Sylwia Chutnik, w swoim stylu, przyznaje, że tęskni za mózgiem zewnętrznym, dla siebie i dla swojego dziecka. Jej zdaniem mózgi dzieci pompujemy zbędną wiedzą, już teraz budując ich CV. Bez potrzeby!
Nie jestem w stanie określić, jak dużo informacji może pomieścić nasz mózg. Niby ma te niekończące się zwoje przypominające wyglądem tasiemca, ale jakąś pojemność to wszystko musi mieć.
Gdybym uważała w szkole, to bym pewnie znała takie informacje i mogła spokojnie rozwiązywać krzyżówki. Na przykład: jest nieskończone, na pięć liter. Umysł. Ale w szkole to ja się zajmowałam wagarami i nie słuchałam nauczycieli, bo mi się wydawało, że chcą mi przekazać informacje zbędne. Wiele się nie myliłam. Zwykle jednak bałam się, że te wszystkie wzory i regułki nie pomieszczą się w moim skromnym mózgu. Miałam w nim zarezerwowane miejsce na teksty kapel i ulubione cytaty w sam raz na pocztówkę czy magnes lodówkowy. „Wiem, że nic nie wiem”. „Człowiek uczy się całe życie”. No wiecie, te wszystkie okrągłe złote myśli, których nigdy nie można zastosować w praktyce (hit: „Zawsze wybaczaj”). Cytaty leżały w zwoju mózgowym pod tytułem „pomyślę o tym jutro”. Nie myślałam jednak, lecz działałam.
Kiedy się dokładnie rozejrzałam, to skończyłam studia, zaczęłam kolejne i znowu je skończyłam, ale tak naprawdę nigdy nie przyłapałam siebie na nauce. Oczywiście, nie myślę tu o typowym standardzie polskiej szkoły: zakuj-zdaj-zapomnij. Ta pozornie łatwa triada ma niewiele wspólnego z nauką, a więc wkładaniem czegoś do głowy i naciskaniem przycisku enter z nadzieją, że system się nie zawiesi i wszystko zapamiętamy na wieki. Problemem jest również, że to zwykle inni ludzie decydują, co powinniśmy umieć, a czego nie. Mogłabym w tym momencie rozwinąć (…) krytykowanie systemu edukacji w Polsce, ale napiszę wprost: ja też jestem despotką nauki w naszym domu.
Mój syn, lat osiem, już od roku chodzi na Uniwersytet Dzieci. Uczy się na nim, co to jest ekomiasto i jak muzyka wpływa na nasze samopoczucie. Opowiada mi potem z entuzjazmem o jakichś procesach fizycznych, dzięki którym możemy pić wodę z bąbelkami, ale nic z tego nie rozumiem (…). Syn mój zmuszany jest również do wieszania plakatu z Układem Słonecznym i pielgrzymowania do Centrum Nauki „Kopernik”. I zabawy Małym Konstruktorem i zestawem Mały Terrorysta. Ten ostatni polega na montowaniu bomb domowej roboty. (…)
Dobra, żart, ale nie zdziwiłabym się, gdybym taki zestaw dostrzegła na półkach z napisem „zabawki kreatywne”. Ten rodzaj gier znajdziemy zwykle w dziale chłopięcym. Wiadomo, dziewczynki po ataku różu ze swojej części sklepu są tak oślepione, że żaden robot i żadna szczotka napędzana bateriami słonecznymi nie mogłaby być złożona małymi rączkami. Zresztą, takie zabawki zwykle składane są przez rodziców, którzy do świtu ślęczą nad skomplikowanymi instrukcjami obsługi, i nie ma gorszego prezentu niż właśnie z działu „kreatywne”, bo co się człowiek potem namęczy, to jego.
Chyba zeszłam z tematu. Widzą państwo, mój mózg zupełnie nie odnajduje się w działce naukowej. Zaczyna wpadać w panikę i chce od razu opowiedzieć jakąś śmieszną anegdotkę czy inny rozładowywacz. Robi wszystko, żeby nikt nie odkrył braków w edukacji, które są wszak plamą na honorze. Zresztą, nie wszyscy tak myślą. Słyszałam ostatnio w garderobie pewnej telewizji śniadaniowej, jak znana pani pytała makijażystkę, co to znaczy „chapeau bas”. Nie czepiam się, też nie znam francuskiego.
Chciałam tylko napisać, że współczesne dzieci muszą po prostu dużo się uczyć, i to w coraz młodszym wieku. Jak to ujął jeden z posłów „takie czasy, że trzeba wcześnie pracować na swoje CV”, i ja tę regułę przyjęłam względem pierworodnego. Po co ma potem chłopak odstawać. Ma więc codziennie zajęcia dodatkowe, wyrównujące i kąciki zainteresowań. W weekendy stawiamy na kulturę i zaliczamy teatry, kina i wystawy. Jako dziecko przewodniczki po Warszawie syn uczy się w wolnych chwilach nazw wszystkich pałaców w stolicy – alfabetycznie, chronologicznie i według dzielnic. I nie narzeka (zresztą nie ma wyjścia), i jakoś ta nauka taka zła nie jest.
Mam nadzieję, że za jakiś czas skonstruują mózg zewnętrzny, taki ludzki zewnętrzny dysk o megapojemności. Dzięki temu nasze dzieci będą mogły uczyć się jeszcze więcej ku chwale. Głównie rodziców.
Często łapię się na tym, że zapełniam dziecku głowę tym, co sama chciałabym wiedzieć, ale nie nauczyłam się w porę lub nie starczyło mi na to czasu. Przerzucanie na dziecko przymusu edukacji to taka lepsza forma przekazywania marzeń typu chciałam być baletnicą, ale mam krzywe nogi, także córcia nie ma wyjścia.
Nie ma zresztą co marudzić, trzeba zacząć się uczyć. Czytelnik mógłby podrzucić mi cytowane wcześniej powiedzenie o nauce przez całe życie. Fakt, popularność Uniwersytetów Trzeciego Wieku jest zadziwiająca. Mam jednak wrażenie, że kiedy współczesne dzieci dotrą do wieku emerytalnego, to ich głowy będą wyglądać jak wielkie banie. Całe szczęście, że tyle mnie nie było w szkole, bo jeszcze i ja bym miała grubą głowę. A na to diety odchudzającej jeszcze nie wymyślono.