Tegoroczne badania PISA (Program Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów) nie napawają optymizmem. Polskie nastolatki wypadły gorzej niż ich rówieśnicy z krajów OECD, a do tego okazało się, że nie radzą sobie z codziennymi problemami. Szkoła nie uczy komunikacji międzyludzkiej, nie wspiera indywidualistów, liczy się zrealizowany program, coraz bardziej powierzchowny. Z ostatnich doniesień wiadomo, że tegorocznej matury nie zdał co trzeci licealista. „Tego nie da się zreformować. To trzeba po prostu zamknąć” – postulował kilka lat temu profesor Jan Hartman.
Filozof i etyk Jan Hołówka też nie oszczędza systemu edukacji: „Obecna sytuacja szkół jest przerażająca: bardzo marni uczniowie, zastraszeni nauczyciele, ubezwłasnowolnieni kuratorzy i nadzorcy, czyli samorządy, które są szkołą kompletnie niezainteresowane. Szkoła nie rozumie dziś swojego powołania i swojej misji, a to trzy proste punkty: znaleźć w dziecku talent, nauczyć je porządnie pracować, dbać o jego socjalizację”. Wydaje się proste, ale jest niemożliwe.
Już wiemy, że na kolejne reformy nie ma co czekać, a do tego w nowym roku szkolnym uczniowie (i nauczyciele) dostaną w prezencie socjalny podręcznik MEN, skrytykowany przez edukatorów, nauczycieli i dziennikarzy, który zaprzepaszcza talent matematyczny sześciolatków.
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, specjalista nauczania matematyki, mówi: „Wyjątkowo uzdolniona do przedmiotów ścisłych jest aż połowa dzieci w wieku 5-6 lat. (…) W zakresie edukacji matematycznej nowy podręcznik sprawia wrażenie, jakby pisała go osoba nieświadoma nowoczesnej i dobrze udokumentowanej wiedzy o kształtowaniu umiejętności matematycznych. Niemająca pojęcia o tym, że trzeba uczyć dzieci według zaleceń kształtowania strefy najbliższego rozwoju, co znaczy, że trzeba uważnie przyglądać się dzieciom.
Dostosowywać wymagania do ich możliwości. I zawsze celować odrobinę ponad to, co potrafią. Wtedy dziecko uzna, że nauka jest ciekawa, jest wyzwaniem, ale nie przekroczy jego możliwości. A uczące się z nowej, ministerialnej książki stwierdzą, że nauka to nuda. (…)
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska, specjalista nauczania matematyki, mówi: „Wyjątkowo uzdolniona do przedmiotów ścisłych jest aż połowa dzieci w wieku 5-6 lat. (…) W zakresie edukacji matematycznej nowy podręcznik sprawia wrażenie, jakby pisała go osoba nieświadoma nowoczesnej i dobrze udokumentowanej wiedzy o kształtowaniu umiejętności matematycznych. Niemająca pojęcia o tym, że trzeba uczyć dzieci według zaleceń kształtowania strefy najbliższego rozwoju, co znaczy, że trzeba uważnie przyglądać się dzieciom.
Dostosowywać wymagania do ich możliwości. I zawsze celować odrobinę ponad to, co potrafią. Wtedy dziecko uzna, że nauka jest ciekawa, jest wyzwaniem, ale nie przekroczy jego możliwości. A uczące się z nowej, ministerialnej książki stwierdzą, że nauka to nuda. (…)
Tym samym przegapimy ważny okres dla rozwoju uzdolnień matematycznych”. Powrót do przeszości – Nie sądziłam, że szkoła mojego synka będzie takim samym koszmarem jak moja sprzed 40 lat – mówi Patrycja Koszewska, mama 7-letniego Adama. Kiedy zbliżał się moment wybrania szkoły, nawet przez chwilę nie pomyślała, żeby posłać go do placówki publicznej.
– Od znajomych słyszałam same negatywne opinie, koleżanki zmieniały szkoły swoim dzieciom, bo pani nie taka, przemoc, brak uważności w stosunku do dzieci, lekceważenie ich etc.
Adam dostał się do zerówki społecznej, ja jednak w odruchu dania szansy polskiej edukacji i swojemu portfelowi zdecydowałam się na szkołę publiczną. Wybrałam najlepszą na Ursynowie (według warszawskich rankingów). Zaczęło się źle. W klasie było 24 uczniów, w tym dwójka zaburzonych.
Nie było dnia, żeby nie trzeba było wołać pani pedagog i rodziców Alka i Kamila. Jedyną informacją, jaką dostawałam od Adama, była ta o ciągłym krzyku wychowawczyni. Kilka razy wspomniał, że rzucała w niego książką. Kiedy ją o to zapytałam, nieco zbita z tropu odpowiedziała, że nie chce jej się czasem wstać od biurka i w ten sposób podaje podręcznik. Na pytanie, dlaczego dzieci w ogóle nie wychodzą na podwórko, odpowiedziała, że ona nie wychodzi. Oczywiście prowadzi też lekcje wuefu z dziećmi.
Nie było dnia, żeby nie trzeba było wołać pani pedagog i rodziców Alka i Kamila. Jedyną informacją, jaką dostawałam od Adama, była ta o ciągłym krzyku wychowawczyni. Kilka razy wspomniał, że rzucała w niego książką. Kiedy ją o to zapytałam, nieco zbita z tropu odpowiedziała, że nie chce jej się czasem wstać od biurka i w ten sposób podaje podręcznik. Na pytanie, dlaczego dzieci w ogóle nie wychodzą na podwórko, odpowiedziała, że ona nie wychodzi. Oczywiście prowadzi też lekcje wuefu z dziećmi.