Żyjesz intensywnie, ale pewnego dnia zatrzymujesz się w biegu, bo zdajesz sobie sprawę z tego, że nie pamiętasz osoby, jaką byłaś, zanim założyłaś rodzinę. Gdzie podziała się tamta Ja? Ale jak kochać i nie zgubić siebie?
Beverly Engel, psychoterapeutka i autorka bestsellerowej książki „Loving Him Without Losing You”, opisuje syndrom kobiety znikającej jako „stopniową utratę wiary we własne przekonania, w to, co ma dla nas znaczenie, co jest dla nas ważne i co nas uszczęśliwia”.
Z jednej strony, bycie w relacji z ukochaną osobą stwarza okazję do wzajemnego wspierania się w szacunku i miłości. Dzięki łączącej ich więzi partnerzy czują się wzmocnieni i mogą się rozwijać.
Z drugiej strony, mogą wierzyć, że związek złagodzi dręczącą ich niepewność, zaleczy emocjonalne rany i uwolni od nierozwiązanych problemów z przeszłości.
Brak poczucia bezpieczeństwa oraz nieprzepracowane problemy z okresu dzieciństwa napędzają nieuświadomiony mechanizm poszukiwania ukojenia w miłosnych związkach. Engel wyjaśnia to następująco: „Zdarza się, że gdy spotykasz kogoś, kto przypomina ci dawno utraconą osobę, po kim nadal nie przeżyłaś żałoby, możesz zacząć postrzegać go jako symboliczne zastępstwo.
Istnieje ryzyko, że wówczas oddasz się partnerowi bez reszty, znosząc swoje ochronne granice. Pragnienie znalezienia brakującej połówki czy bratniej duszy bywa przemożne. Niestety, opiera się na błędnych przekonaniach, że – aby być kompletną – potrzebujesz drugiej osoby, która cię dopełni i uszczęśliwi”.
Równie łatwo kobiecie zatracić siebie w macierzyństwie…
Dzień po dniu następuje proces powolnego zanikania odrębnej istoty z jej własnymi zainteresowaniami i pasjami – często bez świadomości, że to się w ogóle dzieje.
Od zajścia w ciążę większość mam koncentruje się wyłącznie na przygotowaniach do przyjścia dziecka na świat.
Dziewięć miesięcy upływa im na planowaniu, wizytach u lekarzy, wyszukiwaniu dziecięcych akcesoriów, meblowaniu dziecięcego pokoju i przeprowadzaniu wywiadów z potencjalnymi opiekunkami.
A potem… bycie mamą to niekończąca się, wymagająca poświęceń aktywność, zwykle sprowadzająca się do zmian pieluch, karmienia piersią/butelką, nieprzespanych nocy, sprzątania, prania, gotowania, podwożenia i sprawdzania prac domowych, nie wspominając o psychicznym i emocjonalnym zaangażowaniu.
Ale uwaga: wszystko to może doprowadzić do uczucia wypalenia, ostrzegają specjaliści. I prędzej czy później część matek ma problem z odpowiedzią na pytania: kiedy ostatnio czytałam książkę i ją skończyłam? Jakie jest moje hobby? Kiedy ostatni raz kupiłam sobie prezent?
Chyba nikt nie zaprzeczy, że bycie matką to praca na pełen etat..
Ważne jest jednak, by nie zgubić siebie w codziennej rutynie. Za wypaleniem często kryją się nierealistyczne oczekiwania na temat macierzyństwa zaczynające się od „powinnam…”.
Na przykład: matki powinny umieć przewidywać potrzeby swojej rodziny. Matki powinny być w stanie zadbać o wszystko. Matki, które robią sobie przerwy na odpoczynek, są leniwe. Matki nigdy nie powinny wpadać w złość. A stąd tylko krok do tyranii perfekcjonizmu.
Jeśli czujesz, że musisz zrobić wszystko dobrze lub że nigdy nie robisz tego „wystarczająco dobrze”, prawdopodobnie jesteś na najlepszej drodze do utraty siebie.
Jak zauważają psychoterapeuci, na perfekcjonizm szczególnie podatne bywają te kobiety, które w dzieciństwie doświadczyły jakiegoś nadużycia.
W dorosłym życiu tak bardzo starają się nie popełnić żadnego błędu i zadowalać otoczenie, że nawet ich myśli zawsze muszą krążyć wokół miłości czy troski o innych.
Dzieje się tak, ponieważ matki często przedkładają spokój w rodzinie ponad otwartą konfrontację. Zamiast bronić siebie, starają się łagodzić sprawy lub po prostu gryzą się w język. Beverly Engel dostrzega w tym pewne niebezpieczeństwo: „Kobieta będzie udawać, że na coś się zgadza, choć tak naprawdę wszystko może się w niej buntować. Ostatecznie przyjmie jednak cudze poglądy, a jeśli będzie to robić wystarczająco długo, z czasem może pogubić się w tym, co naprawdę myśli i czuje”.
Psychoterapeutka upatruje źródeł takiego podejścia w naszej kulturze, w której „dziewczynki, w przeciwieństwie do chłopców, nadal są wychowywane do bycia pasywnymi oraz do przedkładania dobra innych ponad własne”.
Rodzicielska nadopiekuńczość może opóźniać lub wręcz uniemożliwiać rozwój dumy i pewności siebie dziewczynki. Podczas gdy chłopak uczy się wyrażać swoją złość i wyrównywać rachunki z przeciwnikami choćby na boisku, jego siostra może być zachęcana do przepraszania za to, że nie była dość wyrozumiała dla kogoś, kto sprawił jej przykrość.
„Chłopców zachęca się do podejmowania walki o siebie i swoje zdanie. Dziewczynki są do tego zniechęcane i w ten sposób uczą się bezradności”, twierdzi Engel.
Powtarzanie tego wzorca zachowania w dzieciństwie sprawia, że dziewczynka powiela je potem w różnych interakcjach i społecznych sytuacjach. „Pewnie teraz cieszy was, że macie grzeczną córeczkę, ale takie wychowywanie może skutkować skazaniem jej na liczne niepowodzenia w przyszłości.
Sprawa przedstawia się jeszcze gorzej, gdy sami rodzice tkwią w niezdrowych relacjach. Dziewczynki uczą się, jak funkcjonować w związkach, obserwując swoje matki, a niestety nadal zbyt wiele dziewcząt wychowywanych jest przez dorosłych, którzy pozwalają lub dopuszczają się przemocy psychicznej i/lub fizycznej”, podkreśla psychoterapeutka.
Neuropsychiatra dr Louann Brizendine uważa z kolei, że za ugodowość w związkach odpowiedzialna jest… budowa kobiecego mózgu. „Przednia część zakrętu obręczy kory limbicznej to cały system, który pozwala nam myśleć krytycznie i wybierać produkt określonej marki lub robić zakupy w tym, a nie innym sklepie.
Właśnie ta część mózgu wyłącza się, gdy się zakochujemy. Wówczas zaczynamy patrzeć na świat oczami partnera, często przejmując jego opinie jako własne (…).
Jeśli jesteś dziewczyną, zostałaś biologicznie zaprogramowana, aby za wszelką cenę utrzymać społeczną harmonię. To kwestia życia i śmierci, nawet jeśli nie wydaje się ważna w XXI wieku. Kobiety po prostu rodzą się ze skanerem do czytania mimiki twarzy i emocjonalnych odcieni w tonach głosów oraz reagowaniem na niewypowiedziane pragnienia innych”, pisze w „The Female Brain”.
Wszystko to służy tworzeniu społecznych więzi, bo takie jest główne zadanie kobiecego mózgu. To wynik tysięcy lat ewolucji i genetycznego dziedziczenia, które kiedyś miało – i prawdopodobnie nadal ma – realne konsekwencje dla naszego przetrwania.
Dlaczego?
„Jeśli potrafisz odczytać najmniejszy grymas twarzy i rozróżniać płacz, możesz powiedzieć, czego potrzebuje twoje dziecko. Możesz też przewidzieć, co większy i bardziej agresywny mężczyzna ma zamiar zrobić. A skoro jesteś fizycznie słabsza, potrzebujesz grupy do odpierania ataków wkurzonego jaskiniowca lub jaskiniowców (…).
Sterowane estrogenem dziewczęta inwestują więc w zachowanie harmonijnych relacji, starając się żyć bezpiecznie i szczęśliwie w świecie pokojowych więzi interpersonalnych. Wolą unikać konfliktów, ponieważ niezgoda jest sprzeczna z pragnieniem, aby pozostawać w bliskim kontakcie z otoczeniem w celu uzyskania aprobaty, uwagi i opieki”, dowodzi dr Brizendine.
Innymi słowy, wychowanie, geny i hormony podpowiadają kobietom, że niezakłócona więź społeczna stanowi fundament ich istnienia.
Według prof. Deborah Tannen, badaczki komunikacji interpersonalnej i autorki bestsellera „Ty nic nie rozumiesz!”, widać to również w sposobie mówienia dziewczynek. Lingwistka zauważyła, że podczas zabawy dzieci w wieku od dwóch do pięciu lat, to dziewczynki najczęściej wysuwają propozycje współpracy w grupie, zaczynając swoje wypowiedzi od zachęt, np.: „Pobawmy się w dom”.
„Dziewczynki używają języka do uzyskania konsensusu, wpływając na innych bez mówienia im bezpośrednio, co mają robić. Jak zaobserwowałam, wspólnie uczestniczą w podejmowaniu decyzji, aby zminimalizować stres lub ryzyko konfliktu, a ich więzi społeczne oparte są na komunikacji i kompromisie.
Często zgadzają się na sugestie partnera, a kiedy mają własne pomysły, zwykle wyrażają je w formie pytania: »Ja będę nauczycielką, dobrze?«.
Badania pokazują, że podczas zabawy dziewczynki zamieniają się rolami dwadzieścia razy częściej niż chłopcy, a ich interakcje zazwyczaj dotyczą pielęgnacji i opieki”, twierdzi prof. Tannen.
Czy możemy zneutralizować ten wpływ biologii i socjalizacji?
Psychologowie i psychoterapeuci pracujący z kobietami cierpiącymi na syndrom „znikania” podpowiadają, jak nie zatracić siebie w relacji: kluczem jest szacunek dla samej siebie i poczucie własnej wartości.
Jeśli znasz swoje możliwości, doceniasz to, jaka jesteś, i potrafisz funkcjonować jako niezależna jednostka, z większą łatwością ustanowisz granice, które twój partner będzie respektować.
Korzystnie wpłynie to na podtrzymanie żaru w związku. Gdy dwie osoby zakochują się w sobie, doświadczają siebie nawzajem jako oddzielnych bytów z odmiennymi tożsamościami i gronem przyjaciół. To ich indywidualizm sprawia, że są dla siebie tak pociągający. Większość ludzi nie jest świadoma, że gdy zaczyna nowy związek, oddaje jakąś część siebie.
Istotne, by znaleźć równowagę między czasem spędzanym razem a czasem spędzanym osobno. Umiejętność chodzenia na kompromis jest ważna, ale nie oznacza poświęcenia się. Znajdź chwilę, aby dokonać oceny obecnej sytuacji i zadaj sobie pytanie, czy żyjesz tak, jak chciałaś.
Codziennie przypominaj sobie, że każdy z nas jest wyjątkowy, włącznie z tobą. I każdy z nas ma jakiś unikatowy cel swojego istnienia. Jaki jest twój?
Nie staraj się wywierać wrażenia na ludziach, nie musisz im niczego udowadniać. Nie porównuj się z innymi, to częsty błąd i najlepszy sposób, aby poczuć się gorszą. Przecież zawsze będzie ktoś mądrzejszy, ładniejszy, bogatszy…
Życie to nie konkurs, życie to podróż. Bądź wdzięczna za to, co masz, nawet wtedy gdy pragniesz czegoś więcej. Przestań stawiać się na ostatnim miejscu – choć bliskie relacje oznaczają bezinteresowność i dawanie, czasem dobrze (i zdrowo) jest powiedzieć „nie”.
Wszyscy mamy potrzeby, które zasługują na spełnienie. Zdrowy związek nie oznacza, że zawsze uszczęśliwiasz partnera, a zaniedbujesz siebie.
Nie bój się wpadać w gniew. Większość „znikających” kobiet straciła umiejętność rozpoznawania swoich odczuć, zwłaszcza złości. Aby odnaleźć siebie, może trzeba będzie przezwyciężyć lęk przed wyrażaniem tłumionych emocji.
Bądź bardziej krytyczna wobec cudzych opinii. Codziennie jesteśmy bombardowani setkami informacji, więc przekaz o kobiecie/matce idealnej jest tak wszechobecny, że łatwo uwierzyć w wykreowany na potrzeby reklam świat. Pomyśl, ile znasz kobiet o ciałach bez skazy? Ile znanych ci rodzin mieszka w perfekcyjnie urządzonych i wysprzątanych domach?
Nie zapominaj o „ja” w środku „my”
Do utrzymania zdrowej relacji z partnerem potrzeba solidnego fundamentu, co oznacza pamiętanie o swoich potrzebach.
Relacja nie zagrozi twojemu poczuciu odrębności, jeśli będziesz pamiętać, że jesteś odpowiedzialna za podtrzymywanie swojej tożsamości, a wówczas z mniejszym prawdopodobieństwem zatracisz się w niej. Poznaj swoje pragnienia i naucz się uszczęśliwiać siebie bez oczekiwania tego od innych.
Do uzależnienia od drugiej osoby zwykle prowadzi strach przed samotnością. Może się tak zdarzyć jedynie wtedy, gdy pozwolisz mu się kontrolować lub zmieniać. Gdy boisz się utraty partnera, może pojawić się myśl, aby zdać się na niego i pozwolić mu podejmować wszystkie decyzje, również za ciebie.
Miarą siły charakteru będzie niezachwiana wiara, że tylko ty możesz określić, kim jesteś i dokąd zmierzasz.