Nawet kilkulatek przeczuwa, że między rodzicami jest coś nie tak – widzi przylepione uśmiechy. Taki dom jest pełen sprzeczności, co budzi strach – uważa Maja Targosz-Robbins, psycholog dziecięcy
Gaga: Jedna z bohaterek raportu „Zostać czy odejść dla dobra dziecka” powiedziała: „Mamy z mężem układ”. Kiedy zapytałam, czy ich córki tego nie czują, odpowiedziała: „Nie”. Pani zdaniem to w ogóle możliwe?
Maja Targosz-Robbins: Najważniejsze to zdefiniować, czym dla takiej pary jest ten układ. Jeżeli jest bolesną rezygnacją z siebie, kosztuje mnóstwo wysiłku, frustracji, to dziecko żyje w ogromnym stresie.
Dlaczego?
Jeśli ktoś poświęca coś bardzo dla siebie ważnego, to w rezultacie na każdym kroku ma pretensję, że zmarnował sobie życie. Tak często dzieje się chociażby z osobami, które miały romans i skończyły go. Podjęły racjonalną decyzję, zrezygnowały z innych potrzeb, bały się budować wszystko od nowa – więc zostały w tym, co bezpieczne i – przynajmniej pozornie – lepsze dla dziecka. Tylko, że deficyty, które były w relacji, są nadal. To może być brak satysfakcji seksualnej albo bliskiego, emocjonalnego kontaktu. Zrezygnujmy ze stereotypów i załóżmy, że to kobieta zdradziła, wróciła do męża, ale jest na niego wciąż zła. Chce, żeby partner był idealny, zrekompensował jej stratę tego, co dawał jej kochanek. Ale przecież mąż nie stanie się nagle doskonały. Ona oczekuje od niego inicjatywy, energii, pomysłowości, tymczasem w domu ma zmęczonego faceta. „Chodźmy na rowery”, prosi ona, a w odpowiedzi słyszy: „Nie, nie chce mi się, pracowałem cały tydzień, chcę dziś odpocząć”. I wtedy dostaje szału: „Jesteś beznadziejny, nigdy nic ci się nie chce”, krzyczy. Zresztą podobnie będzie zachowywał się mężczyzna, który dla rodziny porzucił kochankę. Żona może budzić w nim złość, gdy nie jest tak cudowna jak ta boku. Z kolei ktoś, kto został zdradzony, też będzie wymagał absolutnego poświęcenia, bo przecież przebaczył, więc teraz należy mu się rekompensata.
Jak odbiera to dziecko?
Dziecko staje w konflikcie lojalności. Nie wie, czy ma myśleć jak mama, że tata jest zły, czy stanąć w obronie tego taty. Zwykle utożsamia się z postawą osoby bliższej mu emocjonalnie. Albo tej, od której jest bardzo zależne. Samo staje się albo oprawcą, albo ofiarą. Gdy oprawcą, powtarza za mamą: „No właśnie, na ciebie w ogóle nie można liczyć” albo za pełnym pretensji ojcem: „Ty tylko jesz, jesteś gruba”. Gdy ofiarą, przyjmuje postawę przepraszającą.
Ale przecież kłótnie zdarzają się nawet wtedy, gdy ludzie się kochają.
Tak, ale złość niekochających się już rodziców jest inna, za nią kryje się nielubienie, żale, pretensje, czasem nawet nienawiść. Dzieci bardzo czują takie rzeczy. Czy kochający partner mówi do swojej żony: „Zobacz, jak ty wyglądasz, jesteś za gruba!”? Poza tym w takich domach bardzo często pojawia się nieuświadomiona złość na dziecko. Bo na przykład kobieta wolałaby być z kimś innym, gdzie indziej, a siedzi na placu zabaw, męczy się, nudzi, za chwilę musi iść robić obiad mężczyźnie, do którego nic już nie czuje. Ta złość nie ma żadnego ujścia, więc przelewa się ją na syna lub córkę.
Trudno sobie wyobrazić, żeby jakakolwiek kobieta miała tego świadomość…
Oczywiście, bo to zagraża jej poczuciu, że jest dobrą matką. Tylko że problem nie jest w relacji z dzieckiem, ale w drodze, jaką wybrała. Jeśli nie przepracuje swojej złości, żalu, jeśli nie zaakceptuje kompromisu, na który poszła, to najtrudniejsze emocje będą wychodzić w najmniej spodziewanych momentach. Na wyjazdach, podczas miłych, spokojnych niedziel. Poza tym zacznie – podświadomie – obwiniać dziecko, bo jest podobne do ojca, na przykład ślamazarne albo nerwowe jak on. Tacy rodzice często mówią: „No jasne, masz to po ojcu” albo „Cała matka z ciebie”. Dziecko zaczyna czuć się winne, bo ma poczucie, że nie jest w stanie zadowolić najbliższych sobie osób. Uważa, że oni są na niego źli, że ich rozczarowuje. Czasem też ma wrażenie, że rodzice są kompletnie wyłączeni, trudno nawiązać z nimi kontakt.
Ale częściej bywa chyba odwrotnie: gdy nie czujemy się szczęśliwi w małżeństwie, wszystkie uczucia przelewamy na syna, córkę.
Tak, symbioza jednego z rodziców z dzieckiem to jeden ze sposobów radzenia sobie w związku, gdzie już brakuje uczuć. Myślimy: „Okey, akceptuję, że partner nie da mi pewnych rzeczy, idę na kompromis, ale przecież gdzieś muszę zaspokajać swoją potrzebę bliskości i prawdziwej więzi”. Ludzie, którzy wybrali taką drogę, często mówią: „Największą miłością mojego życia jest dziecko”. Odcinają pewną część siebie. Jeśli była zdrada, wypierają ją. Myślą: „Nie ma we mnie potrzeby namiętności, szaleństwa. Jestem dorosły, koniec”. Dziecko staje się substytutem więzi z partnerem, gdy podświadomie nie potrafimy pogodzić się ze swoją decyzją, że wybraliśmy nie do końca pasujący nam, pozbawiający wielu emocji, kompromis.
I dziecko wtedy…
Czuje się kochane, ale też obciążone tym. Rodzic zaczyna traktować go jako swojego małego partnera, często symbolicznie nawet z nim śpi. Takie dzieci mają potem trudności z separacją. Czują, jak bardzo są potrzebni rodzicom. W okresie nastoletnim nie mogą zająć się swoim życiem, odchodzeniem od rodziców. Chcą wyjść na imprezę, a mama jest rozczarowana, bo chciała obejrzeć wspólnie serial. Chcą kogoś zaprosić, a tata jest zły, że się zamykają w pokoju. Dla młodszych dzieci dodatkowo problemem jest nieustające napięcie. Przeczuwają, że pomiędzy rodzicami jest coś nie tak, z drugiej strony widzą przylepione uśmiechy i słyszą: „Jesteśmy cudowną rodziną”. Taki dom jest pełen sprzeczności, a niespójne komunikaty budzą strach. Kilkulatek nie rozumie, co tak naprawdę się dzieje w jego domu, a ponieważ każde dziecko jest egocentryczne – im mniejsze tym bardziej egocentryczne – zaczyna obwiniać siebie. Uważa, że coś zrobiło źle, i próbuje odreagować. Sposób, w jaki to zrobi, zależy od bardzo wielu czynników. Jedne dzieci reagują lękiem. Zaczynają na przykład bać się duchów albo wciąż, obsesyjnie, chcą być blisko jednego z rodziców. Inne reagują złością, albo agresją. Sprawiają problemy w przedszkolu, potem w szkole. Niektóre zaczynają mieć objawy somatyczne: cierpią na bóle głowy, brzucha, zaczynają się moczyć. Jednak źródło tych zachowań jest jedno – ogromna potrzeba, by coś pękło. Dziecko zdaje się mówić: „Mam problem, zauważcie mnie. Chcę, żeby w moim domu wreszcie coś się zmieniło”.