Anoreksja, ortoreksja – z czym to się je?
Niepokojącym zjawiskiem są „prawdziwie” niejedzące małe dzieci, cierpiące na poważne zaburzenia odżywiania. Anoreksja niemowlęca (skutkująca utratą masy ciała, która trwa co najmniej miesiąc) diagnozowana do szóstego roku życia dotyczy dzieci konsekwentnie odmawiających jedzenia. W celu zdiagnozowania tego poważnego zaburzenia konieczne jest przeanalizowanie sytuacji rodziny (czy np. nie zmieniły się najbliższe osoby, które do tej pory sprawowały opiekę nad dzieckiem), a także wykluczenie przyczyn fizjologicznych. Innym poważnym zaburzeniem jest ortoreksja, najczęściej objawiająca się wybiórczym jedzeniem – dziecko je np. tylko to, co jest zielone, suchy makaron lub wyłącznie frytki. Tendencja do tzw. monodiety u dzieci jest charakterystyczna dla pewnych okresów rozwojowych. O ortoreksji dziecięcej jako zaburzeniu możemy mówić, gdy stan ten niepokojąco się przedłuża lub gdy dziecko zaczyna prezentować objawy sugerujące zaburzenia homeostazy organizmu, czyli jest ospałe, nie bawi się, chudnie. Wspólnym mianownikiem wczesnodziecięcych zaburzeń odżywiania najczęściej są niestety emocje i to im, po wykluczeniu przyczyn biologicznych, należy się przyjrzeć.
Sztuczki
Każdy, kto opiekuje się małym dzieckiem, oprócz zadbania o jego bezpiecznie i mile spędzony czas ma przed sobą misję: nakarmić. Mama robi to w trosce o rozwój swojego malucha, dziadek, któremu pozostawiono pod opieką ukochanego wnuka, również wie, że musi mu podać przygotowaną przez rodzica porcję zupy. Podobna motywacja towarzyszy każdemu, komu powierzono pieczę nad dzieckiem. I tu może zrodzić się problem – im więcej starań, tym zwykle większy opór. A im większy opór, tym większa motywacja, by dziecko nakarmić. To wtedy do głowy opiekunów przychodzą liczne metody, często stosowane w ich dzieciństwie. Czy jednak skuteczne? Przenieśmy się w czasie. Przywołajcie w swojej pamięci dziecięce posiłki. Czy zawsze mieliście ochotę na to, co pojawiło się na stole? Czy kiedy odmawialiście zjedzenia „znienawidzonej pomidorowej” wasi rodzice wymyślali jakieś szczególne sposoby, aby nakłonić was jednak do tego? Czy było to dla was przyjemne? Czy przypominało sposoby, które zdarza się wam stosować w stosunku do waszych dzieci? Zabawianie – wielu z nas na pewno grało rozmaite przedstawienia przed swoimi dziećmi. Zdarzało się, że cała obecna w danej chwili rodzina przemieniała się w rozmaite zwierzątka i postaci, odgrywając cierpliwie swoje role – wszystko po to, aby zadziwiony maluch bezwiednie otworzył buzię, w której po chwili lądowała łyżka zupy. Zachowanie takie nie prowadzi do niczego innego jak do nauki oszukiwania. W dodatku może szybko obrócić się przeciwko nam. Pytanie, które warto sobie zadać, to: czy mam w sobie tyle siły i chęci, aby przez kolejne lata bez względu na miejsce i czas odgrywać przed moim dzieckiem sztuki? Czy w każdym miejscu mogę stać się dowolną postacią, która zachęci dziecko do jedzenia? W parze z zabawianiem zwykle idzie odwracanie uwagi: próbujemy niejadka zająć ciekawą zabawą czy bajką w telewizji, a w tym czasie go karmimy. Jeśli spojrzymy na społeczną funkcję jedzenia, to jego podstawowym zadaniem jest przyjemna forma spędzania czasu w gronie najbliższych. Z punktu widzenia fizjologii jedzenie pełni funkcję zaspokojenia głodu. Aby spełnić obie funkcje, musi być procesem świadomym. Jeżeli karmimy dziecko przez sen (czyli w stanie kompletnej nieświadomości) lub podczas oglądania bajek bądź reklam, zaburzamy podstawową społeczną funkcję jedzenia. Dodatkową pułapką może być późniejsze kojarzenie czynności typu oglądanie filmu z potrzebą jedzenia, a stąd już tylko krok do otyłości.
Kary, prośby i groźby sprawiają, że posiłek staje się męką dla opiekunów i dziecka: „Jeśli nie zjesz jeszcze połowy kotlecika i ziemniaczków, to nie pójdziesz do Kasi”. Tylko jak długo można siedzieć przy stole nad talerzem stygnącego, a co za tym idzie, coraz mniej smacznego posiłku? Dodatkowo kary często są nieadekwatne do sytuacji: ile wspólnego ma niezjedzona zupa z długo oczekiwaną wizytą u ulubionej koleżanki?
„Nie będziesz jadł, nie urośniesz”, „Skończysz w szpitalu”. Waga podobnych komunikatów dla dziecka jest tak przerażająca, że z całą pewnością zablokuje u niego chęć do dalszego jedzenia. Który trzylatek nie chce być już duży?! Dodatkową pułapką jest fakt, że pobyt w szpitalu może zdarzyć się niezależnie od jedzenia – jak wtedy wytłumaczymy, że ludzie w kitlach są po to, by pomóc?
Co w zamian?
Problem obniżonego apetytu u dzieci jest złożony. Dużą rolę odgrywają wspomnienia rodziców z dzieciństwa i to, jak wówczas rozwiązano problem małego niejadka. Sposób radzenia sobie z sytuacjami trudnymi przy stole wynosimy ze swojego rodzinnego domu, przenosząc często nieskuteczne metody na wychowanie własnego dziecka. W przypadku żywienia małych dzieci trzeba jednak każdorazowo powtarzać sobie wspomnianą już złotą zasadę dotyczącą jedzenia: „Każde zdrowe dziecko wie, ile może zjeść: jeśli podajesz mu odpowiednie pożywienie, na pewno weźmie tyle, ile potrzebuje”. Zadaniem rodzica jest podjęcie decyzji, co podać w oparciu o wiedzę dotyczącą żywienia małego dziecka. Natomiast jego decyzją – o ile nie podejrzewasz, że może mieć obniżony apetyt z powodów zdrowotnych – jest to, co i ile z tego, co znalazło się na stole, zje.
Skoro ufamy niemowlętom, zaufajmy też i starszym dzieciom, a chwile przy stole zamieńmy w mile spędzony czas. Wspólne zakupy na rodzinny obiad, gotowanie, zabawa w robienie domowych klusek, kuleczki z mięsa i zaczarowane kanapki z żaglem z żółtego sera, a ponad wszystko uśmiech przy posiłkach to najlepszy sposób na to, aby spotkanie wszystkich członków rodziny przy stole nie zmieniło się w poligon. Niemowlę wie, kiedy jest głodne i informuje o tym płaczem. Wie również, kiedy się już najadło i informuje o tym, odwracając głowę. To oznacza – więcej nie!