Jak żyć razem, gdy ma się inne wartości i czego innego uczyliśmy się w domu.
Małgorzata Ohme: Spotyka się kobieta i mężczyzna. Spotykają się jednocześnie ich rodziny: mamy, teściowe, dziadkowie, wujki, ciotki i tysiące pomysłów na życie, wychowanie. Czasem te rodziny mają podobne wartości, poczucie humoru, religię. Bywa, że są zupełnie różne. Jak było u was, gdy spotkałyście swoich mężów?
Natalia Fronc: W moim przypadku spotkanie naszych rodzin to było spotkanie kompletnie odmiennych światów. Zwariowanej, bardzo aktywnej w różnych dziedzinach życia, wiele lat wcześniej rozwiedzionej i szczęśliwie żyjącej w drugim związku mojej mamy i bardzo tradycyjnej rodziny Sebastiana, gdzie role były jasno określone, panował porządek i przewidywalność. Na początku byłam tą różnorodnością trochę zaskoczona, ale potem zaczęłam z niej korzystać. Po dziesięciu latach małżeństwa i przebywania na co dzień z jego rodziną mam wrażenie, że dużo się nauczyłam. Szczególnie w kontakcie z moją teściową, która jest najbardziej optymistyczną osobą pod słońcem. Przebywając z nią trzysta dni w roku, myślę, że mogłabym napisać książkę o tym, jak dobrze żyć z teściową, ha ha ha…
MO: Chyba wespół ze mną, bo mieszkałam przez lata pod jednym dachem jednocześnie z moją mamą i teściową! Nie wiem więc, kto ma większą wiedzę na ten temat, Natalio…
Karolina Ferenstein-Kraśko: To może ustalmy, że ja mam najmniejszą wiedzę na ten temat!
NF: Kończąc ten konkurs na publikację poradnika dla synowych, wracam do tematu spotkania dwóch rodzin. Myślę, że najlepiej obrazują to nasze spotkania rodzinne. Moja mama przy stole z zapałem opowiada o planach na kolejne podróże, pomysłach biznesowych oraz kolejnych usprawnieniach, które chce wprowadzić w życie, a w tym samym czasie moi teściowie mówią o tym, jak dzieci radzą sobie w szkole i przedszkolu, co je interesuje, jakie zrobiły ostatnio postępy, jakie książeczki kupili dziewczynkom… i jakie ciasto wspólnie upieką w weekend.
MO: Ciekawa jestem, jak w tej mozaice układa się wasz świat? Twój, Sebastiana i dzieci?
NF: Myślę, że staramy się czerpać jak najwięcej z obu domów. Dzieci dorastają w bliskim kontakcie jednych i drugich dziadków, my zdobywamy coraz więcej doświadczeń i cały czas uczymy się funkcjonować w zmieniających się realiach. Kiedy zaczęłam przebywać z jego mamą, zauważać, jak bardzo jesteśmy podobne, pomimo tego że nasze życie wygląda zupełnie inaczej.
KF: Czyli spełniasz stereotyp, że facet wybiera żonę podobną do swojej mamy?
NF: W tym aspekcie tak. I wcale się tego nie wstydzę, bo to jest dobry wzorzec. Z drugiej strony myślę, że ta różnorodność naszych rodzin dobrze robi dzieciom i one się w tym elastycznie odnajdują.
U mamy Sebastiana funkcjonują jak w zegarku, według planu: śniadanko, spacerek, czytanie, obiadek, zabawa, a u mojej mamy latają po wiejskich polach i jak już naprawdę zgłodnieją, to wracają na obiad, a jak się porządnie ubrudzą, to czeka je kąpiel. Jednak w obu domach najważniejsze jest, żeby dzieci były szczęśliwe.
KF: To ciekawe, bo ja mam wrażenie, że my sami kształtujemy swoją rodzinę, a babcie są bardzo daleko ze swoimi wpływami. Mimo iż nasze rodziny z Piotrem są pozornie różne, to w rezultacie podobne. Moja mama, która jest niezwykle inteligentną i wykształconą kobietą, zbuntowała się przeciw miejskiego życiu, uciekła na wieś i założyła stadninę koni. Jednak pochodziła z podobnego domu, co mama Piotra, która jest typem prawdziwej damy, artystycznej duszy, kobiety miasta i sztuki. Spotkanie naszych rodzin było dość zaskakujące, bo z jednej strony była moja szalona mama, która otrzepywała ślady wsi z ubrania, a z drugiej elegancka, zjawiskowa mama Piotra. Mimo początkowej konsternacji, załapały świetny kontakt i okazało się, że mają mnóstwo wspólnych zainteresowań, wspomnień, znajomych. Nasza rodzina ma więc dwa tykające zegary: jeden mojej mamy, który wyznacza natura, pory roku, pogoda, a drugi ten miejski, który przypomina o wydarzeniach kulturalnych, imprezach w mieście. Fajny miks.
MO: Mało mówicie o mężczyznach w swoich rodzinach. Istnieją jacyś?
KF: Tak, tak… Mojej mamie udało się wytrwać do dziś w związku małżeńskim, co w dzisiejszych czasach jak rozglądam się wokół, nie jest prostą ani częstą sytuacją. Cały ciężar opiekowania się mną i domem był po jej stronie, tata ciągle podróżował po świecie, brał udział w zawodach jeździeckich, ale zawsze czekał na niego ciepły dom i my bardzo stęsknione.
NF: U nas podobnie. Mam wrażenie, że kobiety w mojej rodzinie są siłą i napędem.
MO: To o tym zaraz, ale wróćmy do początku. Jak sobie przypomnicie pierwszą ciążę, pierwsze myśli o dziecku, pierwsze wspólne rozmowy o nim, to czy były w tym jakieś założenia? Jakie ma być? Jak go wychowywać?
NF: Ja miałam taką główną myśl, że oprócz bycia opiekunem dla swoich dzieci, chciałam być dla nich przyjaciółką. Chyba tego mi najbardziej w kontakcie z mamą brakowało. Pamiętam ją zawsze w biegu, zajętą… Moja mama była i nadal jest dla mnie autorytetem. W naszych kontaktach brakowało mi natomiast zwykłej obecności, bycia razem. Dlatego tak bardzo tego pilnuję w relacjach ze swoimi dziećmi.
MO: Ja cię doskonale rozumiem. W moim domu był nieustający chaos i zawsze wydawało mi się, że jest to powodowane tym, że jesteśmy z mamą same, tata jest odwiedzający, że to sytuacja tworzy poczucie niestabilności. Jak byłam w pierwszej ciąży, to założyłam sobie, że moje życie i ja to będzie jeden wielki spokój. Po pierwszym miesiącu życia Jurka już wiedziałam, że ten spokój sam się nie pojawi, że gna mną jakiś duch niespokojny i muszę to wszystko sobie wypracować. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo jestem podobna do mamy i że w naturalny sposób podobnie buduję świat wokół siebie. Z czasem nauczyłam się chyba być ze swoimi dziećmi, słuchać ich, ale nie było to dla mnie proste.
KF: A ja wręcz przeciwnie! Z megaaktywnej kobiety nagle jakbym zmieniła program w swoim organizmie i po prostu zaczęłam być mamą. Może było mi łatwiej, bo wszystko to sobie fajnie ułożyłam
na Mazurach. Mimo iż cały ciężar opieki nad dzieckiem spoczywał tylko na mnie, ponieważ pierwszy rok mojego starszego syna Piotr był w Stanach. Jednak tak to sobie zorganizowałam, że nie musiałam rezygnować z własnych potrzeb. I tak na przykład stawiałam wózek przy parkurze i jeździłam konno, trzymając w kieszeni najbardziej czułą na rynku nianię elektroniczną!
MO: Genialne!
KF: …Jak tylko usłyszałam płacz, zsiadałam z konia, karmiłam, tuliłam, syn zasypiał, a ja znów do treningów. Cudowne są te wspomnienia!
MO: Wracając do pytania, mieliście z Piotrem jakieś założenia co do tego, jak wychowywać dzieci?
KF: Myślę, że to, co obydwoje wyznajemy, to tzw. kontrolowany luz. Dla nas najważniejsze jest, by dzieci miały dużo wolności, ale jednocześnie wiedziały, co się za chwilę zdarzy. To ostatnie najtrudniej było nam spełnić, bo Kostek zanim skończył rok już siedem razy zdążył zmienić kontynent! Jak skończył trzy miesiące, pojechałam z nim do Piotra do Stanów i tak ciągle go ganialiśmy z Kostkiem po świecie. Teraz Kostek ma pięć lat i planuje być zawodowym podróżnikiem…..
MO: Miałyście w rodzinie jakieś powiedzenia, myśli-drogowskazy? W psychologii zwraca się uwagę na wpływ takich przekazów rodzinnych na nasze życie: „kobieta samodzielna”, „mężczyźni nie płaczą”, „nie można być słabym”, „nikomu nie ufaj” i tak dalej…
NF: Myślę, że u mnie ten przekaz zawsze dotyczył tego, by w każdej chwili życia być przygotowanym na to, by sobie samemu poradzić. Bo to kobieta ma dziecko. Mężczyzna może być, a za chwilę go nie ma. W każdej chwili trzeba być na to przygotowanym i ja mam wrażenie, że jestem codziennie na to gotowa. Moja mama zawsze nas tego uczyła, a to, że rozwiodła się z tatą, było tylko potwierdzeniem jej słów. Bo ona sobie z tym poradziła i na każdym kroku udowadniała, jaka jest samodzielna.
MO: Mam podobnie, bo moja mama mówiła: „Umiesz liczyć, licz na siebie”, a za chwilę dodawała: „A kocha to się dzieci”. Takie przekazy, jak twój, Natalio, i mój, mogą budować niepotrzebną asekurację emocjonalną, która w konsekwencji nie pozwala ci być blisko z kimkolwiek. Bo bliskość jest zagrażająca i może osłabić czujność. Tę czujność, której właśnie uczyły nas mamy. A poza tym w takich założeniach nie ma trochę miejsca dla mężczyzny. Bo z jednej strony to fajnie, jak kobieta jest samodzielna, a z drugiej – samodzielna równa się czasami samowystarczalna.
NF: Dokładnie tak. Ja łapię się na tym, że czasami potrafię pomyśleć, że właściwie ten mężczyzna nie jest mi do niczego potrzebny, bo moja wpojona od dziecka gotowość do bycia samej mówi, że świetnie sobie poradzę. I naprawdę staram się nad tym panować. Czasami wręcz łapię w połowie słowa, które kieruję do Sebastiana: „Zostaw, zrobię to”, „Spokojnie, załatwię to”. I traktuję to jak pracę domową, którą on musi wykonać dla siebie i dla nas. Abym ja nie zaczęła być właśnie samowystarczalna.
KF: Ciekawie się tego słucha, ale u mnie w rodzinie jest kompletnie na odwrót. Najważniejszym przekazem było to, że kobieta jest spoiwem rodzinnym i to do jej głównych zadań należy budowanie ogniska domowego, takiego miejsca, by rodzina chciała wracać. Moja mama, o której mówiłam, uciekła z tego miasta, bo chciała nam takie życie stworzyć. I Gałkowo jest miejscem przede Wszystkim dla rodziny. Pamiętam naszą rodzinę jako niezwykle temperamentną, gdzie jednego dnia przechodziły fale największych kłótni i największych miłości, ale to mama decydowała o tym, jaka ostatecznie będzie atmosfera w domu. Od Piotra nauczyłam się spokoju, dla niego zawsze najważniejszy jest konstruktywny dialog, ale ja czuję odpowiedzialność, by w domu był spokój i bliskość. Teraz to ja dbam o to, byśmy szli spać niepokłóceni, by w weekendy czas był tak zorganizowany, byśmy byli ze sobą naprawdę.
MO: Pamiętacie jakieś rady babć, ciotek, które miały wam pomóc w życiu?
NF: Ja nigdy nie zapomnę mojej prababci, która powtarzała mi: „Ty, Natalio, musisz sobie znaleźć faceta na życie. A do rozmowy to zawsze sobie kogoś znajdziesz”.
KF: Powiem szczerze, że zawsze trzymałam się daleko od rad, nawet jeśli miałyby pochodzić od osób, które były mi bliskie. Każdy musi wykreować swoją własną rodzinę, a w niej zasady i wartości.
MO: A moja ciotka mi kiedyś wywróżyła z kart domek, ogród, dwoje dzieci i zagranicznego męża. Wszystko się spełniło, choć ten ostatni ma tylko zagranicznie brzmiące nazwisko (śmiech). Mam wrażenie, że takie przesłania czy proroctwa budują czasem samospełniające się przepowiednie. Nawiązując do tego, co powiedziałaś, Karolino, jaka jest ta wasza rodzina? Jak byście ją opisały?
KF: Podzieleni jesteśmy na dwie strefy miejską, czyli Warszawa – gdzie jest praca, nauka, gdzie cały czas żyjemy w pędzie. Choć ja staram tak ułożyć sobie pracę, żeby w tygodniu znaleźć zawsze czas na Centrum Kopernika, spacer po Łazienkach czy Muzeum Kolei. Moi synowie tylko raz są mali, a ja bardzo nie chcę stracić tych momentów, kiedy wspólnie poznajemy świat. Druga strefa, wiejska, to Gałkowo, gdzie od rana do wieczora jesteśmy całą rodziną razem i w równie szaleńczym tempie usiłujemy nadrobić straty nieobecności z całego tygodnia. Myślę, że dajemy dzieciom dużo swobody, zachęcamy do działania, aktywności sportowej, wrażliwości na otaczający nas świat i przyrodę. Choć mamy dwóch chłopców bardzo się staramy, żeby nie liczyły się tylko komputerowe potwory…
MO: To ciekawe, Karolino. Bo te dwa światy, w których żyjecie są jednocześnie kompromisem waszych dwóch rodzin. Jesteście jakby ich łącznikiem. A twoja rodzina, Natalia?
NF: Przede wszystkim bardzo zapracowana i dobrze zorganizowana, ale też dająca duży luz i swobodę. Każdy wypełnia swoje obowiązki, ale też staramy się nie narzucać dzieciom za wielu zajęć – niech mają czas na zabawę. Zajęcia dodatkowe mają w szkole, więc szczęśliwie nie trzeba ich nigdzie wozić. Tylko w weekend musimy podzielić czas na trójkę: Franio idzie na basen, Kaja na tańce, a Zuzia na konie – pełna logistyka. Staramy się też spędzać weekendy z dziećmi, żeby się nimi nacieszyć – w tygodniu jest bardzo mało czasu. Walczymy, aby odrobić lekcje, trochę zabawy, rozmowy i o 19 – kierunek wanna. Wieczorne rozmowy w łóżkach i wspaniały moment dnia – dzieci śpią ! Myślę, że jesteśmy przeciętną rodziną, w tygodniu praca, w weekend atrakcje, sporty, zabawy.
MO: Zobaczcie, obie łączycie światy swoich rodzin, bo ty, Natalio, masz porządek swojej teściowej i szaleństwo mamy. Ja, jak patrzę na swoje dzieci, to też widzę takie pomieszanie z poplątaniem, wpływy obu rodzin, tradycje. A wy kontynuujecie jakieś tradycje przekazywane z pokolenia na pokolenie? Czy może tworzycie jako rodzina swoje własne?
NF: Naszą tradycją jest kąpiel w niedzielny poranek – dzieci siedzą w wannie, wariują, wygłupiają się i zalewają całą łazienkę wodą, szykując tym samym sprzątanie dla mamy. I to jest tylko nasz osobisty obyczaj, może dlatego że dawniej nie było tak dużych wanien? I takie wyszorowane, wypucowane maszerują na duże wspólne śniadanie. Lubimy spędzać ten niedzielny poranek bez pośpiechu.
KF: A my kochamy wspólne ogniska i pikniki. Robimy je tak często jak to możliwe: nad Wisłą, w Gałkowie czy po prostu na tarasie w Warszawie. To chyba taka atawistyczna potrzeba wspólnego zebrania się przy ogniu, kiedy rodzina jest razem i opowiadamy sobie różne historie te prawdziwe lub zupełnie zmyślone każdy musi zgadnąć, czy to prawda, czy fałsz, nawet trzyletni Alex próbuje się w to bawić i słucha z wielkim przejęciem. Mam wrażenie, że przywiozłam tę tradycję z naszych wieczorów w Gałkowie z rodzicami.
MO: Ja i moje dzieci uwielbiamy za to chorować. Bo w mojej rodzinie chorowanie to było wielkie święto: rosołek, czekolada ze słoika, mama na wyłączność. Mamy też tak zwany talerzyk rozmaitości, który jest talerzem niespodzianek, które im szykuję: tu kawałek serka, tu paluszek krabowy, kukurydza, winogronko i tak dalej. A największą tradycją jest herbatka sandomierska, czyli taka, jaką robiły moja babcia i mama w Sandomierzu, skąd pochodzą – słabiutka, z dużą ilością cytryny i cukru. Moja rodzina przekazała mi też miłość do zwierząt i słabszych.
NF: A nas moja mama nauczyła ogromnego szacunku wobec starszych i wrażliwości na drugiego człowieka i jego krzywdę. Z pokolenia na pokolenie moja rodzina naprawdę pomagała wielu potrzebującym – pomagała Babcia, mama i teraz my córki. Wyrosłyśmy w potrzebie niesienia pomocy i czerpiemy z tego wielką radość. Przyciągamy do naszego życia ludzi, którzy tego potrzebują. Tak, jak mówiłam – w naszej rodzinie kobiety to silne jednostki, więc musimy się tą siłą dzielić.
KF: Myślę, że najważniejsze, czego my uczymy dzieci na tym etapie, to umiejętność odróżnienia dobra i zła, empatia i szacunek do siebie i świata.
MO: Podsumowując: jaka jest najważniejsza myśl, którą wyniosłyście z waszych domów?
KF: Że rodzina jest najważniejsza.
NF: Być niezależnym i samodzielnym.
MO: A u mnie, że trzeba się w życiu dużo śmiać…