Najpopularniejszy w szkołach sposób nauki czytania wcale nie jest dobry dla naszych dzieci – twierdzi socjolożka Irena Majchrzak. Można nauczyć dzieci czytać znacznie szybciej, łatwiej i bez stresu. Dowiedz się jak bezstresowo nauczyć dziecko czytać wg. Ireny Majchrzak.
Co meksykańscy Indianie mają wspólnego z polskimi przedszkolakami? Niby nic, ale gdyby Irena Majchrzak, polska doktor socjologii, nie wyjechała w latach 80. do Meksyku, aby pracować nad tamtejszą reformą edukacji indiańskich dzieci, najpewniej jej autorska metoda nauki czytania nigdy by nie powstała. A tak, przynajmniej w części polskich przedszkoli, już trzy-, czteroletnie maluchy – tak samo jak dzieci w szkołach w Meksyku – uczą się czytać, po pierwsze: z łatwością, po drugie: bez stresu, a po trzecie: szybko. Niemożliwe?
Dokładnie tak samo jak na pierwszy rzut oka niemożliwy jeszcze przed chwilą był jakikolwiek związek meksykańskich autochtonów z naszymi kilkulatkami.
W domu lepiej niż w szkole
Dziecko adwokata albo dziennikarza na pewno będzie czytało płynnie, nawet jeśli w szkole nauczyciele zrobią wszystko, aby je do tego zniechęcić. Kiedy książki czy gazety są częścią naturalnego środowiska, zwykle nie ma problemów z nauką czytania. Ale nie jest powiedziane, że potomek szewca nauczy się kiedykolwiek czytać, a tym bardziej że polubi czytanie.
O czym to świadczy?
O tym, że, niestety, jedynie otoczenie ma wpływ na rozwój dziecka, a nie nasze szkolne metody nauczania – Irena Majchrzak nie ukrywa swojego krytycznego zdania na temat dzisiejszego systemu edukacji.
Ponad 80-letnia pani naukowiec nie rezygnuje ze starań o rewolucję w polskim szkolnictwie. Charakterna i zdecydowana, ale, gdy mówi o dzieciach, słychać, że są one przedmiotem jej wielkiej troski.
Już w swojej pierwszej publikacji z Meksyku, zbiorze reportaży „Listy do Salomona”, Irena Majchrzak, zamiast opisywać jedynie lekcje w miejscowych szkołach, relacjonowała również, na jakich materacach śpią dzieci w przyszkolnych internatach. Przekonanie, że podmiotowe traktowanie uczniów i szersze spojrzenie nauczycieli na potrzeby dzieci to podstawy ich późniejszego szkolnego sukcesu, zostało jej do dziś.
Imię to klucz
Jej metoda narodziła się przypadkiem w małej meksykańskiej wiosce Guaytalpa. Po kilku latach swojej podróży po Meksyku socjolożka trafiła tam z zadaniem zorganizowania w miejscowej szkole pracowni z pomocami naukowymi. W przyszkolnym internacie poznała ośmioletnią Simonę, która pewnego dnia poprosiła ją o pomoc w zadaniu domowym. Dziewczynka miała przeczytać czytankę, ale okazało się, że mimo dobrej znajomości alfabetu nie umie sobie poradzić ze złożeniem nawet najprostszych słówek.
– Nie wiedziałam, jak jej pomóc. Byłam przekonana, że Simona ma wszystko, co konieczne do czytania: przecież do tego nie potrzeba niczego więcej niż umiejętności rozpoznawania liter. W końcu, zmęczona i zrezygnowana, zapytałam ją, czy wie, jak pisze się jej imię. Zaprzeczyła. Napisałam więc na kartce „Simona” i wreszcie po raz pierwszy tego dnia zobaczyłam w jej oczach błysk zainteresowania. Według mnie właśnie wtedy dziewczynka zrozumiała, że widziane na kartce słowa coś znaczą – wspomina Irena Majchrzak.
Spotkanie z Simoną było przełomem w jej pracy. Irena Majchrzak twierdzi, że właśnie tamtego dnia wymyśliła założenia swojej odimiennej metody nauki czytania. Według niej imię ucznia jest jego kluczem do świata pisma. W każdej kulturze obrzęd nadania imienia jest uroczystością.
Imię to słowo, które ma dla dziecka szczególną wartość.
To je słyszy najczęściej, wypowiadane z czułością, przestrogą albo upomnieniem. To nim dziecko się przedstawia. Jeśli pierwszym kontaktem dziecka z literami będzie przeczytanie własnego imienia, wtedy nawet kilkulatkowi łatwo przyjdzie zrozumienie symbolicznej funkcji pisma – twierdzi.
Doświadczenie, w którym ponad 20 lat temu uczestniczyła Simona, Irena Majchrzak powtarza ze mną – jak najbardziej piśmienną dziennikarką. Pisze moje imię powoli, skupiając się na każdej literze i opisując je po kolei. Trwa to dobrą chwilę, a ja nie mogę oderwać wzroku od długopisu w jej palcach. Puchnę z dumy i wzruszam się, że tak wyjątkowo się nazywam, serio.
W domu powtarzam rytuał z moją dwuipółlatką..
Patrzy jak zaczarowana, tak samo jak ja wcześniej. Później przez tydzień nie rozstaje się ze swoją pierwszą wizytówką („Gdzie są moje litery?” – pyta co rano). Widząc to, łatwo mi zrozumieć, dlaczego wystarczy tylko jeden raz napisać z trzyletnim (a nawet i młodszym!) dzieckiem jego imię, aby pojęło ono pierwszą zasadę czytania: napisane ciągi liter mają swoje znaczenie, dokładnie tak samo jak wymawiane słowa.
Podczas rytuału, który Irena Majchrzak nazywa aktem inicjacji, dziecięca wyobraźnia zostaje poruszona, a czytanie od początku wiąże się dla malucha z silnymi emocjami.
Litery na ścianie
Według metody Ireny Majchrzak kolejne litery dziecko również poznaje poprzez imiona, np. domowników albo przedszkolaków z grupy. Oczywiście nie pozna w ten sposób wszystkich znaków pisma, ale jego luki w wiedzy na kolejnym, szybko następującym po akcie inicjacji etapie nauki wypełnia „ściana pełna liter”: ułożony
w jednym rzędzie i zawieszony, najlepiej na jasnym tle, pełny alfabet. Irena Majchrzak jest przekonana, że dzieci powinny być uczone równocześnie wszystkich liter – dokładnie tak samo niemowlęta poznają wszystkie głoski podczas nauki mówienia.
– Mowa jest tak samo skomplikowanym narzędziem jak pismo, a przecież nikt nie czeka z nauką mowy, aż dziecko urośnie. Czemu zatem mamy czekać z wprowadzaniem nauki czytania „ś” czy „dz”? Czemu według metodyków sześcioletnia Agnieszka albo Grzegorz nie mogą uczyć się czytania swojego imienia? – pyta retorycznie.
Zdaniem autorki odimiennej metody nauka liter po kolei, od A do Z, może błędnie zasugerować dzieciom, że np. niektóre litery są „ważniejsze” albo „trudniejsze”. Jeśli zaś dziecko dostanie wszystkie litery jednocześnie, samo będzie podczas kolejnych gier czytelniczych (patrz ramka) wybierało, których z nich potrzebuje w danej chwili,
a po jakimś czasie bez wysiłku pozna je wszystkie.
A jak zaczynają naukę czytania nasze dzieci?
Przede wszystkim zazwyczaj robią to dopiero w szkole, natomiast w przedszkolach maluchy, zuchy i starszaki są starannie chronione przed słowem pisanym. Na ścianach przedszkolnych sal wiszą kolorowe obrazki, za to nie uświadczymy tu ani alfabetu, ani najprostszych słów.
Cztero- i pięciolatki nie uczą się pisać, bo zdaniem metodyków są na to jeszcze za małe. Częstym za to ćwiczeniem w zerówkach jest nauka dzielenia słyszanych słów na sylaby albo na głoski. Według wielu pedagogów właśnie umiejętność wyodrębnienia głosek z wyrazu jest warunkiem do nauki czytania, tymczasem zdaniem Ireny Majchrzak odwoływanie się do słuchu dziecka jest źródłem problemów. – Podzielone na głoski słowo traci swoje prawdziwe brzmienie i swój sens – mówi. Dodaje, że poważną przeszkodą w nauce głoskowania (nudnej i niezrozumiałej dla dziecka) może być np. wada wymowy nauczyciela.
Za odejściem od starej metody przemawia też to, iż litery, czyli znaki graficzne, istnieją oddzielnie, dlatego dzieciom łatwiej się jest ich nauczyć niż w sztuczny sposób wyodrębniać poszczególne głoski w słowie.
Głoski nie występują niezależnie, próba ich wyizolowania jest zawsze trudna, a efekt niedoskonały. Znajomość głosek jest wynikiem pierwszych kontaktów dziecka z pismem, a nie warunkiem koniecznym do nauki czytania – podkreśla autorka odimiennej metody nauki czytania.
To logiczne: czytanie – zwłaszcza ciche, a takiego właśnie powinny uczyć się dzieci – nie polega na sylabizowaniu słów, ale ślizganiu się oczu po słowach w pogoni za sensem. Do odczytania słowa wystarczy zarówno dorosłemu, jak i dziecku znajomość tylko kilku ze składających się na nie liter – resztę może sobie dopowiedzieć.
Kiedy wreszcie nadchodzi w szkole pierwszy kontakt z literami, nie jest wcale lepiej. Według Ireny Majchrzak najpopularniejszy sposób nauczania jest niczym innym jak przekazywaniem dziecku fałszywego sposobu rozumowania – sposobu, z którego trudno będzie mu się wyrwać w przyszłości.
Uczenie dziecka pojedynczych liter tylko mu zamiesza w głowie, bo przecież litery nie istnieją samodzielnie, tylko w słowach, i to słowach ułożonych w zdaniach. W dodatku kojarzenie liter z pojedynczymi słowami to wpajanie dzieciom rzeczy z gruntu nieprawdziwej.
Gdy mówimy dziecku, że „A jest jak Agnieszka”, to po prostu oszukujemy je. Przecież A wcale nie jest jak Agnieszka, tak samo jak B nie jest jak balonik, a D jak domek. Jak Agnieszka jest tylko A-g-n-i-e-s-z-k-a! – irytuje się pani Irena.
Uwierzyć w rozum dziecka
Tym, co odróżnia metodę Ireny Majchrzak od innych, jest nie tylko inna droga wprowadzająca malucha w świat liter i słów. Odmienny jest również sposób postrzegania samych dzieci.
– Podstawą mojej metody nauki jest głębokie przekonanie, że dziecko to istota rozumna, zdolna do dedukcji i wyprowadzania poprawnych wniosków. Dorośli, nie tylko w Polsce, nie są skorzy do takiego myślenia. Kiedyś w Meksyku, podczas prowadzonego przeze mnie kursu dla nauczycielek, jedna z kursantek przyszła z pięcioletnią córeczką Vivianą. Najpierw przeszłam z nią przez akt inicjacji, a potem podałam jej trzy kartki z napisanymi słowami: pizarrón (tablica), piso (podłoga) i mesa (stół) i poprosiłam ją, aby położyła je na odpowiednich miejscach. Jej matka patrzyła na mnie jak na wariatkę, ale dziewczynka, która wcześniej nigdy nie uczyła się czytać, przez chwilę przyglądała się słowom, po czym wzięła kartki i zrobiła to, o co ją poprosiłam. Bezbłędnie!
W jaki sposób Viviana doszła do rozwiązania zagadki?
Według polskiej badaczki dziewczynka posłużyła się dedukcją. Najpewniej zauważyła, że pizarrón i piso mają na początku te same litery, zatem muszą odnosić się do słów zaczynających się od tych samych dźwięków. Różnica między nimi jest łatwa do odnalezienia, pizzarón jest dłuższe i fonetycznie, i graficznie. Trzecie słowo to musiało być mesa. To proste dla każdego, nawet kilkuletniego, obdarzonego wrodzoną logiką człowieka.
Takie przypasowywanie napisanych słów do przedmiotów, w które można z powodzeniem bawić się z kilkulatkiem w domu, to „nazywanie świata”, ostatni etap nauki czytania. Po latach obserwacji przedszkolaków Irena Majchrzak jest przekonana, że dzieci, znając kilka liter, choćby tylko tych ze swojego imienia, umieją odróżnić np. słowo „kot” od słowa „motyl” czy „zeszyt”. Nauka czytania staje się wtedy dla nich czymś w rodzaju zabawy w zgadywanki.
Czytać czy się bawić?
Najlepiej i to, i to. Opracowane przez Irenę Majchrzak gry czytelnicze to jeden z elementów odimiennej metody nauki czytania.
Targi liter Dziecko dostaje karteczki z literami składającymi się na jego imię. Zadaniem jest ułożenie ich w prawidłowej kolejności, jak puzzle. Kolejnym etapem jest układanie z tych liter innych słów. Kilkulatek uświadamia sobie, że kombinacja tych samych liter może nieść inne znaczenie. Dodatkowo po jakimś czasie zauważa potrzebę poznawania kolejnych liter. Może je zdobyć, wymieniając się swoimi literami z innymi dziećmi albo rodzicami.
[negative]Gra w sylaby[/negative]
Do zabawy potrzebne są kartki z wypisanymi na nich sylabami. Dziecko losuje dwie i próbuje złożyć z nich słowo. Jeśli wylosowane sylaby pasują do siebie – wygrywa.
[negative]Nazywanie świata[/negative]
Najpierw przygotowujemy kartki z nazwami wszystkich rzeczy, jakie nas otaczają (liczba kartek zależy od wieku dziecka) i prosimy kilkulatka o przyporządkowanie nazw do przedmiotów. Zamiast przedmiotów można wykorzystać obrazki i próbować dopasować do nich słowa.
Irena Majchrzak – doktor socjologii, autorka książek poświęconych nauce czytania dzieci m.in.:
- „Wprowadzenie dziecka w świat pisma”(1995)
- „Gry czytelnicze” (1998) i zbioru reportaży z podroży po Meksyku
- „Listy do Salomona” (wydane w 1982 roku początkowo w języku hiszpańskim).
Jest też bohaterką wywiadów publikowanych w piśmie „Bliżej przedszkola” – zbiór rozmów Ireny Majchrzak
z Elżbietą Wasil został wydany oddzielnie w książce pod tytułem „W obronie dziecięcego rozumu”.