Wracając do Waszych ojcowskich lęków – co z rozmowami na różne poważne tematy?
W.Ł.: Myślę, że mamy mądre dzieci, a te obawy… cóż, to o nas tu chodzi. Ja wiem, że ani ja, ani Maciek nie jesteśmy w stanie tego powstrzymać. Na bank będziemy przewrażliwionymi ojcami. Będziemy chcieli być pewni, że na pewno naszym córkom nic złego się nie dzieje. Ale już dzisiaj rozmawiam o wszystkim, o czym dzieci chcą rozmawiać.
M.D.: Wydaje mi się, że wiem, jak rozmawiać. Stosuję jedną, żelazną i podstawową zasadę w wychowaniu: szczerość i otwartość. Szczerze i poważnie rozmawiam z dziećmi, zwłaszcza ze starszą córką, która jest już prawie dorosła. Z kolei Polę wysłaliśmy do przedszkola Montessori. Bardzo mocno się wgłębiliśmy w tę metodykę z moją partnerką, przeszliśmy kursy Wychowania bez Porażek Thomasa Gordona i dużo nam to dało.
Jesteście świadomymi rodzicami?
M.D.: Staramy się. Z mamą mojej pierwszej córki, Oliwii, też byłem na takim kursie. Od szóstego roku życia wychowywaliśmy ją zgodnie z systemem Gordona i to przyniosło naprawdę dobre efekty, co widzę zwłaszcza teraz, kiedy staje się nastolatką. Czasem obserwuję, jak działa to, że dziecko jest ciągle strofowane i we wszystkim mu się zwraca uwagę. Na przykład gdy się pobrudzi na podwórku, to dla wielu rodziców jest to jakiś wielki dramat. A tak naprawdę to przecież żaden problem. Dziecku trzeba dać dużo swobody i prawo wyboru, oczywiście w granicach rozsądku i bezpieczeństwa.
W.Ł.: Słucham i będę sobie robił notatki. Bardzo mi się podoba to metodyczne podejście, ale jestem na przeciwnym biegunie. Ja wychowuję bardziej intuicyjnie. Tak jakbym chciał, żeby się zachowywano wobec mnie jako dziecka. Gdybym zanalizował metody, o których mówi Maciek, to myślę, że połowa z nich jest naturalną konsekwencją u ludzi wrażliwych i dbających o swoje dzieci. Ale na pewno nie jestem poukładanym rodzicem. Jestem rodzicem rozpieszczającym do granic możliwości.
Twoje dzieci nie słyszą „nie”?
W.Ł.: To nie jest tak, że na wszystko pozwalam – umawiamy się, co robimy, a czego nie. Bo obiecałaś tacie, bo tata tak nie robi, bo tak jest niefajnie. Wyznaczamy granice poprzez rozmowę. Najbardziej klasyczny przykład to hasło „czas spać”. U mnie jest taki zwyczaj, że dzieci mało śpią, ja też mało spałem, jak byłem mały, więc ich nie gonię o 19 do łóżka. Parę razy Lila chciała to jeszcze przeciągnąć. Mówię: „No dobrze, ale idziesz jutro do szkoły, będziesz zmęczona, zobaczysz”. W odpowiedzi słyszę: „Nie, nie”. Pozwoliłem. Rano rozmawiamy: „Poszłaś spać późno, czy jesteś zmęczona?”. „No, rzeczywiście”. I teraz już pyta: „Która jest godzina?”. Chodzi o to, żeby wiedziała, po co jest zakaz.
M.D.: Doszliście do tego empirycznie, w wyniku eksperymentu, a nie zakazem. Najgorzej, gdy dziecko nie wie, dlaczego jakiś zakaz istnieje albo dlaczego musi coś zrobić.
W.Ł.: Kiedyś rodzice nam mówili: „Bo tak”, „Bo ja wiem lepiej”. Był system kar, nie rozmawiało się z nimi w żaden sposób, poza takimi pierdołami, jak: czy chcesz cukru do herbaty? To nawet nie jest ich wina, pomyśl o pokoleniu wyżej, jakie ono otrzymało zasady. Tak więc do rodziców nie mam pretensji, ale rzeczywiście rozmowa i doświadczanie rzeczy razem to podstawa.
M.D.: No właśnie o to chodzi, żeby dziecko od małego nauczyło się wyciągać wnioski z różnych zachowań. Gdy porównuję współczesne życie z metodami i stereotypami, jakie towarzyszyły naszym rodzicom w wychowywaniu, to jest jakaś absurdalna przepaść. W myśleniu naszych rodziców jest zakorzenione, że dziecko nie może się ubrudzić, położyć na podłodze, samo gdzieś wejść, czegoś sprawdzić… A ono właśnie w ten sposób poznaje życie.
W.Ł.: Wyznaję zasadę, żeby wychować tak, aby nie mieć później do siebie pretensji, że się czegoś zapomniało, coś zaniedbało z powodu swojego lenistwa czy ignorancji. Żeby mieć czyste sumienie, że dało się dziecku wszystko, by mogło się rozwijać i stało się fajnym człowiekiem. Wbrew pozorom egoizm w myśleniu o własnym samopoczuciu przekłada się później na dobre samopoczucie dziecka.