Dzieciństwo to magiczny czas błogiego nicnierobienia – wałęsania się po okolicy, obserwowania mrówek czy konkursów wrzasków. Kiedy większość z nas przebomblowała swoje szczenięce lata, byli tacy, którzy przeprowadzali operacje, komponowali symfonie czy rozgrywali światowej sławy turnieje szachowe. Mali geniusze. Co ich kształtuje?
Mozart, Bela Bartók, Pablo Picasso, Saul Kripke, Steven Spielberg, Bobby Fischer, Yehudi Menuhin, Wacław Niżyński i setki, ba, nawet tysiące innych mniej sławnych cudownych dzieci. Z niemieckiego Wunderkind to ktoś, kto przed ukończeniem dziesiątego roku życia opanował jakąś umiejętność na poziomie zaawansowania dorównującym wykształconym w danym kierunku dorosłym specjalistom. Tę encyklopedyczną definicję ukuł dr David Feldman, amerykański socjolog, który razem ze swoim zespołem przebadał 1500 przypadków dziecięcych geniuszy. Małych matematyków, zdumiewających szachistów, genialnych kompozytorów i muzyków, nieletnich fizyków, inżynierów wynalazców ledwo sięgających głową stołu.
Genialny gen, środowisko czy płeć?
Genialne dziecko może pojawić się jak meteor w każdej rodzinie i rozbłysnąć talentem na dowolnym polu. Tyle teoria, w praktyce jednak są dziedziny, w których od geniuszy aż się roi, jak na przykład matematyka, szachy albo muzyka, natomiast w takich dziedzinach jak literatura czy sztuki piękne jest ich zdecydowanie mniej. Dr Feldman tłumaczy ten fenomen tym, że dzieci radzą sobie lepiej, gdy obowiązują sztywne reguły, natomiast tam, gdzie kryteria są płynne, a oprócz wyabstrahowanego geniuszu potrzebna jest znajomość ludzi, świata i szczypta doświadczenia w sferze emocjonalnej, dzieci nawet najbardziej utalentowane nie mają szans w szrankach z dorosłymi. Inna badaczka cudownych dzieci, australijska pedagog Maria McCann odkryła, że wbrew obiegowym opiniom wyjątkowo wysokie IQ wcale nie przesądza o byciu genialnym dzieckiem. Po pierwsze, naprawdę wybitne dzieci wcale nie wypadają najlepiej w standardowych testach na inteligencję, po drugie, umysł małych geniuszy funkcjonuje zupełnie inaczej niż mózgi ich przeciętnych rówieśników. Tego, jak i czym uwarunkowany jest „genialny gen”, niestety do tej pory nie wiadomo. Czy jest to faktycznie gen, czy środowisko – w naukowym gronie trwają debaty. Nie wiadomo też, czemu wśród cudownych dzieci jest dziesięciokrotnie więcej chłopców niż dziewczynek.
Stymulujący rodzice, sprzyjająca atmosfera
Mitem też okazało się przeświadczenie o samorodności geniusza, bo tysiące opisanych przypadków mówi coś wręcz przeciwnego: rodzice w kształtowaniu wunderkindów odgrywają kluczową rolę. Ellen Winner, psycholog dziecięcy i autorka książki o utalentowanych dzieciach, jednoznacznie dowodzi, że łatwiej zostać cudownym dzieckiem, kiedy rodzice tworzą stymulującą atmosferę w domu, a najlepiej gdy sami działają na tym samym polu. Nie dziwi więc fakt, że ojciec Mozarta był muzykiem, Picassa – malarzem, a rodzice Niżyńskiego – tancerzami. Jednocześnie Winner rozgranicza między dziećmi „cudownymi” a „wytresowanymi” przez maniakalnie ambitnych rodziców. Każdy pewnie zna taki przypadek ze swojego otoczenia: siedmiolatkę pobierającą lekcje włoskiego, francuskiego, baletu, gimnastyki artystycznej i pianina. Komplety zawsze odbywają się w towarzystwie gorliwej mamy bacznie doglądającej, czy aby dziewczynka się nie leni i nie obija. Jak twierdzi profesor Winner, z naturalnymi geniuszami jest odwrotnie, dziecko wzrasta w stymulującej atmosferze, ale nie jest zmuszane ani nawet nakłaniane do nauki, uczy się z własnej i nieprzymuszonej woli i pędzi do przodu, a rodzice starają się za wszelką cenę dotrzymać geniuszowi kroku.
Oxford zamiast przedszkola
Historycznie rzecz ujmując, w tradycyjnych układach takich jak „mistrz – uczeń” genialne dziecko mogło rozwijać się swobodnie, dryfując zgodnie ze zmiennym kierunkiem swojej pasji. W zachodnich społeczeństwach, gdzie nauka i sztuka są wysoko zinstytucjonalizowane, rodzi się dylemat, jak cudownemu kilkulatkowi zapewnić intelektualną stymulację, nie zapominając o emocjonalnych potrzebach małego przecież jeszcze dziecka. Od kilkudziesięciu lat utarło się, że nieletni geniusze zostają studentami, gdy ich rówieśnicy właśnie szykują piórnik do zerówki. A otoczenie w imię wyższych wartości przymyka oczy na całą resztę kampusowej rzeczywistości, z którą musi zetknąć się geniusz w ciele dziecka, ignorując fakt, że uniwersytet nie kończy się na sali wykładowej ani na laboratorium. Kilka lat temu świat obiegła historia siedmioletniego Ainana Cawleya, genialnego chemika, którego ojciec uparł się, by dziecko zamiast do podstawówki uczęszczało do Oxfordu wbrew oporom uniwersyteckiego psychologa twierdzącego, że „posyłanie siedmiolatka na wyższą uczelnię zrobi więcej krzywdy niż pożytku. Poza tym świadczy to o tym, że rodzice nie traktują go jak człowieka, lecz małpę w cyrku”. Ojciec chłopca rozpoczął medialną kampanię w obronie prawa do podjęcia nauki na uniwersytecie po zdaniu egzaminów kierunkowych niezależnie od wieku: „Wyobraźcie sobie najsilniejszego człowieka na świecie, któremu mówi się, że lepiej będzie, jak podniesie coś tak małego jak banan. Tak samo jest z cudownymi dziećmi. Ich umysły niestymulowane popadają w stagnację, w sercach rodzi się frustracja”.
Upadek geniusza
Z drugiej strony nie jest lekko być rodzicem geniusza. To rodzice obwiniani są o każde potknięcie i każdy błąd życiowy cudownego dziecka. A umówmy się – choć wszyscy narażeni są na pokusy wieku dojrzewania, to okres tzw. burzy i naporu cudowne dzieci przechodzą wyjątkowo ciężko. Równie znany jak odrzuconego z Oxfordu małego Ainana jest przypadek Sufii Yusof, genialnej, studiującej w Oxfordzie trzynastoletniej matematyczki malajskiego pochodzenia, która kilka lat później została znaleziona na ulicy, gdzie za 100 funtów za numerek świadczyła usługi jako prostytutka. To tabloidowa historia, dobrze oddająca jednak dialektykę wczesnego geniuszu. Genialne dzieci często stają się ofiarami zbyt szybkiego, łatwo osiągniętego sukcesu i w późniejszym wieku paraliżuje je strach przed porażką. Nieustannie zmagają się też z wahającym się poczuciem własnej wartości. Ekstremalnym przypadkiem był Brandenn Bremmer, jako dziesięciolatek był już studentem, a jako 14-latek popełnił samobójstwo, strzelając sobie w skroń z pistoletu ojca. Tuż przed śmiercią udzielił wywiadu, w którym żalił się, że „Ameryka to kraj żądający perfekcji”.
Czy geniusz wiąże buty?
Czy genialne dzieci wyrastają na genialnych dorosłych? Jak twierdzi dr Feldman, część wypala się dość wcześnie, część załamuje pod ciężarem własnego geniuszu i musi upłynąć wiele lat, zanim osiągnie względną harmonię pozwalającą na dalsze twórcze życie. Część sięga po używki, bo nie jest w stanie poradzić sobie z pierwszymi porażkami, które są przecież nawet w życiu geniuszy nieuchronne. Ale są i tacy, którzy wiodą udane i satysfakcjonujące życie, pełne sukcesów. Już w 1921 roku psycholog Lewis Terman prześledził biografię ponad tysiąca mniej lub bardziej znanych cudownych dzieci i doszedł do wniosku, że wcześnie odkryty talent nie jest synonimem spektakularnej kariery w dorosłym życiu. Powodem tego stanu rzeczy jest zbyt silne skupienie uwagi na jednej dyscyplinie, a „kariera” czy „sukces” są wypadkową większej liczby elementów niż talent. Genialne dzieci najczęściej utalentowane są bardzo jednostronnie. Plotka głosi, że cudowny młodociany pianista Erwin Nyieregyhazi nie potrafił sobie zawiązać butów w wieku 21 lat. Żeby nie być zupełnie jednostronnym w naszej pochwale głupoty, trzeba oddać sprawiedliwość dzieciom, które wyrosły na fenomenalnie zdolnych i twórczych dorosłych: jest wśród nich Isaac Newton, podwójna noblistka Maria Skłodowska-Curie, kompozytor Erik Mendelssohn i genialny skrzypek i dyrygent Yehudi Menuhin. Na pocieszenie dodajmy jednak, że nie zawsze geniusz objawia się we wczesnym wieku – Charles Darwin czy Albert Einstein są filarami nowoczesnej nauki, a w podstawówce nikt by na nie nie stawiał.
A tutaj kilka sylwetek cudownych dzieci:
Akrit Jaswal. Kiedy my bawiliśmy się w doktora, ten hinduski chłopiec w wieku siedmiu lat przeprowadzał operacje. W 2000 roku wyszło na jaw, że Akrit leczy dzieci, których rodziców nie stać na opiekę medyczną, a że w Indiach jest takich dzieci sporo, nie narzekał na deficyt pacjentów. Rozgłos zdobył, gdy zoperował zaciśniętą w pięść dłoń poparzonej dziewczynki tak, że uwolnił ściśnięte palce i przywrócił jej pełną funkcjonalność. Po tym sukcesie szybko dostał się na medycynę, którą ukończył z celującym wynikiem, a w wieku 12 lat twierdził, że jest o krok od wynalezienia lekarstwa na raka.
Aelita Andre. Czteroletnia malarka wystawiająca w słynnej nowojorskiej galerii. Jest córką artystów rosyjskiego pochodzenia, pierwszą wystawę w Melbourne miała w wieku dwóch lat, teraz wystawia w Nowym Jorku. Abstrakcyjne obrazy małej Australijki sprzedają się jak ciepłe bułeczki w cenie od 4 do 10 tys. dol. Po tym jak w wieku czterech lat na wystawie „Prodigy of Color” Aelita sprzedała dziewięć swoich prac w sumie za kwotę przekraczającą 30 tys. dol., prasa nazwała ją „Małą panią Picasso”.
Kim Ung-Yong. Student w wieku czterech lat, doktor jako 15-latek. Koreański supergeniusz urodzony w 1962 roku jest z dużym prawdopodobieństwem najinteligentniejszym człowiekiem stąpającym obecnie po ziemi. Księga Guinnessa przyznaje mu to zaszczytne miejsce, gdyż Kim Ung-Yong ma IQ w wysokości 210 punktów (dla porównania do Mensy można zapisać się, gdy osiągnie się wynik 140). Jako czterolatek mówił płynnie po koreańsku, japońsku, niemiecku i angielsku. Dwa lata później opanował też hiszpański, chiński, wietnamski. W wieku pięciu lat rozwiązywał skomplikowane równania różniczkowe, a między trzecim a szóstym rokiem życia uczęszczał jako wolny słuchacz na wydział fizyki uniwersytetu w Hanyang. Gdy skończył siedem lat, dostał zaproszenie do współpracy z NASA.
Michael Kearney. Genialny milioner. Najmłodszy, bo zaledwie dziesięcioletni magister w USA. Jako 17-latek był już uniwersyteckim wykładowcą. Pierwsze słowa Michael wypowiedział jako czteromiesięczne niemowlę, gdy miał pół roku, poinformował swojego pediatrę: „Mam zapalenie lewego ucha”. W wieku dziesięciu miesięcy nauczył się czytać, maturę zdał jako sześciolatek. Jednak jego wyjątkowość polega na czymś innym, jako jedyny z rzeszy „genialnych dzieci” postanowił zaprząc swój geniusz do zarobienia pieniędzy, dużych pieniędzy. I jak tylko skończył 18 lat i zyskał pełną zdolność do czynności prawnych, zaczął „rozwalać” seryjnie wszystkie telewizyjne teleturnieje. Był pierwszym zdobywcą miliona w „Milionerach” i równocześnie zwycięzcą „Gorączki złota”. A jeśli wierzyć Księdze rekordów Guinnessa, nikt przed nim w historii nie wygrał obu gier.