Jak porównujesz jego podwórko i swoje, to…
Moje podwórko było absolutnie niezwykłe, poniemieckie, część jeszcze wybrukowana. Na drugą stronę ulicy prowadził bunkier, przez który można było przejść. Przez starą furtkę wchodziliśmy do przepięknego ogrodu, który należał do starej Niemki. Był otoczony kutym płotem, na środku rosło wielkie stare drzewo, kwitły azalie. Cicho, mimo że przy ulicy. Jezu, jak sobie dzisiaj pomyślę, jakie to było fantastyczne… Nic dziwnego, że nie chcieliśmy schodzić z tych podwórek.
Stara kamienica w Legnicy.
To były przepiękne kamienice, naprawdę. Legnica po wojnie nie była aż tak bardzo zniszczona. Mieliśmy strych, na którym kwitła zabawa w chowanego. Niedaleko było złomowisko. Kto by dzisiaj pozwolił dziecku bawić się na złomowisku?! Na pewno stałby tam ochroniarz. A przecież to jest kopalnia pomysłów do zabawy. Piwnice były zawsze otwarte, tylko zatęchłe po powodzi z 1977 roku. One służyły głównie do trzymania węgla, który potem w wiadrach był wnoszony na czwarte piętro, bo zajmowaliśmy poddasze.
Twoi rodzice mieszkają tam jeszcze?
Nie, po 13 latach doczekali się mieszkania w nowym budownictwie, gdzie były kaloryfery, nie piec, ciepła woda w kranie, a nie zimna z korytarza, i łazienka, bo toaleta mieściła się na półpiętrze. Masakra.
Dzisiejsze podwórka?
Zastąpiły je zamknięte enklawy ze szlabanem i ochroniarzem. Dla kolegów syna podwórkiem jest też np. galeria handlowa, gdzie przychodzą, jak jest chłodniej. Słyszę czasem, jak rodzice narzekają: „Ja to całe dnie spędzałem na świeżym powietrzu, a ciebie tak trudno wypędzić na dwór!”. No, ale „to se ne wrati”. Dzisiejsze podwórka zostały przeniesione do pokoi z komputerem. Dzieci wracają ze szkoły i kontynuują swoje rozmowy na Gadu-Gadu czy Facebooku. Ten świat nie do końca jest kompatybilny z moim, ale ja go nie krytykuję, bo widzę, że daje im duże możliwości rozwoju. Oczywiście opowiadam synowi o swojej przeszłości i on bardzo chętnie słucha, ale traktuje to trochę jak opowieści z mchu i paproci.
Ogląda Wiadomości z Twoim udziałem? Komentuje?
Ogląda, ale nie komentuje, bo przyzwyczaił się chyba do tego, że i ja, i jego najbliższe otoczenie (ciocia, mama chrzestna, tata) pracujemy w telewizji, więc dla niego to nic nadzwyczajnego. Rozmawiamy na przykład o sytuacji na Ukrainie, bo tym się bardzo interesuje ostatnio. Co to są sankcje? Co to jest korupcja? Dlaczego są zamieszki, skoro pomarańczowa rewolucja była sukcesem?
Rodzice mają dziś fioła na punkcie dodatkowych zajęć dla dzieci. Szkoła zadaje tony lekcji, uczniowie są przepracowani. Jak Ty to rozwiązujesz u siebie w domu?
Sama chodziłam do szkoły muzycznej, więc wiem, ile mi zabrała dzieciństwa. Nie chciałam synowi fundować zmęczenia. Zawsze mówiłam: „Chcesz jakieś kółko zainteresowań, to mi powiedz”. Mamy tylko dodatkowy angielski i tenis raz czy dwa razy w tygodniu. Zamiast regularnych zajęć Jasiek oddaje się swoim pasjom. A to fotografii, a to filmowi – sam kręci filmiki i je aranżuje. Ich głównym bohaterem jest świnka morska. Obserwuję dzieci znajomych, które pędzą na gitarę, z gitary na śpiew, ze śpiewu na ruch sceniczny, z ruchu na angielski, francuski itd. Stwierdziłam, że nie będę tego synowi fundować.
Napisałaś książkę ,,Kto pyta, nie błądzi…” z udziałem m.in. Lecha Wałęsy i innych znanych osób, które odpowiadały na pytania dziewięciolatków.
Najprościej byłoby mi zawieźć dzieciaki do Ewy Farnej, Kuby Wojewódzkiego albo innych bohaterów pierwszych stron gazet, ale ja postanowiłam odwiedzić z nimi ludzi, którzy zostawili trwały ślad w naszej świadomości społecznej. Dziesięć osób ważnych dla Polski, które mają na koncie rzeczy wielkie. Cały naród jest zjednoczony sukcesami Ireny Szewińskiej, Mirosława Hermaszewskiego czy Lecha Wałęsy. Chciałam zobaczyć, czy my czasem nie stawiamy sztucznych barier pomiędzy ich pokoleniem a pokoleniem tych dzieciaków. Okazało się, że te dwa światy do siebie przystają.
Twój syn też tam był?
Tak, to było sześcioro dzieciaków z jego klasy. Woziłam ich do tych osób. Fajna przygoda, szczególnie jak jechaliśmy do Lecha Wałęsy do Gdańska – musiałam potem odgruzować samochód. Po spotkaniu w nagrodę zabrałam ich na molo i do fabryki cukierków. To była dla nich ważna przygoda, nawet jeśli nie do końca zdawali sobie sprawę z wielkości tych postaci.
Padło pytanie, które nie przyszłoby Ci nigdy do głowy?
Jak wiadomo, do Wałęsy trzeba mieć dekoder, żeby go zrozumieć. Pan prezydent opowiada, jak to „burzył mury”, na co jeden z chłopców: „Czym pan burzył te mury? Kilofem?”. Albo u następnego rozmówcy: „Proszę księdza, nigdy nie widziałem Boga, ale nie widziałem też wilkołaka. Dlaczego mam wierzyć w Boga, a w wilkołaka nie?”. A do Mirosława Hermaszewskiego: „Jak pan robił kupę w kosmosie?”.
Pytania, które każdy dorosły chciałby zadać, ale się wstydzi.
Oczywiście. Okazało się, że już wtedy technologia była na tyle zaawansowana, że mieli coś w rodzaju pampersów – mocz zamieniał się w żel, a kupa w granulat.
Czy syn zadaje Ci trudne pytania?
Wolę, żeby o wielu sprawach dowiedział się ode mnie, a nie z internetu czy z filmów. Jeśli wchodzimy do apteki, gdzie stoi szafa pełna żeli intymnych i prezerwatyw, to mam mu powiedzieć: „Za młody jesteś jeszcze na takie pytania?”. Po prostu mu odpowiadam. Staram się przekazać, że sfera intymna czy seks są powiązane z miłością, a więc z tym, czego nie ma na przykład w filmach pornograficznych. Tam jest tylko seks. Ze mną rodzice nie rozmawiali o takich sprawach, to były inne czasy.
Mamy w tym numerze tekst o alienacji rodzicielskiej. Coraz więcej par się rozwodzi, związki są „skomplikowane”, podczas rozstania między dorosłymi pojawiają się złość i pretensje, które trafiają rykoszetem w dziecko. Jakie są Twoje doświadczenia?
Uważam, że nieudane małżeństwo to jeszcze gorszy scenariusz niż rozstanie, bo dziecko buduje wzorzec pary, patrząc na rodziców, którzy się nie kochają. Nie wierzę, że coś takiego może się udać dla dobra dziecka, bo ono natychmiast przechwytuje negatywne emocje. I widzi, że między rodzicami nie jest dobrze. Takie trwanie więc na siłę jest fatalne, rodzi tylko frustrację. Padają teksty: „Zmarnowałem tyle czasu na bycie z kimś, kogo już nie kocham”. Ja nie miałam problemu z tym, żeby powiedzieć synowi, że w moim życiu pojawił się partner albo w życiu taty Jasia – partnerka. Nigdy w życiu nie nastawiałam go źle. Lubię, kiedy ludzie są szczęśliwi, a nie duszą się ze sobą na siłę.
Rodzice czasami manipulują dzieckiem.
U nas zawsze było przekonanie: „Tak się ułożyło, że my nie jesteśmy już razem, ale ty jesteś dla nas najważniejszy, będziemy cię zawsze kochać”. Jasiek naprawdę dzielnie zniósł to wszystko. Poza tym jeszcze w naszym dzieciństwie wytykało się palcem: „A, to ta z rozbitej rodziny”. Dzisiaj dzieci widzą, że połowa rodziców ich kolegów jest po rozwodach, że w filmie występuje ojczym albo tata, który zabiera syna na weekend, mama ma nowego partnera. To już nie jest dla nich szokujące.
Kiedy, Twoim zdaniem, jest odpowiedni czas, żeby przedstawić dziecku nowego partnera?
Trzeba mieć poczucie ogromnej odpowiedzialności, by w życie młodego człowieka wprowadzić taką osobę. Nam się wydaje, że już można, bo jesteśmy zakochani, ale w razie rozstania poradzimy sobie łatwiej z emocjami. Ja też, zanim związałam się z moim obecnym partnerem, długo zastanawiałam się, kiedy jest ten odpowiedni moment. To się stało naturalnie. Lecieliśmy z Jasiem do Paryża, bo jego marzeniem było zobaczyć wieżę Eiffla, i Jarek zaoferował, że nas odwiezie na lotnisko. Nie mieszkaliśmy wówczas jeszcze razem, więc zaprotestowałam, bo wylatywaliśmy wczesnym rankiem, nie było sensu, żeby przez nas wstawał o świcie. Przyjechał jednak, zrobił kawę i pyta, o której jest samolot. „O 7.55”. „A, to jeszcze mamy dużo czasu”. Coś mnie jednak tknęło. Spojrzałam na bilet – samolot był o 6.55, mieliśmy 15 minut do odprawy. Mój syn w ciągu sekundy stawił się ubrany. Jarek – siła spokoju. „Nie zdążymy, to będzie inny samolot. Niczym się nie przejmujcie”. Ja chciałam oczywiście jak najszybciej być w Paryżu, młody też. I on nas tak umiejętnie zawiózł na to lotnisko, że Jasiek był przeszczęśliwy. Myślę, że w ten sposób Jarek go do siebie przekonał. On ma w sobie dużo radości, a po drugie wierzy, że jak na coś nie mamy wpływu, to nie ma się co napinać. Dogadują się świetnie. Zresztą tak samo jak z partnerką ojca.
Trudno wychowywać syna, kiedy jest się kobietą intensywnie pracującą?
Wszystko da się poukładać. Od początku mojego macierzyństwa sporo pracowałam. Ale każdy wolny czas poświęcałam synowi. Mam z nim głęboką więź. Dbam o to, żebyśmy rano przed szkołą porozmawiali, kiedy robię mu śniadanie, jestem w stanie wyczuć jego nastroje, widzę, kiedy coś go trapi. Jak jest ciepło, jeździmy rowerami, zimą oglądamy wieczorami filmy. Teraz od trzech dni we trójkę leżymy na dywanie i składamy na podłodze przestrzenne puzzle z Nowym Jorkiem… Kiedy wyjeżdżam, syn zostaje z Jarkiem albo ze swoim tatą. Jestem taką mamą, że musi mieć wtedy wszystko wyprane, poukładane, w lodówce jest jedzenie, które lubi. Nie wyobrażam sobie, że idę na cały dzień do pracy, a on nie ma ugotowanej zupy, którą sobie może odgrzać, czy pierogów, jeśli nie miałam czasu zrobić czegoś innego. Do tej pory nie wstydzę się go przytulać. Codziennie mówię mu nawet po kilka razy, że go kocham. Budowanie więzi z dzieckiem to jest praca od jego narodzin. Jeśli przegapi się jakiś moment, potem może być bardzo ciężko to naprawić.