Do świąt Bożego Narodzenia zostało niewiele czasu. Jednak to, czym chcę się podzielić, dotyczy starych prostych prawd, które są aktualne niezależnie od czasu. O zdolności utrzymania równowagi pomiędzy tym, jak wiele światu daję i ile od niego przyjmuję.
Są ludzie niezdolni do dawania. Tacy, którzy potrafią to robić tylko w niektórych kontekstach. Którzy nie umieją ani przyjmować, ani dawać lub potrafią dawać, ale nigdy nie nauczyli się przyjmowania…
Wychowałam się w czasach i domu, gdzie od młodości programowano mnie na dawanie jak najwięcej od siebie. Uczono pomagać innym, wymagano dobrych manier. Mówiono, jak okazywać szacunek danym osobom oraz jak się zachować, by nie sprawiać przykrości. Inni byli zawsze ważniejsi. Wpojono mi wiele istotnych umiejętności społecznych, powinności i zachowań, ale zapomniano gdzieś po drodze o równowadze. Ucząc dawać, nie uczono przyjmować. Cnota hojności, a wręcz poświęcania się, była priorytetem. Nawet ze szkoły nie pamiętam lektury czy tematu, który uczyłby istoty przyjmowania. Wszelkie bajki, czytanki, lektury i fragmenty historii podkreślały walor bohaterstwa, oddania i pomagania innym!
Jeśli więc tak było, dlaczego obecne pokolenie jest tak samolubne, aroganckie, niewychowane i trudne? Lektury nie uległy przecież aż takim modyfikacjom… Skoro w szkołach wbija się do głowy dzieciom oddanie i bohaterstwo, dlaczego tym bohaterstwem nie żyją? I właśnie w tym miejscu kłania się równowaga. Pamiętacie zapewne podstawowe prawo dynamiki Newtona: akcja wywołuje reakcję – co ma praktyczne zastosowanie również na poziomie ludzkiego zachowania. Gdy ludzie ciągle dają, nie umiejąc brać, jakaś ich część będzie nieustannie szukała ujścia dla niezaspokojonych potrzeb, w tym potrzeby równowagi i przyjmowania.
Nasuwają się więc pytania: czy zatem nasz przedszkolak potrzebuje nowego tabletu, a pierwszoklasista najnowszego smartfona? Czy nastolatek potrzebuje quada, a my najnowszego laptopa? Najlepsze prezenty, jakie wspominamy po latach, o których opowiadają mi ludzie na sesjach czy spotkaniach, są nie do kupienia. To np. wsparcie bliskiej osoby w trudnej chwili, wspólny spacer i czuły dotyk, rodzinny posiłek, zrobiona samodzielnie przez dziecko laurka… Przekaz medialny, w szczególności ten zawarty w reklamach, jest jednoznaczny: jeżeli kochasz, to kupujesz. Z okazji każdego święta jesteśmy namawiani do okazywania miłości za pomocą zakupów: zabawki, biżuterii, tabletu, telefonu… Ten trend pogłębiany jest jeszcze przez wzorce zachowań społecznych, tj. dążenie do zdobywania dóbr materialnych kosztem odpoczynku i życia domowego.
Ten mocny, materialistyczny przekaz mniej lub bardziej świadomie przekładamy na relacje z najbliższymi. Czy warto? Co nam tak naprawdę daje? Istnieje niebezpieczeństwo, że dziecko nauczy się miłości materialistycznej. Poprzez ciągłe kupowanie okazujemy, że gest, słowo, przytulenie czy bliskość nie są wystarczającym sposobem wyrażenia miłości i przywiązania. Nieświadomie budujemy w dziecku przekonanie, że dopiero rzecz o określonej wartości materialnej jest sygnałem, iż jest ono dla nas ważne.
Tymczasem żadne dziecko nie rodzi się z genem pazerności, roszczeniowości i wybujałych potrzeb materialnych. To my, dorośli, uczymy tego dzieci, zaspokajając często nasze własne, dorosłe, mniej lub bardziej uświadomione potrzeby.
Starajmy się więc częściej obdarowywać dzieci swoim czasem, pomysłami, uwagą, zaangażowaniem i ciepłem oraz pamiętajmy, że przez to uczymy ich tego samego i budujemy z nimi prawdziwą więź. Uczmy je równowagi w dawaniu i braniu. Upieczmy wspólnie pierniczki (fakt, sprzątania będzie więcej), ozdóbmy i popakujmy z dzieckiem upominki pod choinkę, aby każdemu, kto jest dla niego ważny, mogło sprezentować na mikołajki czy gwiazdkę coś od siebie i po prostu od serca, a nie z wypasionego sklepu. Uczmy nasze dzieci, że symbol i włożony wysiłek są ważniejsze niż cena towaru wyrażona w zawrotnych cyfrach. Zachęćmy do robienia laurek, kartek, rysunków, figurek z papieru, plasteliny czy modeliny. Pokazujmy i uczmy, jak pięknie można te serdeczne drobiazgi zapakować, wykorzystując różne domowe „przydasie”, których w dziecięcym pokoju jest zazwyczaj dostatek. Wstążeczka, koralik, sznureczek, pudełko, patyczek, kasztan, kamień, szyszka… Życzę cudownego tworzenia, niezapomnianego czasu razem oraz obdarowywania i otrzymywania. Bo równowaga jest ważna.