Wielu ojców jest „wybrakowanych”.
Wybrakowanych brakiem autentyzmu.
Polega to na tym, że z własnej woli pozwalają sobie na niebyt w relacji, przybierają fałszywą gębę i odwracają się od własnych uczuć, gdyż dzielenie się nimi z bliskimi wymaga zbyt dużo wysiłku.
Bycie autentycznym w odczuciu mężczyzny może być ryzykowne, ponieważ go demaskuje.
Szczerość więzi wymaga prawdy, a ta wymaga przemiany.
Bardzo często przed prawdą o sobie samym stawia właśnie dziecko.
Dlatego wielu mężczyzn woli przywdziewać maski, niż odważyć się na pokazanie bliskim, kim naprawdę są.
Robią to z różnych powodów.
Np. z lęku przed ujawnieniem słabości. Albo że wściekłość wynika ze strachu. Lub że w sercu mężczyzny ukrywa się wrażliwość, którą być może, wstydzi się pokazać światu. Że są w nim pragnienia, za które mógłby być posądzony o „niemęskość”.
Że odczuwa bezradność, bywa wypruty z flaków, a z miejsca, gdzie kiedyś kłębiły się uczucia zieje pustką.
Że ma dość swoich bliskich, żony, dzieci i siebie samego.
Że przeżywa np. wstyd za to kim jest i jaki jest. I zrobi naprawdę wiele, by tego nie okazać lub udać, że jest zupełnie inaczej albo się jakoś „znieczulić”.
Na grupie rodzicielskiej w Internecie odezwała się matka z takim problemem. Pożaliła się, że jej facet, ojciec ich pięcioletniej córeczki postanowił złamać upór i nieposłuszeństwo córki.
Wytoczył bitwę własnemu dziecku.
Pięcioletniej, chudej dziewczynce z kucykiem i spineczką w cienkich włosach, której pojmowanie świata nie wykracza poza chwilę obecną i dla której mama i tata są pierwszymi nauczycielami więzi.
Czego nauczy się od ojca, który postanowił „nauczyć ją rozumu”?
Kogo widzi w nim teraz i zobaczy w przyszłości?
Kogo chce zobaczyć w sobie ojciec łamiący upór pięcioletniego dziecka?
Pewien nastolatek wyznał mi, że nie cierpi swojego taty.
W jego oczach ojciec jest żałosnym figurantem, który całe życie udaje kogoś innego niż jest.
Nienaganny urzędnik wyższego szczebla, życzliwy sąsiad i mężczyzna potrafiący zapewnić odpowiedni status materialny swojej rodzinie, jest „nienawidzony” przez własnego syna za brak autentyzmu.
Zapytałam chłopaka:
– Hej, czy nie osądzasz go za surowo? W takim razie, czego od niego oczekujesz?
Odpowiedział mi.
– Ja tylko chciałbym, żeby chociaż raz pokazał nam, kim naprawdę jest. Co naprawdę czuje. Ile naprawdę dla niego znaczymy.
– Dlaczego to dla ciebie takie ważne?
– Po to, abym wreszcie mógł go pokochać…
Kochamy ludzi za autentyzm. Pragniemy ich w swoim otoczeniu.
Tęsknimy za takimi ojcami.
Dziecko obiera nas jak cebulę. Ma cudowną zdolność odkrywania w nas tego co autentyczne.
To są raz małe lśniące klejnociki, to cuchnące śmieci, których sami nigdy nie wywleklibyśmy na światło dzienne.
Bliska relacja z dzieckiem – jak każda relacja miłości – zawsze w pewien sposób jest obnażająca.
Demaskuje nasze słabe punkty.
Niektórzy mężczyźni próbują za wszelką cenę je poukrywać. Nie ujawniać, nie wyrażać. Wyprzeć, zafałszować.
Za wszelką cenę chcą być w oczach bliskich kimś innym, niż są w istocie.
To udawanie potwornie wyczerpuje.
Wyczerpuje do tego stopnia i do tego stopnia ograbia z własnej tożsamości, że jedyną formą obrony staje się np. ucieczka.
W nowych okolicznościach przedstawienie na swój temat można zacząć od nowa.
Tymczasem dzieci wcale nie boją się przeżywać trudnych momentów w autentycznej realizacji więzi z rodzicem.
One się nad tym nie zastanawiają!
Prawda o nas nie zniechęca ich do miłości.
Ojcom wydaje się, że muszą być tacy, owacy w swoim rodzicielstwie. Ciężar ojcostwa zaczyna ich przytłaczać. Staje się nie do zniesienia.
Wewnętrzna zgoda na to, aby być sobą w relacji z dzieckiem ma wyzwalającą moc.
Odrzucenie lęku przed byciem autentycznym w oczach dziecka, stwarza wolną od fałszu, masek i półprawd przestrzeń, w której będzie kształtować się wasza niepowtarzalna więź z własną córką czy synem.
Nie bójmy się być autentyczni. Mocni i słabi zarazem. Czasami bezbronni. A czasami cudownie silni, waleczni i zaskakujący.
Dzieci kochają za wszystko.