W takich rodzinach jest chyba dużo chaosu.
Tak, bo wciąż mówimy o sytuacji, gdy rodzic czuje się nie na swoim miejscu i walczy sam ze sobą. Żyje w napięciu, jest pełen ambiwalentnych uczuć, często kłótliwy. To duże obciążenie dla dziecka, może wpływać na jego późniejsze wybory. Jeśli ta sytuacja ciągnie się przez lata i dziecko jest świadkiem takiej długoletniej konfliktowej relacji, to może jako dorosłe samemu takiej szukać. Dobry, spokojny związek będzie go męczył, nudził, a nawet niepokoił.
To trochę takie zamknięte koło?
MT: Tak, statystyka jest bezlitosna i wyraźnie pokazuje, że dzieci rodziców, którzy długo się nie rozwodzili, choć powinni byli to zrobić, mają później problem ze stworzeniem stabilnego związku. Szukają w życiu napięcia, bo tylko to daje im napęd do działania.
Ale czasem nie ma kłótni. Można chyba stworzyć związek oparty na przyjaźni.
Na pewno trzeba uszanować to, że ludzie mają różne definicje związku. Dla jednych może być to rodzaj przyjacielskiej relacji. Widzą deficyty w swoim małżeństwie, ale akceptują to i zostają w nim z różnych przyczyn. Na przykład rezygnują z życia seksualnego, mają je na boku albo wcale. I jeśli nadal ich ta relacja satysfakcjonuje, to taka rodzina może dobrze funkcjonować.
Bywa też jednak tak, że definicja związku przyjacielskiego jest przykrywką na lęk przed intymnością i na końcu jednak pozostawia frustrację. Pytanie tylko, jak długo dwoje dorosłych jest w stanie w takiej relacji wytrzymać.
A jeśli długo?
Dzieci dopiero w późniejszym wieku, gdy skończą naście lat, zaczną zauważać, że związek ich rodziców nie był typowy. To moment, gdy zacznie budzić się w nich seksualność, potrzeba bliskości z drugim człowiekiem. Wtedy nagle zorientują się, że ich mama i tata właściwie nigdy się nie przytulali, nie dotykali. Wtedy często – jeśli trafiają na terapię – mówią, że już teraz wiedzą, że związek ich rodziców był układem. Wielu z nich zachowuje się jak „młodzi emeryci”, jak to nazywam. Nie wiedzą, że mają prawo wymagać, dążyć do szczęśliwej, pełnej relacji.