Chciałbym, żeby wszyscy rodzice, także ojcowie, mieli czas na odkrycie, ile wartości niesie siedzenie z maluchem w objęciach i czytanie mu każdego wieczoru – mówi Sven Nordqvist, szwedzki pisarz, ilustrator, twórca Findusa i Pettsona.
Gaga: O co najczęściej pytają Pana dzieci na spotkaniach autorskich?
Sven Nordqvist: Zazwyczaj o to, czy mam kota, którą książkę lubię najbardziej i jak będzie zatytułowana kolejna. Dzieci chcą także wiedzieć, co to są mukle (dla niewtajemniczonych: dziwne stworki – przyp. red.) oraz skąd czerpię pomysły.
A rodzice?
Niektórzy zadają trudne pytania: „Jaka powinna być ciekawa książka dla dzieci?”, „Dlaczego szwedzkie książki są takie dobre?”. Na to, niestety, nie potrafię odpowiedzieć. Chcą także wiedzieć, czy najpierw piszę tekst, czy wykonuję ilustracje – pierwszy zwykle jest tekst, wyjątek stanowi „Gdzie jest moja siostra?”.
To najbardziej niezwykła, moim zdaniem, książka w Pana twórczości. Jest pełna surrealistycznych obrazków pobudzających nie tylko dziecięcą wyobraźnię. Ja też ją uwielbiam…
„Gdzie jest moja siostra?” powstawała najdłużej spośród wszystkich moich książek. Pierwsze szkice zrobiłem około trzydziestu lat temu. Znalazłem je później i poczułem, że chcę poświęcić mniej więcej rok na przygotowanie z nich dużej, ładnej książki. Wtedy dodałem też trochę tekstu, ale nie jest on równie ważny – tak naprawdę jest to książka obrazkowa. Inspiracją była, jak zawsze, chęć tworzenia obrazów oraz moja fantazja. Bo ja jestem przede wszystkim ilustratorem.
Bawi Pan dzieci czy chce je także czegoś nauczyć?
Staram się głównie bawić, bo wiem, że nie mam w sobie żyłki edukatora. Uważam, że nie byłbym dobrym nauczycielem. Ale…czasami w trakcie pisania pojawia się jakaś kwestia, o której myślę: „A może warto byłoby ją uwidocznić, uwypuklić, bo przecież jest bardzo ważna?”. I wtedy to robię, nie zważając na to, że powinienem być antyedukacyjny. Na przykład w jednej części cyklu o Pettsonie i Findusie – w „Polowaniu na lisa” – jest problem, jak sprawić, żeby lis nie wszedł w szkodę. Oczywiście można go rozwiązać w stereotypowy sposób, jak Gustafson: za pomocą strzelby, ale przecież istnieją inne sposoby. Nie zawsze trzeba używać przemocy. W „Torcie urodzinowym” – książce z tego samego cyklu – staram się uświadomić, że nie powinno się mówić źle o ludziach, którzy zachowują się dziwacznie, dopóki nie będzie się wiedziało, dlaczego tak postępują.
No właśnie, staruszek Pettson – jedna z kluczowych postaci Pana twórczości – jest nieszkodliwym dziwakiem-samotnikiem. W klasyce skandynawskiej literatury dla dzieci często występują tacy oryginalni bohaterowie: począwszy od Pippi, przez Muminki, skończywszy na Mamie Mu.
Nie wiem, czy klasyka literatury skandynawskiej miała na mnie szczególny wpływ. Nie analizowałem tego tematu. Skupiam się raczej na własnych książkach i pomysłach. Gdybym miał wymienić moje inspiracje z lat dziecięcych, byłyby to książki obrazkowe Elsy Beskow (na polskim rynku jest dostępna m.in. „Zimowa wyprawa Ollego” jej autorstwa – przyp. red.) czy baśnie zilustrowane przez Johna Bauera lub Einara Noreliusa. Jest jeszcze jedna książka, którą bardzo lubiłem: „Sotlugg och Linlugg”. Były to przygody dwóch małych zaczarowanych laleczek, fotografowane w czerni i bieli na tle leśnego pejzażu. Być może to było powodem, dla którego wcześnie zafascynowało mnie budowanie modeli. Później, jako nastolatek, oglądałem ilustracje z magazynu „MAD” i się nimi inspirowałem. I coraz bardziej intrygowały mnie rysunki.
W jednej z książek umieścił Pan delikatną aluzję skierowaną do rodziców narzekających na swoje dzieci…
Rzeczywiście, pod koniec książki „Kiedy mały Findus się zgubił” zamieściłem fragment skierowany do gderliwych rodziców. Oto Pettson siedzi i czeka, podczas gdy Findus skacze naokoło i poznaje miejsce, w którym wcześniej nie był i którego się obawiał. Uważam, że lepiej pomóc dziecku oswoić się z czymś nowym, niż rutynowo mówić: „Tam nie wolno ci wchodzić! Wracaj do mnie tutaj! To niebezpieczne!”, i tak dalej.
Nie ma Pan wrażenia, że współcześni rodzice są trochę zagubieni w swoich rolach, a literatura dziecięca może być dla nich pomocna?
Nie znam aż tak wielu rodziców, a z kolei ci, których znam, są w większości bardzo oddani swoim dzieciom i dobrze się nimi opiekują. Chociaż czasami widzę, że popełniają podstawowy błąd: dziecko często jest niepotrzebnie stawiane w centrum zainteresowania. Zwracam na to uwagę, bo sam byłem podobnie traktowany i nieraz mi to ciążyło. Absolutnie wierzyłem, i nadal wierzę, że literatura może pomagać czytelnikowi w zrozumieniu siebie i innych. Poza tym jestem przekonany, że książki, i tylko one, dostarczają dorosłym i dzieciom wiele emocji i radości.
Czytanie dziecku buduje wzajemną bliskość.
O tak, chciałbym, żeby wszyscy rodzice, także ojcowie, mieli czas na odkrycie, ile wartości, zarówno dla dziecka, jak i dorosłego, niesie siedzenie z maluchem w objęciach i czytanie mu przez kilka minut każdego wieczoru. Ale przecież o wiele ważniejszy niż rozwijanie wyobraźni i słownictwa jest fakt, że takie spotkanie dorosłego z dzieckiem to po prostu ogromna przyjemność. Nie potrafię powiedzieć, czy wszyscy autorzy książek dla dzieci są dobrzy w wychowywaniu swoich pociech. Najprawdopodobniej jest tak, że książki, które stają się znane i są chwalone przez krytyków, spełniają normy etyczne, jakie w danym czasie panują w społeczeństwie. To właśnie z tego powodu uważa się je za dobre dla dzieci i rodziców. Nie wiadomo, czy będą uznawane za równie dobre za pięćdziesiąt lat.
Nad czym pracuje Pan w tej chwili?
Ilustruję nową „Mamę Mu”. Poza tym spędzam czas w naszym domku letniskowym, trochę majsterkując albo po prostu nie robiąc nic.