Nie okrywać jej woalem. Nie nazywać odejściem i siedzeniem na chmurkach. Dzieci mają zasoby, żeby poradzić sobie ze śmiercią rodzica, a woal utrudnia im przeżywanie żałoby. Ksiądz Kaczkowski nie znieczula.
GAGA: Co jest najważniejsze w opiece nad dzieckiem w czasie ciężkiej choroby rodzica i potem, po jego odejściu?
Ks. Jan Kaczkowski: Najważniejsze jest, aby mu w tym procesie towarzyszyć i, w zależności od wieku dziecka, przekazywać takie informacje, by na tę śmierć ojca czy matki przygotować. I proszę nie mówić mu, że ktoś „odszedł”. Dla małego dziecka będzie to oznaczało, że w każdej chwili może przyjść, wrócić.
Jak w takim razie przygotować dziecko na śmierć bliskiej osoby?
Towarzyszyć. Dużo rozmawiać. I mieć wzgląd na jego wiek. Maluchy do czwartego roku życia odbierają świat trochę bajkowo. Śmierć jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym. Nie zdają sobie jeszcze sprawy z jej nieodwracalności. Ale to nie znaczy, żeby im wmawiać, że mama siedzi teraz na chmurce albo w pałacu w niebie i patrzy na wszystko z góry. Bez przesady! Śmierć maluchowi, ale i starszym dzieciom, trzeba wytłumaczyć fenomenologicznie: przez dokładny opis tego, co się dzieje, kiedy ktoś umiera. Można zrobić proste ćwiczenie – poprosić dziecko: „Dotknij swojego serduszka. Czujesz, jak bije? Zobacz, twoje ręce są ciepłe, a jak się skaleczyłeś, płynęła z nich krew. Kiedy ktoś umrze, jego serce nie bije, a krew przestaje krążyć. Ciało zmienia kolor. Jest chłodne. Mama lub tata będą wyglądali, jakby spali. Ale tak naprawdę to już nie będą oni. To będą – można powiedzieć – ubranka po nich. Oni sami są gdzie indziej. Jednak zawsze, ale to zawsze, będą cię kochać. I tego nic nie zmieni”. Tego typu odwołanie się do miłości stanowi przedłużenie więzi zarówno dla dzieci z rodzin wierzących, jak i niereligijnych.
Ze starszymi dziećmi, od dziewiątego roku życia, oraz z wczesnymi nastolatkami jest inaczej. One już rozumieją, że śmierć jest końcem i perspektywa opuszczenia przez bliskich może być dla nich przerażająca. Przypomnijmy sobie, jak w wieku 10 lat koniec podstawówki wydawał się nam potwornie odległy, a osoby 20-letnie – stare. Podobnie dzieci w tym wieku i wczesne nastolatki trudno przyjmują pojęcie „na zawsze”. W moich czasach „na zawsze” to można było dostać od kolegi gumę do żucia. Natomiast ze starszymi nastolatkami trzeba rozmawiać jak z dorosłymi. Z tą różnicą, że dla nich to przeważnie pierwsza strata w życiu, a dla ponad 90-letniej staruszki będzie już kolejną, bo straciła rodziców, męża, czasem dzieci. Starsze nastolatki mogą w wyniku straty podejmować, w ich odczuciu, nieodwołalne
i jednoznaczne decyzje, np. nawrócę się albo zerwę z Bogiem. Nie bałbym się również, poza ekstremalnymi przypadkami, pozwolić dziecku być przy samej śmierci. Zwłaszcza kiedy jest spokojna. To może być przeżycie pełne miłości, jednoczące rodzinę. Otulające miłością i modlitwą, jeśli jesteśmy wierzący.
A co ksiądz myśli o uczestnictwie dzieci w pogrzebie?
Nie izolować! Nie obawiać się zabrać na pogrzeb, choć na pewno trzeba dziecko do tego pogrzebu przygotować. Pamiętam pewną dziewięciolatkę, której zmarła mama. Nie chciała iść na jej pogrzeb. A my, w hospicjum, zastanawialiśmy się, dlaczego pytana o to wprost, oświadczała, że chce być na urodzinach koleżanki. Tłumaczyliśmy jej spokojnie, że pogrzeb jest ważnym momentem dla mamy. „Zobacz – mówiliśmy, wyciągając album rodzinny – mama była z tobą przy chrzcie, przy każdych urodzinach, w najważniejszych chwilach twojego życia. Rok temu miałaś Pierwszą Komunię, mama bardzo się cieszyła. Teraz ona potrzebuje twojej bliskości”. I w tym momencie opowiadamy, jak będzie wyglądał pogrzeb. Ludzkim językiem. Że ciało mamy, czyli to „ubranko” po niej, ładnie przystroimy. Całe życie się do niego przytulaliśmy, kiedy mama „w nim” mieszkała. Dlatego chcemy traktować je z szacunkiem. Będzie msza święta. Ciało mamy będzie w trumnie. Warto zaangażować dziecko w szczegóły dotyczące pogrzebu: „Jaki byś wybrała bukiecik dla mamy? Które zdjęcie na trumnę?”. Ona sama też przecież uczestniczyła w najważniejszych momentach córki. A gdy dziecko będzie się bało, że mama może się dusić w tej trumnie albo obudzić, spokojnie wytłumaczmy mu, że to absolutnie niemożliwe, bo mama jest gdzie indziej. Warto podkreślać, że grób jest po to, aby go w przyszłości odwiedzać, wspominać mamę, modlić się za nią
i do niej, zapalać znicze, przynosić kwiaty. Kiedyś nawet pewnemu dziecku rozrysowałem ceremonię pogrzebu na kartce. Przekrój grobu, trumnę i grabarzy, nie bałem się przy tym używać poczucia humoru.
Gdy jednak dziecko się uprze i odmówi uczestnictwa w pogrzebie, to…?
Nie wolno go do tego zmuszać! Dzieci, które rozumieją, co się dzieje, i które traktowane są z szacunkiem, mają dość poczucia bezpieczeństwa, by udać się w ostatnią drogę z najbliższą osobą. Można je natomiast zapewnić: „Słuchaj, jak w kościele czy na cmentarzu poczujesz się źle, daj mi konkretny znak, np. uściśnij moją rękę, a wtedy wyjdziemy na zewnątrz”.
A kiedy zapyta, gdzie jest mama, to co mu odpowiedzieć?
To zależy od naszego światopoglądu. Dla wierzących będzie w niebie, czyli w wiecznej szczęśliwości, gdzie spotka się na pewno ze swoimi przodkami. Gdzie pozna w końcu swojego Anioła Stróża i samego Pana Boga. W innym przypadku podkreślałbym aspekt miłości, która przecież nie może przestać istnieć tylko dlatego, że ktoś umarł. I na koniec ważne ostrzeżenie – nie mówmy, że „mama i tata będą cały czas patrzeć na ciebie z góry”, bo – po pierwsze – to nieteologiczne (zmarli nie mają automatycznego wglądu w nasze życie), po drugie – takie stwierdzenie może wzbudzić lęk, że rodzice będą widzieć każde, również złe, zachowanie i dziecięce głupoty. Poszedłbym w tym kierunku: „To ty proś mamę, kiedy masz taką potrzebę, mów do niej tak, jakby żyła. Jeżeli gdzieś istnieje, na pewno przyjdzie ci z pomocą”. My, katolicy, jeśli wierzymy, że ktoś jest zbawiony, możemy traktować go jak wszystkich innych świętych. Możemy się do tej osoby przytulić w modlitwie. Ale nie mówmy, że jest przy nas cały czas, bo to nieprawda! I nie ma też powodu do niepokoju, kiedy nie czujemy obecności naszych zmarłych oraz kiedy nam się nie śnią.
Jak dzieci reagują na śmierć bliskich?
Przeważnie lepiej, niż nam się wydaje. To dorośli potrafią nieźle zamącić w umyśle dziecka, zatruwając go np. swoimi lękami, izolując je od prawdy na temat śmierci, próbując pozornie chronić. Często słyszę, jak ludzie mówią o dzieciach po śmierci kogoś z rodziny: „Nie sądziłem, że tak dobrze będzie sobie radził”. Ale uwaga! Dziecko może poczekać z pozwoleniem sobie na przeżywanie żałoby do czasu, kiedy poczuje, że pozostali członkowie rodziny już sobie z nią poradzili.
Bywa, że ojciec chwali dwunastolatka, że taki dzielny, a dopiero po roku tenże dwunastolatek zaczyna przeżywać żałobę. Pamiętam pewnego licealistę, któremu po długiej i ciężkiej chorobie umarł ojciec. Jako szkoła sobie z tym nie poradziliśmy. Potrafimy towarzyszyć uczniom wtedy, kiedy najmniej tego potrzebują – podczas pogrzebu czy chwilę po nim, a później wydaje się nam, że nastoletni licealista powinien dawno się otrząsnąć. Tymczasem dopiero po kilku miesiącach dochodzi do niego, wtedy gdy rodzina przestaje funkcjonować w trybie alarmowym po stracie, że już nigdy nie będzie takich pysznych kotletów mielonych, jakie robił tata, i nigdy nie pójdą razem na grzyby. Licealista, o którym wspomniałem, grzeczny i dzielny chłopak, pojawił się w szkole pół roku po śmierci ojca pijany! W powiatowym liceum zgorszenie. Co? On? Taki grzeczny? A ja zapytałem jego wychowawczynię: „Czy odnotowałaś sobie datę śmierci? I nie przyszło ci do głowy, że to wszystko mogło przyjść do niego z opóźnieniem? Kiedy mama i siostra mają już to za sobą? Teraz on dał sobie prawo do przeżycia własnej żałoby”.
Który okres jest dla dziecka najtrudniejszy?
Dla każdego człowieka w żałobie najtrudniejszy jest okres suchy. Kiedy dociera do nas świadomość, że śmierć wydarzyła się naprawdę i jest nieodwracalna. Że nigdy nie zobaczymy już ukochanej osoby w drzwiach. Nie usłyszymy jej głosu w telefonie. Nie zrobi dla nas swoich klopsików. Nie pójdziemy z nią na spacer. Najczęściej jest tak, że biegniemy ze wsparciem, kiedy dom funkcjonuje w tak zwanym okresie alarmowym. Są gorączkowe przygotowania do pogrzebu, trzeba jakoś przeorganizować codzienne życie. Ale kiedy mamy powrót „do normy”, odsuwamy się od rodziny, od dziecka. Pozostawiamy je same sobie, bo wydaje się nam, że już w miarę funkcjonują po tym wszystkim… Okres suchy jest najtrudniejszy do przejścia. Poczucie oczywistości śmierci potrafi być paraliżujące. Musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim tę śmierć zaakceptujemy i odnajdziemy się
w nowej sytuacji. Odszukamy dla siebie nową rolę społeczną.
Czego ksiądz uczy się od dzieci, patrząc, jak radzą sobie z odchodzeniem ukochanych rodziców?
Uczę się naturalności, pokory i – w pewnym sensie – również pogody ducha. Kiedyś klęczałem przy umierającym młodym mężczyźnie. Był ojcem dwóch małych dziewczynek. W hospicjum odbywał się grill dla rodzin. W pewnej chwili jedna z jego córeczek, kilkulatka, przybiegła i postawiła na piersiach tego umierającego człowieka tekturową tackę z grillowaną kiełbaską. W pierwszej chwili się obruszyłem. Tu gromnica, agonia, a do tego kiełbaska i keczup! Sięgnąłem delikatnie, by ją zdjąć z piersi ojca, na co mała zaszczebiotała dziecięcym głosikiem: „Zostaw, to moja kiełbaska dla taty…”. Pomyślałem sobie: „Ty sztywny kretynie! Po tylu latach jeszcze nic nie rozumiesz?”.
Ks. Jan Kaczkowski – Twórca domowego hospicjum, potem hospicjum stacjonarnego; organizator Areopagów Etycznych – warsztatów dla studentów medycyny dotyczących przekazywania trudnych informacji pacjentom. Kiedyś katecheta w szkole. Chory na nowotwór mózgu. Po operacjach, kolejnych chemio-terapiach nadal pracuje na rzecz hospicjum i służy jego pacjentom. W 2013 r. został wydany wywiad rzeka z ks. Kaczkowskim „Szału nie ma, jest rak”.