Piknik szkolny. Dyrektor uwięziony w czymś, co przypomina średniowieczne dyby. Uczniowie i rodzice rzucają w niego mokrym mopem. Jeden rzut tylko 5 zł (do szkolnej skarbonki)! Niewyobrażalne?
Taka rozrywka popularna jest na angielskich szkolnych piknikach. W Danii natomiast nauczyciel sprawdza, czy w śniadaniówkach dzieci nie ma rzeczy zakazanych, na przykład białego pieczywa czy słodyczy, w Stanach niektóre szkoły opływają we wszelkie dobra (łącznie ze studiem nagrań dla szkolnej orkiestry), podczas gdy w innych brakuje krzeseł dla uczniów, w Niemczech rodzic może odpracować część czesnego… W różnych kulturach różnie układają się relacje między państwem – szkołą – a rodzicami i uczniami. Inne są oczekiwania i inne obowiązki.
Pieniądze i kontrola
Polska konstytucja gwarantuje wszystkim dzieciom dostęp do nauki. Za darmo! Ale… każdy wie, że nic nie ma za darmo. Płacić trzeba za podręczniki (to się właśnie zmienia), pomoce szkolne (zeszyty, ołówki, długopisy), wycieczki, zajęcia dodatkowe oraz szkolne obiady. Słynna jest powszechna „opłata na ksero” doprowadzająca niektórych rodziców do białej gorączki i prowokująca do pytania: „To w końcu szkoła jest płatna czy nie?”. Kto ma dzieci, ten doskonale wie, że bezpłatna to mit. W każdym kraju szkoła część rzeczy gwarantuje bezpłatnie, inne są płatne częściowo, a jeszcze inne w całości. Można nawet dostrzec pewną korelację – im więcej szkoła (państwo!) daje dzieciom, tym większą sprawuje kontrolę nad rodziną i bardziej może się wtrącać.
W Szwecji rodzice nie płacą za nic: ani za podręczniki, ani za kredki, ani za obiady dla dzieci, ani za bilet na autobus. Nie płaci się też za szkoły prywatne, bo one również finansowane są z gminy. – Za nic się nie płaci i… nic się nie ma – mówi Kazia Jakacka, mama dwóch córek mieszkająca w Szwecji. Gminy oszczędzają, więc coraz mniej jest tradycyjnych podręczników, a coraz więcej kserówek. Ostatnio w szybkim tempie szkoły przechodzą na systemy digitalne. Jednocześnie państwo łożąc takie środki na edukację najmłodszych obywateli, ma prawo ingerować w życie rodzinne. Już w przedszkolu dzieci uczone są numeru telefonu, pod który mają dzwonić, jeśli uważają, że dzieje im się krzywda. Całe społeczeństwo czuje się odpowiedzialne za najmłodszych obywateli. Gdy dziecko krzyczy, sąsiedzi wzywają policję. I na nic wyjaśnienie, że awantura dotyczy niechęci młodego do mycia zębów – adnotacja w aktach rodziny zostaje. – Nie ma możliwości, żeby ktoś w takiej sytuacji nie zadzwonił po policję i żeby ona nie przyjechała – opowiada Kazia.
Podobnie jest w Danii. Tu też państwo poważnie inwestuje w najmłodszych. W zasadzie obowiązkiem duńskiego rodzica jest dziecko ubrać, wyposażyć w tornister, piórnik i dać mu do szkoły „madpakke”, czyli śniadaniówkę. Jej zawartość jest skrupulatnie sprawdzana przez nauczyciela. Biada rodzicom, jeśli wykryje produkty niedozwolone: białe pieczywo, słodycze, soki. Poza śniadaniówką dziecko dostaje wszystko w szkole.
Miasto podejmuje też decyzje o dodatkowej pomocy dla konkretnych uczniów. Na przykład opłaca taksówki najmłodszym dzieciom mieszkającym ponad 2 km od szkoły, zwalniając rodziców z obowiązku dowożenia ich do szkoły. – Mojemu synowi miasto w ten sposób zafundowało dowożenie na lekcje języka polskiego do szkoły oddalonej o 6 km – opowiada Marlena Gałczyńska, dziennikarka mieszkająca w Danii.
W Niemczech i USA, podobnie jak w innych krajach, szkoły są na utrzymaniu samorządów lokalnych. Od ich zamożności zależy, za co rodzice muszą płacić. Dobrym przykładem są szkoły amerykańskie, w których nie ma płatnych zajęć dodatkowych. W bogatych dzielnicach dzieci mogą wybierać spośród mnóstwa pozalekcyjnych aktywności, w innych nie ma żadnej oferty. A wracając do słynnej „opłaty na ksero”, Niemcy (przynajmniej w Bawarii) też płacą! 20 euro. Dopiero trzecie dziecko w szkole z tej samej rodziny jest z tej opłaty zwolnione.