Kolejna sprawa to medialna i internetowa rewolucja, która sprawiła, że dzieci są wciąż podłączone do sieci. W wirtualnym świecie czekają na nie produkty kupowane za realne pieniądze. Joel Bakan w swojej książce opisuje gry komputerowe, które uzależniają młodego odbiorcę i nakłaniają go do wydawania pieniędzy na zakup „niezbędnych” elementów. Przemoc jest tam na porządku dziennym, stanowi wręcz oś rozrywki. Dzieci łatwo temu ulegają, czemu sprzyja ich wrażliwa emocjonalność. Są też gry, które tylko pozornie wyglądają niewinnie.
Na przykład uczestnik ma za zadanie opiekować się wirtualnym stworzeniem, ale gdy tego nie robi, spotyka się z emocjonalnym szantażem i groźbami: „Zwierzątko umrze, jeśli nie kupisz dla niego pożywienia”. Rodzice często nie mają świadomości, jakie potwory zaludniają świat gier i z czym dzieci muszą się zmagać. Nie pozostaje to bez wpływu na ich psychikę. U coraz większej liczby osób diagnozuje się zaburzenia zachowania czy klasyczne objawy uzależnienia od komputera. Bakan wspomina też o dość powszechnym leczeniu dzieci psychotropami. Obietnica szybkich efektów terapeutycznych nie uwzględnia jednak faktu, że leki te nie powinny być stosowane w tak młodym wieku, bo były badane klinicznie wyłącznie na dorosłych. Rodzice są często tak pochłonięci swoimi sprawami, że nie wiedzą, co mogą dziecku zaoferować. Elektroniczne gadżety stają się wówczas bezkonkurencyjne.
Reklama obiecuje szczęście tylko dlatego, że weszliśmy w posiadanie danego produktu. To on sprawia, że przez moment czujemy się lepsi, ale przecież za chwilę znowu będziemy „musieli” coś kupić. Wspólne spędzenie czasu jest o wiele trudniejsze, a wymyślanie zabaw – wymagające. Rodzice, którzy mają poczucie, jak niewiele mogą zaoferować swoim dzieciom, mylą się. Nie chodzi przecież o to, że są gorsi, bo nie potrafią grać na gitarze, malować czy prowadzić treningu kreatywności. Stawiając wysokie wymagania sobie, starają się wynagradzać młodemu człowiekowi to, czego kiedyś nie otrzymali. Równie wysoko zawieszają poprzeczkę dzieciom i błędne koło się zamyka. Zakładają, że tylko coś, co jest doskonałe, się liczy, więc córka czy syn też zasługują na rzeczy najlepsze, pierwszego gatunku i pachnące nowością. Kupują im przedmioty, które wydają się ładne, przydatne lub pożyteczne, podczas gdy dzieci potrzebują naszej bliskości, zainteresowania i miłości. Wspólne spędzanie czasu nie musi być kolorowe jak w reklamie. I nie będzie. Można się ubrudzić błotem, zmoknąć, spaść z roweru i otrzeć kolano. Dzieci będą wspominać to po latach nie dlatego, że stała im się krzywda, ale dlatego, że robiliśmy to razem z nimi i było fajnie, ponieważ byli mama i tata. O kolorowych zabawkach raczej zapomną, bo przecież w następnym sezonie będzie moda na coś zupełnie innego.
Źródło: Joel Bakan „Dzieciństwo w oblężeniu. Łatwy cel dla wielkiego biznesu”, Muza