Rodzice odruchowo chcą dla swoich dzieci wszystko, co najlepsze. Tylko czy kupowanie kolejnych przedmiotów albo bezkrytyczne uleganie reklamie zapewni im radość, zdrowie i zadowolenie?
Kiedy sięgałem po książkę Joela Bakana „Dzieciństwo w oblężeniu. Łatwy cel dla wielkiego biznesu”, spodziewałem się żarliwości i bezpośredniości autora w odkrywaniu prawdy o świecie, w jakim żyjemy. I nie zawiodłem się. W tej lekturze nie chodzi o tak oczywiste sprawy jak ubóstwo dzieci, przemoc czy dysfunkcje w rodzinie. Chodzi o ich wykorzystywanie dla zysku ich słabości i potrzeb poprzez uczynienie z nich konsumentów.
O dzieci zabiegają dziś producenci jedzenia, zabawek, gier komputerowych, a nawet leków psychotropowych. Są one odbiorcami reklam i mają coraz większy wpływ na podejmowanie decyzji zakupowych. Warto zadać sobie jednak pytanie: czego potrzebują? Czy gadżetów, multimediów i przedmiotów? W reklamach adresowanych do młodych odbiorców wszystko jest najlepsze, rozwijające, modne i zdrowe. Okraszone autorytetem, przykładem i naukowymi badaniami. Dziecko oglądające reklamę jest bezbronne: pozbawione krytycyzmu, nastawione emocjonalnie, niezdolne do autentycznej oceny. Trzeba je dopiero nauczyć, że w reklamie wszystko jest podporządkowane temu, by coś kupić. To zadanie dla rodziców – należy je „odrobić”, zanim jeszcze dziecko trafi do szkoły. W prostych słowach wytłumaczmy mu, czym kieruje się biznes, jak wykorzystuje dzieci jako konsumentów i zagłusza zdrowy rozsądek.
Dziecko jako uczestnik rynku jest dziś nawet cenniejsze niż dorosły, bo można je ukształtować i uzależnić. W takim ujęciu zabawki nie służą już do zabawy, lecz głównie do gromadzenia i kolekcjonowania. Mali konsumenci zbierają naklejki, żeby wymienić je na ekstranagrody. A przecież do zabawy równie dobre są nazbierane jesienią kasztany. Można je mieszać w garnku drewnianą łopatką, zamiast korzystać z wymyślnej kuchni-zabawki.