„Dziś wszystkie dzieci lepiły z masy solnej ptaszka, a wiedzą państwo, co on zrobił?” „Nie” – odparliśmy, oczekując w napięciu na odpowiedź. „Muchomorka!” – powiedziała z troską w głosie pani dyrektor. ”Powinni się państwo zgłosić do poradni psychologiczno–pedagogicznej. To pewnie kłopoty z integracją sensoryczną, a może coś innego. Mam dla Państwa ulotkę”.
Pani dyrektor wręczył nam ulotkę przedszkola dla dzieci z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Przygnębieni i zdenerwowani czekaliśmy na synka w szatni. W międzyczasie przedszkolanka wyprowadziła Stasia, po którego przyszedł dziadek. „Staś jest taki grzeczny. Słucha we wszystkim Pań. A jaki ambitny, pięknie dziś kolorował. Jak wyszedł za linię to się rozpłakał. Będą mieli rodzice pociechę!” – rozpływała się w zachwycie, zerkając na nas karcącym wzrokiem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy według pań przedszkolanek i systemu edukacji szkolnej, który reprezentują, istnieje jakiś wzorcowy model dziecka, uosabiany przez rzeczonego Stasia? Dziecka, które karnie wypełnia polecenia, które nigdy nie nudzi się na zajęciach przedszkolnych, nie sprzeciwia się, nie biega, jednym słowem nie wychodzi za linię?
Po wakacjach przenieśliśmy syna do innego przedszkola. Też państwowego. Drzwi do sal są tam pootwierane na oścież, dzieci wychodzą na korytarz, żeby pobawić się w piaskownicy. Na drzwiach wiszą rysunki. Każdy jest inny. Maluchy czują się tam świetnie, synek też. Chętnie rysuje, śpiewa, a nawet tka. Czasem słucha poleceń, czasem się buntuje, ale nikt nie wzywa nas na dywanik.
Przedszkole jest oblegane, trudno się tam dostać. Jest to jedyna państwowa placówka w Warszawie, której program oparty jest na pedagogice waldorfskiej. Jeśli alternatywne programy edukacyjne są tak skuteczne, dlaczego wciąż stanową margines?
Przypomniała mi się historia Gillian Lynne, światowej sławy tancerki i choreografki. Kiedy miała osiem lat, nie radziła sobie w szkole. Nie mogła skoncentrować się na lekcji, usiedzieć w ławce. Ciągle się wierciła. Matka, na wniosek szkoły, zabrała ją do specjalisty. Po 20 minutach lekarz poprosił kobietę o rozmowę na osobności. Przed wyjściem z gabinetu, włączył radio. Wyszli na korytarz i obserwowali dziewczynkę przez uchylone drzwi. Kiedy mała Lynne została sama, zaczęła tańczyć. „Pani Lynne, pani córka nie jest chora, ona jest tancerką. Proszę zabrać ją do szkoły tańca.” – oznajmił lekarz.