W jej książkach życie toczy się dawnym rytmem. Ludzie nie tylko często rozmawiają ze sobą, ale też nieustannie się spotykają. Na ulicy stworzonej przez Rotraut Susanne Berner panują dobrosąsiedzkie stosunki. Oglądając takie życie, dzieci będą przekonane, że świat jest jednak cudowny, dlatego pokochały ulicę Czereśniową..
Jak zaczęła się Pani przygoda z książkami dla dzieci? Na początku, po studiach artystycznych, tworzyła Pani dla dorosłych.
Rotraut Susanne Berner: Zajmowałam się głównie projektowaniem książek, trochę malowałam dla dzieci, ale na sam pomysł narysowania ulicy Czereśniowej wpadł mój wydawca. Chciał książeczki z mnóstwem elementów, taką historię do oglądania. Na początku odmówiłam, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że chciałabym, żeby była to książka z mnóstwem opowieści – w formie ilustracji. Najważniejszy w niej byłby czas, w którym istnieją i zmieniają się moi bohaterowie, więc pomyślałam, że mogłabym ich pokazać w ciągu całego roku.
Pani książki uwielbiają małe dzieci, ale także te, które już same czytają.
Wiedziałam, jak ważne dla bardzo małych dzieci jest to, żeby mogły istnieć autonomicznie w świecie książek, być „czytelnikami”, zanim jeszcze nauczą się czytać. W ten sposób oswajają książki już od najmłodszych lat. Oczywiście, czytanie dzieciom przez rodziców to wspaniała rzecz, ale wyobrażałam sobie, jaką frajdę mają trzylatki, gdy same mogą odkrywać historie, w pewien sposób je „czytać”, „śledzić” bohaterów, podążać za ich przygodami. I jaki to wspaniały impuls do przyszłego czytania.
Oprócz czterech pór roku powstała też osobna książeczka: „Noc na ulicy Czereśniowej”.
Tak, bo noc to przecież bardzo magiczna pora, szczególnie dla dzieci, które wtedy muszą spać. Chciałam im pokazać, co dzieje się wtedy na ulicy i że niekoniecznie wszyscy bezpiecznie śpią w swoich łóżkach.
Która pora roku była pierwsza?
Zima. Wyobrażałam sobie krajobraz i miejsca, które mogą być najciekawsze dla dzieci, oczywiście oprócz sezonowych zabaw, bo te same w sobie są samograjem. Na początku stworzyłam przestrzeń – namalowałam dworzec, później rynek, dom farmera, dom towarowy etc. Kiedy już się z tym wszystkim uporałam, coraz więcej ludzi zaczęło „przychodzić” do mojej historii.
Kto był inspiracją dla Pani bohaterów?
Literatura, sztuka, zwykli ludzie, których spotykałam na ulicy. Ponieważ sporo jeżdżę na rowerze, to obserwuję świat. Zostawiam sobie w głowie obraz, jak wyglądają ludzie, jak się zachowują, co im się przytrafia. To dobra zabawa, szczególnie w restauracji.
Wraca Pani wtedy do domu i szybko rysuje?
Najpierw sobie wyobrażam, kim jest ta osoba, czym się zajmuje, czy jest nauczycielem, czy lekarzem. Obok mnie na przykład było przedszkole, które prowadziły zakonnice, stąd na ulicy Czereśniowej też jest jedna siostra zakonna.
Z pingwinem – to ulubiona para mojego synka. Dużo humoru w Pani opowieściach. I takiego codziennego szczęścia.
Tak powinno być, bo i tak za dużo przemocy mamy w mediach, a telewizja to nie jest sposób na poznawanie świata przez dzieci. Na ulicy Czereśniowej ludzie się spotykają, dużo rzeczy robią razem, dzieci bawią się na podwórku.
Czyli old school. Dzisiaj na podwórkach przy blokach coraz rzadziej słychać śmiech dzieci.
Dlatego chciałam pokazać, jak ważna jest komunikacja międzyludzka i spędzanie czasu razem. W dzisiejszych czasach istnieją różne modele wychowania, są tzw. helicopter parents, którzy nie puszczają dziecka na krok, oraz tacy, którzy mówią: idź, baw się, bądź samodzielny. Kiedy ja byłam mała, po obiedzie moja mama mówiła, żebym nie wracała przed wieczorem, bo ma dużo pracy. To były inne czasy, nie mieliśmy tyle lekcji do odrabiania, dodatkowych zajęć. Dziecko powinno mieć czas i przestrzeń, żeby znaleźć swoją prawdziwą pasję. Ta presja wywierana na nie do niczego dobrego nie może doprowadzić, jedynie do niepotrzebnego stresu i jego konsekwencji.
Którego z bohaterów lubi Pani najbardziej?
Tego, za którym kryje się mój nieżyjący mąż. Nie ma go już ze mną od trzech lat, a w książce jest sprzedawcą książek. I do tego nosi swoje imię: Joachim.
Uwieczniła go Pani na zawsze… Przewidziała Pani taki sukces serii o ulicy Czereśniowej? Książki sprzedają się świetnie na całym świecie.
Zupełnie nie. Pierwsza książka, „Zima na ulicy Czereśniowej”, sprzedawała się bardzo kiepsko, ludzie nie wiedzieli, o co chodzi. Moim sposobem tworzenia książek była ciągłość, czyli jak na pierwszej stronie był ptak, to na kolejnej już budował gniazdo itd. To było nowe podejście do tego rodzaju historii rysunkowej. Dzieciom spodobało się od razu. Trochę czasu minęło, zanim dorośli się przekonali. A teraz książka sprzedaje się lepiej niż wcześniej.
Ma Pani wielu naśladowców, także w Polsce.
Jest kilka sposobów opowiadania historii poprzez rysunki. To bardzo stara tradycja. Na przykład w Japonii, ale także u nas, w Niemczech. Widziałam bardzo stare zwoje, niektóre z XII wieku. Przepiękne historie! Dzieci najpierw postrzegają świat poprzez wzrok, później dopiero uczą się czytać. Dzisiaj w internecie zalewa nas ogrom obrazów. Ładnych i brzydkich, złych i dobrych. Dzieci powinny uczyć się rozpoznawać, co jest wartościowe. To równie ważne jak nauka czytania. Obrazy pobudzają receptory w mózgu odpowiedzialne za emocje. To dzieje się od razu, nie tak jak w przypadku czytania, kiedy czarne litery muszą najpierw być „przetłumaczone” na obraz. W przypadku obrazu reakcja jest natychmiastowa.
Zastanawiałam się, co jest łatwiejsze w przypadku książek dla dzieci: ilustrowanie czy pisanie?
Nie ma wielkiej różnicy. Kiedy ilustrujesz, możesz wiele rzeczy namalować, nie zważając na kolejność. Jedno dziecko oglądając ilustrację, zacznie „czytanie” od zajączka na dole, kolejne od ptaszka na górze, trzecie od jadącego samochodu. Historia ulicy Czereśniowej musiałaby być opowiedziana od początku: tu stoi dom, teraz przejeżdża samochód, przed którym przebiegł kot.
My dzisiaj szukaliśmy balona…
No właśnie, dlatego dzieci lubią te książki. Nikt im nie mówi, gdzie i jak mają zaczynać „czytanie”. Same mogą wymyślać własną historię.
Niedawno wyszła nowa książka: „Gotowanie na ulicy Czereśniowej”. Poznajemy w niej bliżej mieszkańców ulicy oraz ich ulubione potrawy i upodobania kulinarne.
Lubię gotować i kiedy wydawnictwo zaproponowało mi taki projekt, bardzo się ucieszyłam. Mogłam znowu wymyślać, wyobrażać sobie, co jedzą moi bohaterowie, co lubią, jak gotują.
Ta kuchnia to międzynarodowe fusion.
Tak, to nie są przepisy z typowej niemieckiej kuchni. Wszystkie są też raczej proste, bo chodziło nam o wspólne gotowanie i nauczenie dzieci podstaw. A także tego, co w kuchni jest niezbędne.
Gdyby chciała Pani opowiedzieć dziecku o swojej książce, jak by ją Pani zarekomendowała?
Zobaczcie, jak piękny jest świat! Cudownie jest na niego patrzeć, słuchać go, czuć, odkrywać ciągle na nowo. Warto odejść od komputera i dotknąć tego świata.
Rotraut Susanne Berner – jedna z najpopularniejszych niemieckich ilustratorek. Autorka książek obrazkowych dla dzieci i młodzieży, zilustrowała ponad 80 tytułów, trzy-krotnie nominowana do Nagrody im. Hansa Christiana Andersena.