Ateista też kupuje
Są jednak chwile, kiedy nawet zdeklarowany przeciwnik obsypywania dzieci prezentami zaczyna mieć wątpliwości. – Mój syn w przyszłym roku skończy osiem lat. Nie idzie do pierwszej komunii, ale i tak już teraz zaczynam myśleć o tym, co mu kupię w maju, aby ateizm nie kojarzył się mu z poczuciem straty – mówi Justyna Krążek, redaktorka, mama siedmioletniego Alka.
Wydumany problem? Ci, którzy komunijny szał mają już za sobą, twierdzą, że jednak coś jest na rzeczy. – Moje dzieci nie były u komunii i słysząc opowieści swoich rówieśników, miały poczucie żalu, że one nic nie dostały – mówi Małgorzata Corvalan.
Komercjalizacja komunii jest problemem nie tylko dla dzieciatych ateistów, ale i dla tych, którym pierwsza komunia kojarzy się wyłącznie ze świętem duchowym. – U nas w domu jest zwyczaj, że na komunię prezenty są religijne, a dziecko, które przystępuje do komunii, jedzie na wycieczkę do miejsca związanego ze swoim patronem. Ewentualnie dostają też prezenty związane z tym wyjazdem – przewodnik czy mały aparat fotograficzny. Są więc prezenty, ale staramy się, żeby nie były oderwane od duchowego święta. Dawanie bardzo drogich świeckich prezentów mogłoby odwrócić uwagę dziecka od tego, o co w tym dniu naprawdę chodzi, ale niedawanie niczego mogłoby być dla niego za trudne i dać efekt przeciwny do zamierzonego – uważa Zofia Stanecka.
Tomasz Sobierajski uspokaja jednak tych, którzy nie chcą ugiąć się przed majowym szałem komercji. – Znam kilkoro dzieci, które w ogóle nie dostały prezentów na komunię i nie miały z tego powodu żalu ani nie była to dla nich trauma. Zachodził w tych sytuacjach bardzo ciekawy mechanizm. Takie dziecko, które zostało potraktowane inaczej
niż jego rówieśnicy, czuło się dorośle i było dumne ze swojej odmienności – mówi.
Asceta kontra rozrzutnik
Pieniądze i dawanie same w sobie nie są niczym złym. Tak samo jak zasypywanie dziecka prezentami, tak i odmowa wszystkiego, o czym marzy przynosi więcej szkody niż pożytku. Według Tomasza Sobierajskiego przekonywanie dziecka, że pieniądze śmierdzą, zwłaszcza kiedy znajdują się w jego małych rączkach, jest niewłaściwe.
– Wychowywanie dziecka w szklanej bańce, nieuświadamianie go, że istnieje coś takiego jak kasa, kredyt, kryzys, jest niemożliwe – mówi socjolog.
Pytaniem w takim razie nie brzmi: „czy dawać?” ale: „ile dawać?”. Kiedy kończy się zaspokajanie potrzeb, a zaczyna się kreowanie małego materialisty? Jeśli rodziców stać na zachcianki dziecka, muszą mocno się pilnować, aby nie przesadzić – i to w żadną ze stron. – Widzę niebezpieczeństwo kupowania, ale widzę też niebezpieczeństwo niekupowania. Jestem absolutne przeciwna wychowaniu dzieci w przekonaniu, że mogą mieć, co tylko zechcą, bo to może być dla nich szkodliwe. Ale z drugiej strony dziś dzieci stykają się z takimi pokusami, że trudno wychować je zupełnie bez niczego – mówi Zofia Stanecka. Trzeba znaleźć złoty środek.
Iwona Kozłowska, logopedka i mama Tosi, jest przekonana, że jej się udało. Choć nie odmawia swojej córce np. nowych rolek albo zegarka, to zamiast kupować jej niepotrzebne rzeczy, woli wyjechać z nią na kilka dni:
– W każde urodziny naszej córki wyjeżdżamy na trzy dni na wieś do mojej znajomej. Tosia ma tam swoje ulubione kozy, które karmi, poi albo czyści, i uwielbia to. Ten wyjazd jest dla niej lepszym prezentem niż np. coś materialnego. Wiem to, bo nieraz o tym rozmawiałyśmy.
To, co robi Iwona, jest praktycznym spełnieniem teorii Marvina Goldberga, badacza materializmu młodzieżowego. Według niego im częściej dziecko będzie spędzało czas daleko od sklepów, tym mniejsze ryzyko, że stanie się materialistą. Choć z drugiej strony Goldberg zastrzega, że materializm jest bardzo pożądaną wartością – ale tylko pod warunkiem, że idzie w parze z wartościami, których nie da się przeliczyć na pieniądze: miłością, przyjaźnią czy zdrowiem.
Zaprogramowani na branie?
Maluch nie rodzi się z wyrafinowanym gustem, wdrukowaną potrzebą posiadania iPhone’a i genetyczną zdolnością czytania metek. Często oczekuje niewiele, i to całkiem banalnych rzeczy, np. balona (ok. 20 gr) albo nożyczek (ok. 1 zł). Woli kupić lody dla całej rodziny, niż wydać te same pieniądze na coś bardziej stałego. Ale chociaż pragnienia dziecka są zazwyczaj proste, to bardzo łatwo nimi manipulować, na przykład wmawiając ośmiolatkom, że potrzebują w swoim pokoju zaawansowanej elektroniki albo komórki do tornistra. W efekcie działań marketingowców maluchy bawią się tymi samymi rzeczami, co ich rodzice, często wyprzedzając ich pod względem znajomości marek i trendów.
– W psychologii takie zjawisko nazywa się kompresją wieku – coraz młodsze dzieci zachowują się, jakby były starsze. Amerykanie mają nawet na to specjalny skrót KGOY (kids are getting older younger). W uproszczeniu oznacza to, że zabawki, którymi kiedyś bawiły się dwunastolatki, teraz są atrakcyjne dla dzieci o pięć lat młodszych. Dowodem na to może być popularność Hannah Montana wśród pięciolatków albo kupowanie telefonów siedmiolatkom – wyjaśnia Aleksandra Jasielska.
Skoro jednak można zaprogramować dziecko, aby pragnęło konkretnych rzeczy, to być może tak samo można je wychować w zupełnie innym duchu? To trudne, ale do zrobienia. Zamiast jechać do centrum handlowego – pojechać na wycieczkę. Zamiast kupować konsolę do gry – zapisać się z dzieckiem na basen. Zamiast wręczać paczuszkę – dać buziaka. Warto rozmawiać z dzieckiem, na co można przeznaczyć pieniądze. Bo tu wybór jest duży. Maluch może kupić coś sobie, może zaoszczędzić, oddać na Wielką Orkiestrę albo wpłacić na UNICEF.
Takie praktyki nie tylko uchronią go przed zatonięciem w morzu niepotrzebnych gadżetów, ale też nauczą go dysponować pieniędzmi, dawać, a nie tylko brać. Kiedy w naszym przedszkolu zawisła kartka o chorym chłopczyku z numerem konta fundacji, maluchy bez żalu oddawały wszystkie swoje oszczędności (moja córka, ta od Fisher Price, także).
Już dwuletnie dziecko zrozumie opowieść o innych dzieciach, którym może pomóc, a pięciolatek z chęcią sam wybierze organizację, na którą wpłaci pieniądze. Wystarczy rozmawiać, pokazywać i tłumaczyć. Proste rozwiązania? Na pierwszy rzut oka aż za bardzo. Ale skoro to takie proste, to czemu rodzice rzadko po nie sięgają?