Coraz więcej rodziców fiksuje się na tym aby ich dzieci odniosły sukces. Kiedy głównym celem rodzicielstwa stało się przygotowanie dzieci do odniesienia sukcesu? Ten obowiązujący paradygmat, który każe oceniać wychowanie pod kątem przyszłego sukcesu lub porażki, wyraża fundamentalną niepewność globalnej kultury kapitalizmu, przekładającą się na fiksację na punkcie powodzenia i przyszłości. W tym kontekście nie dziwią gorące dyskusje na temat wychowania, toczone wokół paradoksu stosowania tych zasad wobec dzieci. Jeżeli każde działanie wychowawcze jest nakierowane na przyszłość, co się dzieje z teraźniejszością? Dziecko dorastające w atmosferze niepokoju towarzyszącej każdemu trywialnemu wyborowi, uformowane przez skoncentrowanych wokół jego przyszłości rodziców, jest niespokojne i lękowe.
„Jak wychować Dorosłego? Uwolnij się od pułapki konieczności przygotowania dziecka do odniesienia sukcesu” definiuje kwintesencję tego, z natury sprzecznego, podejścia. Julie Lythcott-Haims określa nadmierną troskę o wychowanie dla przyszłości jako pułapkę. Ale kiedy już unikniesz pułapki, cel pozostaje ten sam: wychować potomstwo na dobrze prosperujących dorosłych. Dziecko uczące się jeździć na rowerze czy prać swoje rzeczy jest stale obserwowane przez entuzjastycznych albo krytycznych dorosłych, którzy nie zadają sobie pytania: Czy moje dziecko jest szczęśliwe?, tylko: Czy moje dziecko będzie kiedyś prezydentem kraju gotowym ratować środowisko?
Podczas gdy opowieści o ingerujących rodzicach prowokują gorące dyskusje, Lythcott-Haims, niekwestionowany autorytet jako była dziekan uniwersytetu Stanford, obserwowała rodzicielskie zachowania świadczące nie tyle o braku zdrowego rozsądku, co o braku mądrości i zdrowych granic (jeżeli nie godności osobistej). Zamiast pozwolić dzieciom eksperymentować i uczyć się na swoich błędach, rodzice wciskają się tam, gdzie nie są chciani czy też mile widziani, towarzysząc dzieciom w wycieczkach szkolnych czy śledząc je w kampusie. Uwikłani w coś, co autorka nazywa „wyścigiem zbrojeń wokół przyjęcia na studia”, rodzice traktują zapewnienie dziecku miejsca w jednej z dwudziestu najlepszych (według popularnego ale nieco wątpliwego rankingu U.S. News i World Report) szkół wyższych jako konieczność.
W trosce o to odrabiają za dzieci prace domowe, piszą za nie prace egzaminacyjne, zasypują nauczycieli pytaniami, kłócą się o stopnie, wynajmują drogich korepetytorów, specjalistów przygotowujących do konkretnych testów i „prywatnych konsultantów od przyjęć” do wybranej szkoły. (W 2013 z takiej usługi skorzystało 26% starających się o przyjęcie.)
Szaleństwo trwa nawet po zdobyciu przez dzieci dyplomu. Lythcott-Haims przytacza anegdoty o rodzicach kręcących się po szkołach wyższych w roli rzeczników swoich nieśmiałych, pasywnych dzieci a nawet przedstawiających ich życiorysy potencjalnym pracodawcom, często bez wiedzy samych zainteresowanych. Takie zachowania, zdaniem Lythcott-Haims, nie tylko obracają dzieci w jednostki zależne, ale ograniczają ich możliwości i wyobraźnię. „Mówimy o marzeniach bez granic”, pisze Lythcott-Haims, „ale często stwarzamy parametry, warunki i limity ograniczające marzenia naszych dzieci, ofiarując im dzieciństwo według listy kontrolnej jako drogę do osiągnięć”.
Na przekór słowu „sukces” w tytule swojej pracy, Lythcott-Haims zadaje sobie wiele trudu by pokazać, że przesadna kontrola nie tylko zagraża przyszłym dochodom dziecka, ale też czyni ogromne szkody w psychice. Cytuje badania socjologów z uczelni w Tennessee i Chattanooga z 2011 roku, które ujawniły związek przesadnej opieki a występowaniem niepokoju i depresji. Jeden z badaczy w ośrodku terapii uzależnień w Los Angeles stwierdził, że „częstość występowania depresji i niepokoju u zamożnych nastolatków i młodych ludzi odpowiada częstości tych zjawisk u młodocianych więźniów.
Inne badania sugerują, że dzieci otoczone przesadną opieką są „mniej otwarte na nowe idee” i „czerpią mniej satysfakcji z życia”. Dla Lythcott-Haims wymowa wyników tych badań jest oczywista: Dzieci powinny dorastać bez ciągłego nadzoru i sterowania ich każdym krokiem. Muszą podejmować próby i ponosić porażki. A kiedy tak się stanie i dziecko zacznie się rozglądać za pomocną dłonią rodzica, powinno usłyszeć: „Musisz sobie z tym poradzić sam”.
Na ironię zakrawa fakt, że dziś rodzice desperacko próbują „nadrobić” rzekome zaniedbania lat siedemdziesiątych, kiedy to dzieci od rana do nocy bawiły się na podwórku. Zdanie Lythcott-Haims jest w tej materii jednoznaczne i brzmi jak wyjęte z podręcznika dla rodziców właśnie z lat siedemdziesiątych: „Doceńcie zabawę”. Starajcie się stworzyć z dzieckiem wspólną przestrzeń. Nie usprawiedliwiajcie się i nie wyjaśniajcie nadmiernie.” No i dzieci koniecznie powinny mieć obowiązki. Dużo obowiązków. Podczas lektury wydaje się wręcz, że zaraz padną słowa: „Klapsy najlepiej dawać drewnianą łyżką; jest skuteczniejsza niż dłoń”. A także: „Wyrzuć dzieciaka za drzwi i zamknij je na klucz. A potem przynieś sobie paczkę ciasteczek, nastaw dobrą muzykę, poczytaj coś ciekawego”.
Ale chociaż „Jak wychować Dorosłego” wpisuje się w nurt tekstów takich jak: „Epidemia nadopiekuńczości”, „Nie jesteś wyjątkowy” czy „Same sukcesy, zero zabawy”, nacisk na dawanie dzieciom więcej przestrzeni nie ma większego wpływu na szkolne zmory: niekończące się, nerwowe rozmowy o przedmiotach podstawowych, niespokojne porównywanie świadectw i wyników standaryzowanych testów, niezmordowane narzekanie na niekończące się kłopoty z pracą domową, sezon piłkarski, lekcje pianina, sztuki i tańca oraz korepetycje. Skoro wszyscy uważają, że nadmiar harmonogramów i pracy domowej odrabianej do późnej nocy są złe, czy rodzice nie mogliby się z tego wycofać i zrelaksować, pokazując w ten sposób jak żyć w dzisiejszym, jakże wymagającym świecie i być zadowolonym?
Lythcott-Haims postrzega tę niezdolność do zwolnienia tempa jako efekt uboczny panującego wśród rodziców mitu, że „prawidłowa” edukacja szkolna zapewni dziecku wygodne miejsce w przedziale podatkowym wyższej klasy średniej.
Rodzice tak bardzo koncentrują się na zapewnieniu sukcesu z powodu rosnącej niepewności globalnej ekonomii i rezygnują z radości samodzielnych odkryć w dzieciństwie na rzecz obietnicy bezpiecznej przyszłości dziecka. Ale jest absurdem z ich strony pozwolić, by złudzenie, że sukces w życiu zależy od przyjęcia do elitarnej szkoły, kierowało ich postępowanie od momentu pójścia dziecka do przedszkola, uważa Lythcott-Haims.
Badanie z 1999 roku prowadzone przez Stacy Berg Dale i Alana Kruegera sugerują, że absolwenci stu nie elitarnych szkół mieli po 20 latach dochód porównywalny z dochodem absolwentów szkół elitarnych. Może dziś szkoły bardziej zmuszają do rywalizacji niż 36 lat temu, ale wyniki cytowanych badań powinny rzucić choćby cień wątpliwości na słuszność starań o dostanie się do tych z górnej dziesiątki.
Są też inne rankingi poza U.S. News i World Report, mogące zmienić powszechne przekonanie o tym, czym właściwie jest „elitarna” edukacja. „Fiske Guide to Colleges” to ocena szkół w oparciu o jakość doświadczenia i koszt. Alumni Factor to ocena szkół w oparciu o rozwój intelektualny, średnią ilość absolwentów i pytanie czy uczniowie wybraliby ponownie tę samą szkołę.
Chociaż rozluźnienie kryteriów wyboru szkoły doskonalej wydaje się ważne, raczej nie położy kresu pladze nadzorowania, rodzicielskiego stresu, bezradności i niepewności dzieci. W tym niespokojnym czasie przyszłość zawsze przebije teraźniejszość. Ale nawet jeżeli „Jak wychować Dorosłego” trafi na rosnąca stertę książek dla skłopotanych wyższych warstw klasy średniej i zostanie skazana na zapomnienie, najważniejsze przesłanie Lythcott-Haims jest warte zapamiętania: Rodzice, którzy potrafią cieszyć się chwilą ale i uczą satysfakcji z ciężkiej pracy, którzy słuchają dziecka ale też pozwalają mu stać się sobą, kształtują potomka umiejącego ciężko pracować, rozwiązywać problemy i smakować chwile. Jednym słowem żyj naprawdę, a nauczysz dziecko tego samego.