Ojciec chwali się babci przez telefon, że Ola zajęła pierwsze miejsce w konkursie matematycznym. Zgłaszam się do kolejnych. Dzień i noc wkuwam przedmioty ścisłe, bo w nich osiągam najwyższe wyniki. Ojciec jest wniebowzięty. Zosia jest piękna, a Ola mądra. Geny rozdane sprawiedliwie. Lubię gotować, więc dogadzam mu ulubionym barszczem z kołdunami i indykiem w miodzie. Gotuję na jego przyjęcia, a ojciec każe mi odstawiać popisowy numer z przypalaniem crème brÛlée.
I dodaje: – Studia kończę w trzy lata i szybko awansuję na szefa oddziału w międzynarodowym banku. Moje związki rozpadają się, a ja wybieram na partnerów królewiczów. Za kompletnego narcyza wychodzę za mąż i rodzę mu dwie córki. Crème brÛlée przenoszę na przyjęcia dyplomatów, które każe mi urządzać. Pracuję, sprzątam, opiekuję się dziećmi, robię też doktorat i zostaję bez męża. Konkluzja: za dużo z siebie daję. Czy to nie brzmi absurdalnie?
Miłości bezwarunkowej możemy doświadczyć tylko od rodziców. „Kocham cię za to, że jesteś” – takie przesłanie to dla dziecka punkt odniesienia na całe życie. Buduje to miłość do samego siebie i szacunek. A w przypadku łamania granic i przemocy ze strony innych – reakcje obronne. Dzieci rodziców kochających warunkowo określa się często mianem dawców. Podświadomie są przekonane, że na miłość trzeba zapracować. A więc w ich relacjach ważnym elementem jest dawanie. Nie ma nic złego w obdarowywaniu drugiego człowieka, pod warunkiem że nie zagarniamy przy tym przestrzeni do otrzymywania. Człowiek, który daje, czuje się sprawczy, dowartościowany. Będąc nieustannie obdarowywanym, zostaje pozbawiony poczucia bycia potrzebnym i ważnym dla kogoś. Niejednokrotnie takie relacje powstają na zasadzie braków. Ty lubisz dawać, bo wtedy wierzysz, że zasługujesz na miłość, ja lubię dostawać, bo to karmi mój narcyzm. I związki te trwają, dopóki nie pojawi się ktoś, kto pokaże, że istnieje wymiana. I że to jest przyjemne. Nawet jeśli pozbawia nas wygody. Warunkowa miłość rodzica warunkuje miłość do samego siebie. I ta warunkowość przenika potem do dorosłych relacji. Inni kochają nas podobnie jak my samych siebie.
Miłość symbiotyczna/separująca
Tomek zbliża się do czterdziestki i powoli myśli o rodzinie. – Jestem przerażony tą myślą, bo do tej pory nie udaje mi się wytrzymać w związku zbyt długo. Kobiety odchodzą ode mnie, bo twierdzą, że jestem niedojrzały. Krytykują związek z matką, która przecież jest dla nich niezwykle wspierająca. A moja matka ma tylko mnie. I zawsze tak było. Wszystko, co mam, zawdzięczam jej. Jak mógłbym ją teraz zostawić? Mama była nauczycielką, a nas było troje – opowiada. – Byłem najmłodszy i dużo chorowałem. Moje starsze siostry szybko wyprowadziły się z domu, a mnie było dobrze. Byłem ukochanym, wyczekanym synem, mama zawsze interesowała się moim życiem. To ona dała mi pierwszą lekcję edukacji seksualnej, gdy wróciłem z obozu w szkole średniej i znalazła w plecaku prezerwatywy. Oprócz praktycznych informacji dodała: „Dziewczyny są jak modliszki; musisz uważać, bo będą chciały z tobą zajść w ciążę, masz dobre geny”. Zbaraniałem, nawrzeszczałem na nią, ale zasiało to niepokój w mojej głowie.
Nigdy nie kochałem się bez gumki. I wciąż miałem wrażenie, że dziewczyny czegoś ode mnie chcą. Na studiach po raz pierwszy zakochałem się w starszej kobiecie. Miała 38 lat – ja 22 – i wykładała na iberystyce, gdzie studiowałem. Szybko zamieszkałem u niej i czułem się doskonale.
Tomek dodaje: – Matka nie była zachwycona, ale po wstępnej, lodowatej wizycie zaakceptowała Izę do tego stopnia, że szczebiotały przez telefon jak przyjaciółki. Mama była od niej tylko 10 lat starsza. Pokłóciły się o meble do sypialni, bo matka uważała, że czerwień to nieodpowiedni kolor dla młodego chłopaka. Mój związek szybko się rozpadł, zresztą jak kolejne, bo po Izie były: Dominika, Ania i Karolina – wszystkie sporo starsze. Poszedłem wtedy do terapeuty, a on powiedział mi, że szukam w nich matki. Że nigdy się od niej nie odseparowałem.