Jest niezbędna do życia jak glukoza we krwi. Ta z piaskownicy zostaje czasem na całe życie. Przyjaźń. Tylko czy w świecie nowych mediów, monitoringu i zamkniętych osiedli nasze dzieci mogą mieć prawdziwych przyjaciół?
Życie jak dobra wróżka dba o to, żeby nie było nudno, i podrzuca nam wyzwania: awans, stłuczka, kotek znaleziony przez dziecko, kochanek, który zapomniał się pożegnać… Fachowcy montują meble kuchenne, jutro masz urodziny, spodnie znów zmniejszyły się w pasie… Jak tu nie zwariować? Zarówno dobre, jak i złe prezenty od naszej „wróżki” są źródłem stresu. Psychologowie łączą umiejętność radzenia sobie z życiowymi wyzwaniami z tym, ilu mamy przyjaciół. Ale nie chodzi o friendsów z fejsa, tylko o realnie obecne osoby, które mają czas i nas wysłuchają albo zawloką na kawę, wino czy jogę, gdy nie chce się nic, nawet pójść po nowe buty. Kto nie ma wokół siebie bliskich ludzi, ten tonie lub zmienia się we Frankensteina i dryfuje na krze ku krainie lodu. Kto ich ma, jakoś przetrwa. A czy moje dziecko ma prawdziwych przyjaciół?
Pierwsza myśl: oczywiście, że ma! Wiadomo – w szkole. Ale czy na pewno? Spojrzałam na syna i zrobiłam analizę statystyczną: 25 osób w klasie = obfitość kumpli! Ale wśród nich jest: 13 dziewczynek – obce plemię; zakała klasy i dwóch asystentów grozy – należy unikać; autystyczny kolekcjoner piątek – po lekcjach biegnie na uniwersytet dziecięcy; alien żyjący w świecie Clash of Clans; czterech piłkarzy – trenują po szkole do 23. Zostaje trzech potencjalnych kolegów, z którymi można po zajęciach umówić się na longboard albo lody. Tak się składa, że z każdym z nich syn się lubi, mieszkają blisko i się umawiają. Mogę być wdzięczna losowi albo pogratulować sobie egalitaryzmu i skąpstwa, dzięki którym nie posłałam dziecka do prywatnej szkoły, bo wtedy miałoby najwyżej dziesięć osób w klasie i mniejsze szanse na znalezienie kumpla.
Przyjaźnie ze szkolnej ławki są najtrwalsze. Ale szkoły się zmieniają. Już od podstawówki zaczyna się wyścig szczurów i zdawanie egzaminów, nad lekcjami siedzi się nieraz tyle czasu, że nie starcza go na wyjście z kolegami np. na rower. A za plecami naszych dzieci czają się złodzieje czasu: zajęcia dodatkowe, telewizja, tablety, komórki, konsole, laptopy… Zło kradnące godziny w skali tygodnia. Biadać nad tym czy akceptować? Przed narzekaniem, że świat schodzi na psy, powstrzymuje mnie wspomnienie starszego pana z klatki obok, który mamrotał obelgi na widok mnie na rolkach z wózkiem dziecięcym. A może nie ma na co narzekać? Jak właściwie zmieniły się bliskie relacje naszych dzieci na skutek cywilizacyjnych przemian ostatniej dekady?
Po lekcjach
Szkoła powinna rozwijać i doskonalić umiejętności porozumiewania się z innymi. Ale w jak wielu placówkach patrzy się przychylnie na rozmowy i pomaganie kolegom podczas lekcji? W ilu ławki są zestawione razem do wspólnej pracy, zamiast pojedynczo w rzędach? Dzieci rzadko pracują w grupach, raczej same, w relacji uczeń – nauczyciel. Dopiero po lekcjach mają szansę działać w zespołach – na niektórych zajęciach dodatkowych lub osiedlowych boiskach.
Zajęcia budzą moje mieszane uczucia. Dzieci osaczone wzorem sukcesu (ambicja rodzica x deficyt jego czasu x nadmiar kasy) gnają na balet, dżudo, basen, gitarę i chiński. Przez to nie mają kiedy włóczyć się z kolegami i grać w kapsle. Kulturoznawca i medioznawca, dr hab. Jacek Wasilewski opowiada, jak to zmieniło grupę, w której funkcjonuje dziecko: – Zamiast szeroko pojętej rodziny, w której byli starsi i młodsi, dziecko ma do dyspozycji osoby w tym samym wieku. Dawniej żyło się w większych wspólnotach, a przyjaciółmi byli ludzie ze wsi, potem z bloku, z klatki. Dziś dzieci, zwykle jedynaków, wozi się na zajęcia, gdzie mogą się zaprzyjaźnić z rówieśnikami. Nie ma bandy podwórkowej ani przemieszania wiekowego. Zanika też przemieszanie społeczne – na zajęciach dodatkowych jest przecież ta sama klasa średnia. Za to ma miejsce przemieszanie terytorialne – poznają się dzieci z różnych dzielnic, szkół. Jeśli mają mieć ze sobą kontakt, to przez telefon czy na Skypie.
Czyli – precz z hipsterskimi tęsknotami za kapslami! Zajęcia dodatkowe sprzyjają przyjaźni, choć zmieniają jej kierunek. Czego może zabraknąć dzieciom w przyszłości? Być może różnorodności społecznej znajomych i umiejętności porozmawiania z tymi, którzy nie jeżdżą na tenisa i chiński. Ale czy nie o to nam chodzi? Zdaniem wielu psychologów jedyny realny wpływ wychowawczy rodzica na nastoletniego potomka to możliwość selekcjonowania mu szkoły i zajęć dodatkowych – czyli kumpli.