Wódz patrzy na zmianę pieluch
Po dzikości gór mamy ochotę na odrobinę cywilizacji. Wybieramy się marszrutką do Gori – matecznika Stalina. Kierowca wysadza nas na pustym placu, na którym stoi parę baraków służących za sklepy. Obok – wielki pałac wybudowany na cześć Wodza. Znajduje się tam muzeum
Stalina. Na dziedzińcu wita nas wielki i błyszczący Józef Wissarionowicz. Pomniki wodza, mimo upadku ZSRR, ostały się w wielu gruzińskich miastach i miasteczkach. – Dzięki Stalinowi Gruzja jest słynna na cały świat – tłumaczy nam potężna kobieta z czerwonymi ustami, przewodniczka po muzeum Stalina w Gori. W Gruzji jakby nie pamiętało się stalinowskich zbrodni. Pamięta się tylko to, że przez kilka dekad cały świat miał na ustach imię wielkiego rodaka.
Większego Gruzina nad Stalina nie było, nie ma i pewnie nie będzie. W centrum Gori słońce świeci wprost na twarz Stalina, która nie ma żadnych bruzd po ospie. Niespełna półtora roku temu rosyjskie wojska zbombardowały Gori, ale pomnik w śnieżnobiałym kolorze na tym nie ucierpiał. Ucierpieli tylko cywile i dzielni gruzińscy żołnierze, którzy w okolicach miasteczka odpierali rosyjską ofensywę. Właśnie pod tym śnieżnobiałym pomnikiem okazuje się, że pielucha Marianny przestała być śnieżnobiała. Rozkładamy dziecko wygodnie na ławce u stóp Stalina. Szybko – bo wódz patrzy z monumentu i kto wie, czy zaraz nie wyrazi dezaprobaty – wykonujemy operację przebrania małej. Na Kaukazie nikogo nie dziwi to, że przebieramy dziecko w parku w środku miasta.
Podróż z dziecięcym kredytem
Wracając do Tbilisi, oglądamy gruzińską prowincję zza szyb marszrutki. Po drodze wsiada babuszka pachnąca kozim serem. Wysiada na dworcu w Tbilisi z malutkim stołeczkiem, który ustawia w przejściu podziemnym. Kupujemy od niej świeży twaróg, by jeszcze raz zasmakować Kaukazu. Czas pożegnać się z wąsatymi panami, ulicznymi sprzedawcami skarpet i pysznym chinkali. W Gruzji byliśmy dziesięć dni. Nie przydały się zapasy leków „na wszelki wypadek” ani stosy pieluch, które szczelnie wypełniały plecaki. Wszystko można było kupić na miejscu.
Jeżeli przywozisz do Gruzji swoje dziecko, w oczach mieszkańców nie jesteś już naiwnym turystą, który nic nie rozumie z otaczającej rzeczywistości. Kiedy przywozisz dziecko, od razu dostajesz ogromny kredyt zaufania. Bo przywozisz to, co najcenniejsze. Marianna wróciła bogatsza o nowe widoki i zapachy. Czy coś będzie z tego pamiętać? Pewnie nie, ale czuła się tam dobrze, otoczona pełnymi zachwytu spojrzeniami, przytulona do Taty. Bezpieczna i otwarta na świat jednocześnie. Przed dzieckiem otwierają się takie zakamarki kultury, do których dostępu nie mają dorośli przyjeżdżający na Kaukaz. Bez niej nie zobaczylibyśmy takiej Gruzji.