Kiedy zamykam oczy i sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa lubię przywoływać twarze uśmiechniętych rodziców. Lubię przypominać sobie, jak tato śpiewał podczas przygotowań do świąt, które uwielbia do dziś. Jak mama rozsiadała się w ogrodzie po pracy na grządkach, odkładała tak nielubianą przeze mnie hakę i gdybym miała posłużyć się słownictwem współczesnym, oddawała się klasycznemu „czilautowi” uśmiechając się, tak po prostu, do samego nieba i mrużąc oczy przed słońcem. Wciąż mam szczęście oglądać ją taką.
Radość życia moich rodziców była i jest jak przyjemne, kojące ciepło w krwiobiegu naszej rodziny.
Ich umiejętność zanurzania się w chwili, fascynacja przyrodą i podziw nad pięknem w jego różnych przejawach ukształtowały moją wrażliwość.
Sztuka czerpania radości z życia jest wspaniałą lekcją dla dzieci.
Gdy dojdzie do tego czerpanie radości z przebywania z nimi, robimy kawał ważnej rodzicielskiej roboty.
Dziecko wychowywane przez rodziców, którzy umieją cieszyć się życiem, którzy tę radość wyrażają i dzielą się nią z bliskimi, odczuwa szczęście.
Ono nie potrzebuje byśmy nim zarządzali. Rodzicielstwo pojmowane wyłącznie jako pasmo zadań do wykonania, potrzeb do zaspokojenia i frustracji, staje się totalną porażką.
Dzieci pragną, byśmy cieszyli się z tego, że są i docenili je. Tak często skupiamy się na problemach życiowych, a nie uczymy ich czerpania radości z życia i dostrzegania w nim różnorodnych możliwości i piękna.
Trzymamy się kurczowo wybranej wizji na ich życie i nasz w nim udział, a potem przeżywamy rozczarowanie.
Jesteśmy wciąż zajęci i zapominamy, jak fajnie jest ze swoim dzieckiem zwyczajnie poprzebywać. Porobić coś razem. Pobawić się. Poleżeć brzuchem do góry. Pogadać o „głupotach”. Pogapić się na chmury. Pobazgrolić kredkami. Poczuć, że dobrze jest jak jest. Że tak jest wspaniale!
Moja córka w wieku 11 lat miała wyjątkowo udane wakacje. W ferie zimowe była na nartach. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego pojechaliśmy całą rodziną na Bałkany. W sierpniu zaliczyła wypad z dalszą rodziną nad Bałtyk.
We wrześniu wróciła ze szkoły z piątką za wypracowanie. Temat (a jakże!): „Moja najwspanialsza przygoda z wakacji”. I choć tamtego lata miała moc atrakcji i egzotycznych przeżyć, opisała noc na działce. Spędziła ją pod gołym niebem, z tatą. Spali w śpiworach, na kupce świeżo skoszonej trawy i obserwowali spadające gwiazdy.
To wszystko…
Dzieci nie oczekują od nas „fajerwerków”. Jeśli się ich domagają, to najczęściej nakręcone przez medialną, obyczajową i kulturową koniunkturę.
Często też pod płaszczykiem robienia czegoś dla nich, np. zapewnienia egzotycznych wakacji, w rzeczywistości zaspakajamy własne ukryte potrzeby i zasypujemy przeciwbólowym talkiem osobiste kompleksy.
Jedziemy, zwiedzamy, konsumujemy, albo pogrążamy w nieprzemijających problemach dnia codziennego zapominając, że aby przeżywać radość, nie trzeba mieć wszystkiego. Żyjemy, aby cieszyć się wszystkim.
Rozkoszujmy się byciem z naszymi dziećmi. Na piaskownicy, w parku, pichcąc razem w kuchni, grabiąc liście w ogrodzie i wcinając lody.
Cieszmy się tą niezwykłą szansą wspólnego rozwoju z nimi i dorastania. Przestańmy być wyłącznie ich nauczycielami, wychowawcami, symbolami nakazów i zakazów i porządku domowego. Stawajmy się, choć na krótką chwilę w ciągu dnia, ich towarzyszami zabaw, partnerami niezapomnianych rozmów, oddanymi przyjaciółmi i mistrzami sztuki życia, w której jest przestrzeń na przeżywanie więzi, radość i miłość. Dzięki dziecku, jak określiła to moja koleżanka z pracy, można wejść ponownie w przestrzeń własnego dzieciństwa. W jego beztroską i jasną komnatę. Posiadanie dziecka może być wielką frajdą.
Kiedy potrafisz być radosny i dzielisz się swoją radością z dzieckiem, przeżywacie ją wspólnie – wychowujesz pewniejszego siebie, bardziej empatycznego i nie bojącego się życiowych wyzwań człowieka. Przyjdzie czas, gdy wasza lekcja radości powróci do was w jego wdzięczności.