W twojej lodówce czy spiżarce zalega jedzenie i z pewnością prędzej czy później czeka je lądowanie na dnie kosza na śmieci? Zamiast wyrzucać – podziel się. Ale jak? Z kim? Z każdym, kto skorzysta z jadłodzielni.
Idea foodsharingu, a więc dzielenia się nadwyżkami żywności, nie jako organizacja pozarządowa (jak np. Banki Żywności) ale jako lokalna inicjatywa społeczna, zrodziła się w głowie Niemca – Raphaela Fellmera, który podczas swojej podróży z Niderlandów do Meksyku jadł wyłącznie to, co znalazł lub czym poczęstowali go ludzie (notabene podróżował zupełnie bez pieniędzy). W czasie tej wyprawy wpadł na pomysł stworzenia w Niemczech miejsca, w którym ludzie oddawaliby jedzenie, którego nie potrzebują, bo np. kupili za dużo, zamiast je wyrzucać. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej, że „transakcje” odbywają się nie tylko w punktach na terenie kraju, ale również w sieci – na portalu foodsharing.de. Rozdający pakują do koszyka produkty, które im zalegają (najczęściej ze zdjęciami), osoba potrzebująca wyszukuje koszyk, kontaktuje się z darczyńcą i umawiają się na odbiór towarów. Sam założyciel od ponad 5 lat nie wdaje pieniędzy na jedzenie, a jego inicjatywa rozprzestrzenia się na wiele krajów świata, m.in. Austrię, Szwajcarię, Wielkiej Brytanię, Stany Zjednoczone, Danię, Holandię, Tajwan czy Polskę.
Polskie jadłodzielnie
Do Polski foodsharing trafił rok temu za sprawą dwóch kobiet związanych wcześniej z Bankami Żywności. Agnieszka Bielska i Karolina Hansen, inspirowane działalnością Fellmera, stworzyły w Warszawie (na Wydziale Psychologii UW) pierwszą jadłodzielnię. U nas idea jest ta sama, realizacja jednak odbywa się tylko w fizycznie istniejących i przystosowanych do tego punktach. Na terenie Warszawy działają 4 miejsca zwane jadłodzielniami:
Wydział Psychologii UW, ul. Stawki 5/7,
Ogród Motyka i Słońce, ul. Jazdów 3/9,
Stół Powszechny przy Teatrze Powszechnym, ul. Zamoyskiego 20,
Instytut Socjologii UW, ul. Karowa 18.
Jadłodzielnie, w których znajdują się lodówki i szafki na żywność, czynne są codziennie, zazwyczaj w godzinach 8-22, a co najważniejsze, są zupełnie anonimowe. Aby podarować czy poczęstować się jedzeniem ,nie musisz pokazywać dowodu osobistego, zaświadczenia o dochodach czy ważnej książeczki sanepidowskiej. Najważniejsza zasada, jaka panuje, to zostawianie tylko dobrego jedzenia (jeśli są to ugotowane w domu dania, ważne, żeby były opisane – co to, co zawiera, kiedy było przyrządzone), a od osób potrzebujących (bez względu na to, czy są to studenci, wykładowcy, pracownicy, który zapomnieli śniadania, emeryci czy bezdomni) częstowania się i zachowania porządku.
Za przykładem Warszawy poszły już także inne miasta – na razie są to Kraków, Toruń, Wrocław, Poznań, Kielce i Bydgoszcz, ale inicjatywa jest tak interesująca, że pomysłodawczynie liczą na dużo większy zasięg. Jeśli w twoim mieście brakuje takiego miejsca i chciałbyś dowiedzieć się, jak je stworzyć, skontaktuj się z organizatorkami przez profil Foodsharing Warszawa na Facebooku lub przyjedź na najbliższy zjazd organizowany w dniach 4-5 marca br. w Toruniu. Bardzo potrzebne jest także zaangażowanie przedsiębiorców – właścicieli sklepików, piekarni, warzywniaków czy restauracji, którzy zamiast wyrzucać towar, zwyczajnie przekazywaliby go jadłodzielniom (nie jest to niezgodne z prawem). Dużym problemem są także braki wyposażeniowe – sprawne lodówki, szafki itp. Na szczęście jest coraz więcej osób, które nie myślą wyłącznie o swoim prywatnym podwórku i chętnie się angażują.
Co mogę oddać i czy to bezpieczne
Domowy bigos, pierogi, zupa pomidorowa czy kotlety, pieczywo, jogurty, kasze, mleko w proszku po swoim bobasie, herbatę czy kawę, która nie przypadła ci do gustu – jednym słowem wszystko, czego sam nie jesteś w stanie przejeść. Wyjeżdżasz na urlop, do sanatorium a lodówka pęka w szwach, rodzice podali kolejne słoiki, choć jeszcze nie zużyłeś poprzednich – nie wyrzucaj, przynieś do jadłodzielni.
Ze względów bezpieczeństwa, po konsultacji z Sanepidem, nie przyjmuje się surowego mięsa, jaj i potraw wykorzystujących te produkty w surowej postaci. Zakazany jest również alkohol. Pamiętaj także, że cała akcja odbywa się na zasadzie zaufania społecznego – nie daję zepsutego jedzenia, szczelnie pakuję i obdarowuję, tak jak gdybym przygotowywał posiłek dla najbliższych. Jeśli chodzi o utrzymywanie porządku, dbają o to wolontariusze, tzw. food saverzy.
Po co to wszystko?
Po co to wszystko? Istnieje przecież wiele akcji różnego rodzaju organizacji, które fachowo zajmują się pomocą potrzebującym. Tak, to prawda, jeśli jednak popatrzymy na wyniki badań, zobaczymy, że te inicjatywy naprawdę mają sens. Banki Żywności alarmują, że na świecie 1/3 produkowanej żywności ląduje w śmietniku, co daje ponad 50 kg jedzenia w przeliczeniu na 1 Polaka. Przekładając to na pieniądze, jest to 50 zł miesięcznie (600 zł rocznie). A co, jeśli rodzina liczy 4, 5, 6 osób? No właśnie, uzbiera się całkiem niezła sumka. Dodając do tego 3 mln osób, które w Polsce żyją w skrajnym ubóstwie, mimo działających od lat programów wsparcia, lokalne inicjatywy jak ta, wydają się bardzo potrzebne.
Oczywiście idealnie byłoby, gdybyśmy kupowali tylko to, czego rzeczywiście potrzebujemy, jednak nasze pokolenie jest tak przesiąknięte konsumpcjonizmem, a promocje tak wyjątkowo kuszą, że naprawdę wielu z nas (jeśli nie każdy) wpada w pułapkę kupowania na zapas. Skutkiem takiego działania jest właśnie marnowanie jedzenia. A skoro komuś może się przydać, a wydane przez ciebie pieniądze i tak wylądowałyby na śmietniku, zwyczajnie podziel się, zamiast dokładać swoją cegiełkę do jedzeniowego śmietnika.