufeld.
Oczywiście nie chodzi o to, aby dzieci nie miały przyjaciół, lecz o to, aby to rodzice mieli szansę pozostać dla nich najważniejsi. Dla dobrze przywiązanego dziecka rodzice są nie tylko bezpiecznym schronieniem, ale i źródłem inspiracji. Największe nawet umiejętności rodzicielskie nie zdziałają tak wiele jak relacja przywiązania. W książce „Trzymajmy się blisko swoich dzieci” opisana jest sytuacja, która przydarzyła się ojcu małego chłopca. Kiedy odprowadził swojego synka na mecz i odszedł parę kroków, usłyszał, nim jeszcze rozpoczęła się gra, jak pozostali chłopcy zaczynają wyśmiewać jego syna, że nie potrafi grać (nie przebierając przy tym w słowach). Ojciec już miał zawrócić i dać chłopakom popalić, gdy usłyszał mocny i pewny siebie głos swojego syna: „Nieprawda. Mój tata mówi, że gram świetnie”. I tyle. Więź, którą ten ojciec miał z własnym synem, sprawiła, że chłopiec darzył go ogromnym zaufaniem, był pewny siebie i miał w głowie pozytywny obraz samego siebie. Ta więź okazała się skuteczniejszą obroną dla chłopca aniżeli jakakolwiek interwencja jego ojca. Jak pisze dr Neufeld, „sekretem rodzicielstwa nie jest to, co rodzice mają robić, lecz kim dla dziecka są”.
Książka dr. Gordona Neufelda ukaże się w Polsce jesienią 2016 roku.