Moje dzieci są w perfekcyjnym wieku – podziwiają mnie, słuchają mnie, akceptują mnie. Idealne dzieci.
Jeszcze nie krytykują i rzadko sprzeciwiają. Odkąd nieoczekiwanie zrobiło się cieplej, nie próżnujemy i każde popołudnie SPĘDZAMY. Nie przejmujemy się nieugotowanym obiadem, praniem porozrzucanym po mieszkaniu, sierścią której wydaje się być wszędzie więcej niż na samym kociaku.
Nic to – liczymy się tylko my. Zabawy w ogrodzie pod blokiem, sadzenie i podlewanie roślin, szycie ubrań z bibuły i starych sukienek, żonglowanie piłeczkami z kaszy jaglanej i dziecięce tańce w osiedlowym domu kultury, do utworów bardziej lubianych – stary niedźwiedź mocno śpi, czy trochę mniej – ona tańczy dla mnie… Brudne, człapiące i ocierające się o ściany klatki schodowej i lekko płaczące córki późną porą – to u nas nic dziwnego. Pozostaje wieczorne ekspresowe mycie, kolacyjka, udana próba zaśnięcia w łóżku rodziców i po kilku godzinach wita nas nowy dzień, zapowiadający kolejne wspaniałe doznania.
Ale tak, jak po zimie przychodzi wiosna, tak do nas (do mnie?) przyszło OPAMIĘTANIE.
W sobotę rano, gdy słońce znowu zajrzało nam do okna, dostrzegłam to wszystko. Promyczki umiejętnie pokazywały mi nietknięte przez długi czas zakamarki mojego mieszkania. Pęd biegających dzieci skutecznie roznosił kurz oraz kłaki aż pod sufit i zanim zdążył opaść na sterty poskładanych/nieposkładanych, czystych/prawie czystych/ z pewnością brudnych ubrań, znów poderwany do ruchu, dryfował na wysokości moich oczu. Coś we mnie drgnęło – wpadłam w swoisty stan opętania. Upodobniłam się nagle do mamusi z rysunku Kalinki – zaciśnięte usta, rozwichrzone włosy i oczy – ciemne, widzące wszystko i wszędzie. Zaczęłam ogarniać, ustawiać po kątach rodzinę, jak również grozić, i straszyć, i nękać.
Przeszło mi. Dość szybko. Posprzątaliśmy wspólnie nasze siedlisko, pogodziliśmy się i spędziliśmy udany weekend.
Co nam przyniosą kolejne dni – już nie możemy się doczekać! Ja i moje idealne dzieci.