Było ich trzech. Pierwszy był chłopcem, którego uczono w domu poszanowania inności, dla rodziców drugiego wszystko, co było inne, należało zniszczyć. Trzeci pochodził z Angoli. Spotkali się w jednej szkole, w jednej klasie.
Rodzice Julka postawili na różnorodność. Jeszcze na studiach obiecali sobie, że wychowają swoje dzieci w atmosferze otwartości i tolerancji. Oczytani i obyci, zdołali zarazić ich pasją do książek i podróżowania. Byli zachwyceni, gdy na polskim rynku wydawniczym zaczęły pojawiać się, kontrowersyjne dla innych rodziców, książeczki o kupie, rasizmie czy cipkach. Wiedzieli i wierzyli, że to oni kształtują przyszłe postawy i zachowania swoich maluchów. W swoim kolorowym wrocławskim mieszkaniu pielęgnowali multikulturowość.
Przyjaźnili się z obcokrajowcami, parami homoseksualnymi, pisarzami, dozorcą, księdzem, niepełnosprawną sąsiadką i każdym, kto wydał im się ciekawy. Julek doskonale odnalazł się w publicznym przedszkolu integracyjnym, podobnie jak Karol, chłopiec z tego samego osiedla.
Rodzice Karola nie wierzyli w otwartość, a jedynie w przestrzeganie pewnych zasad. Mieli pewność, że wszystko dzieli się na dwie podstawowe kategorie: rzeczy słuszne i niesłuszne. Karol już w najmłodszych latach nauczył się obowiązujących w życiu reguł. Uważnie słuchał, gdy mama z tatą komentowali otaczającą ich rzeczywistość. Obserwował i zapamiętywał.
Po zakończeniu przedszkola obaj chłopcy trafili do tej samej klasy szkoły podstawowej. Tam poznali Pedra, którego rodzice pochodzili z Angoli. Mama Julka natychmiast zainteresowała się czarnoskórym chłopcem i jeszcze tego samego dnia zaprosiła go i mamę na kawę i ciasto. Dzieciaki szybko znalazły wspólny język, oddając się głośnej zabawie. A następnego dnia Julek i Pedro usiedli wspólnie w szkolnej ławce.
Jak w każdym skupisku ludzi, tak samo wśród uczniów podstawówki, dzieci zaczęły się łączyć w grupy. Mijały pierwsze miesiące, podczas których uczniowie oswajali się ze sobą nawzajem, powoli ustalała się klasowa hierarchia. Nieświadome niczego siedmiolatki zaczęły mieć swoje sympatie i antypatie. Ktoś zawsze gadał na lekcji, ktoś inny płakał za mamą. Jedni wysoko podnosili ręce, chcąc odpowiedzieć na pytania pani wychowawczyni, inni marzyli o tym, żeby tylko niczego od nich nie chciała. Był zgrywus, gwiazda, milczek i Bambus, czyli Pedro.
Julek, którego umysł wypierał wszystkie złośliwości kierowane pod adresem jego i przyjaciela, niczego nie zauważał. Bał się tej konfrontacji. Powoli docierało do niego, że inne dzieci izolują się od niego. Nie uczestniczył w grupowych zabawach podczas przerw, nie zapraszano go na bale urodzinowe. Był przypisany do Pedro, a to oznaczało, że nie ma wstępu nigdzie indziej. Gdy pewnego dnia postanowił przyłączyć się do bawiących się chłopców, usłyszał od Karola, że ten czarno to widzi. Julek śmiał się głośno z tego dowcipu, jednak wewnątrz powstrzymywał łzy.
Coraz częściej chciało mu się płakać, nie z powodu Pedro, ale swojego. Chciał przynależeć. Nie do Bambusa, lecz do zwykłych dzieci. Czasami był tak zły na swojego przyjaciela, że miał ochotę mu przyłożyć. Wiedział, bo tak był wychowywany, że to, co chce zrobić, jest złe. Pamiętał o opiece nad słabszymi, równości i otwartości. Nie potrafił jednak przestać marzyć o graniu w piłkę z chłopakami, bieganiu po szkole, wspólnych sobotnich wypadach.
Najważniejszy spośród dzieci był Karol, to jemu trzeba było zaimponować, aby dostać się do grupy. Przed nim musiał udowodnić, że odcina się od znajomości z Pedro. Powtarzał zasłyszane w klasie dowcipy tak, aby tamten usłyszał. Głośno mówił swojemu przyjacielowi, żeby w końcu się umył lub wracał do Afryki, czym skutecznie wywoływał salwy dziecięcego śmiechu. Jego działania odniosły sukces. Został przyjęty na stanowisko głównego oprawcy czarnuchów.
Po szkole zdejmował maskę twardziela. Nadal spędzał z Pedro bardzo dużo czasu. Był przecież jego najlepszym przyjacielem. Wspólnie wyjeżdżali na ferie i wakacje. Przynosili sobie świąteczne prezenty. Wygłupiali się i bawili. Obowiązywała ich tyko jedna zasada, aby nie rozmawiać o tym, co działo się w szkole. Pedro wiedział, że taka jest cena ich relacji. Nienawidził szkoły i kochał swojego przyjaciela. Miał siedem lat, nigdy nie był w domu Karola, ale doskonale znał panujące tam zasady. Czarne nie było słuszne.