Piątek, godzina 19.00
Haniu, zostaw te cukierki! – słyszę donośny głos zza drzwi, który próbuje uspokoić rozbrykaną siedmiolatkę. – Pani zaraz po ciebie wyjdzie. – Ale jest już trzy po szóstej! – mówi dziewczynka i słychać, że biega dalej. Uśmiecham się. Hania, drobna, z brązowymi mysimi włosami, jak moje w dzieciństwie, nie lubi, jak się spóźniam. Z każdą minutą jest bardziej niespokojna. Źle reaguje na zmiany. Mam siedzieć na tym samym pufie co tydzień temu i dwa tygodnie przedtem. Puf ma być zielony. Nie, nie niebieski. Zielony.
Nie lubisz niebieskiego? – Lubię, ale wolę jak pani siedzi na zielonym. Raz Hania jest wyraźnie wkurzona na mnie. Gdy obcinam włosy. Patrzy na mnie wściekła i pyta, dlaczego to zrobiłam. – Myślałam, że tak będzie ładniej – wyciągam do niej rękę. – Nie, nie jest ładnie, wygląda pani brzydko. Z Hanią tak jest. Jestem śliczna, a zaraz potem brzydka. Lubi mnie, a potem nie znosi. Chce przychodzić, a mówi, że nie chce.
To nie przekora. Hania ma milion sprzecznych uczuć w sobie, bo jej codzienność jest walką miłości i złości, strachu i zaufania, bliskości i odrzucenia.
Mama Hani pije. Pije właściwie od momentu, gdy Hania przyszła na świat. Prawdopodobnie to był jej sposób na depresję poporodową. A może piła już wcześniej? Nie wiem, bo mama Hani nie chce rozmawiać o sobie. Chce, żeby zreperować jej dziecko, które potrafi nieoczekiwanie wpaść w furię i rozwalić wszystkie zabawki w pokoju, a zaraz potem jest najsłodszym przytulakiem na świecie. Skąd w niej taka huśtawka? Mama Hani ma lepsze i gorsze dni. Gdy układa się z jej partnerem (tata Hani mieszka zagranicą), potrafi nie pić nawet przez dwa tygodnie. Wtedy świat Hani jest pełen najpiękniejszych kolorów. Hania przychodzi do mnie i rysujemy pastelami, robimy mamie bransoletki z koralików, wyklejamy ramki na zdjęcia. – Może zrobiłybyśmy coś do twojego pokoju? – pytam, gdy dziergamy sto pięćdziesiątą piątą rzecz dla jej mamy – Nie, moja mama uwielbia dostawać prezenty ode mnie – mówi. – Dzięki nim nie pije.
Czasami prezenty tracą magiczną moc, bo mama ma gorszy czas w pracy albo Wojtek jest niedobry, albo mama zwyczajnie źle się czuje fizycznie. Hania tłumaczy mi wtedy, dlaczego znów nic nie chce się jej robić na sesji. Malowanie jest nudne, granie nudne, ja jestem nudna. Hania chciałaby, żeby zabrać ją i jej mamę na jakąś wyspę i żeby tam nie było nikogo oprócz ich dwóch. – Ja bym mogła robić nawet zupy z kokosa – tłumaczy. – Żeby tylko mama nie musiała się o nic martwić.
To śmieszne, ale kiedy Hania ma przyjść, zawsze układam rzeczy w swoim pokoju tak, jak je zostawiła tydzień wcześniej. Rozumiem Hanię, wiem, dlaczego to tak dla niej ważne. W jej świecie chaosu i nieprzewidywalności nasze spotkania są stabilnym punktem jej życia. Każde zakłócenie w moim pokoju przywołuje uczucie niepokoju, które towarzyszy jej w codzienności. Mama Hani odmawia terapii, a ja nie mogę odmówić terapii Hani mimo braku współpracy ze strony najważniejszego czynnika, który uleczyłby Hanię. Jestem strażnikiem jej bezpieczeństwa. Wiem o tym. Dziś słyszę, że mama Hani jest w lepszej formie. Przyglądam się przez szparę w drzwiach, jak próbuje łaskotać córkę i jak dziewczynka głośno się śmieje. „Tak dawno nie słyszałam twojego głośnego śmiechu, Haniu”, myślę. Spróbuję dziś jeszcze raz porozmawiać z mamą. Nie przestanę próbować, bo uwielbiam twój śmiech, Haniu.
Piątek, godzina 20.00
Siadam sama w pokoju i myślę o historiach, których dziś byłam częścią. O tym, jak różnie kochamy swoje dzieci, i o tym, jak bardzo nasze własne doświadczenia mają na to wpływ. My, psychologowie, lubimy mówić o miłości bezwarunkowej, a do takiej zalicza się miłość rodzicielska. „Nic nie musisz zrobić, aby być kochanym – miłość matki nie jest obwarowana żadnym warunkiem (…). Nie trzeba jej zdobywać….” – pisał wybitny niemiecki psychoanalityk Erich Fromm.
To prawda… gdy mówimy o miłości idealnej. Pamiętajmy jednak, że są dzieci, które takiej miłości nie doświadczą. Zarówno te w domach dziecka, jak i w domach naszych znajomych i sąsiadów. Nie zabieramy mamom mocy sprawczej ich miłości, mówiąc, że nie tylko one mogą nauczyć dziecko kochać. Dajemy tylko szansę innym: ciociom, wujkom, nauczycielom, opiekunom, by pozwolili dziecku ich kochać. Pograć z nim czasem w szachy, zabrać na rower, zaprosić na obiad, nawet jeśli nie jest ich. To nie musi być terapeuta. Wystarczy dobry dorosły, który pochyli się nad dzieckiem, które tego potrzebuje.