Widzę tu mocną grupę wsparcia!
W.Ł.: Absolutnie! Konsultujemy wiele rzeczy, mogę korzystać z doświadczeń Maćka plus mojego brata, który ma starszą córkę. Kiedyś myślałem, że będę mniej wyluzowany, bardziej wymagający, ale… wiele dali mi do myślenia inni rodzice. Największym przekleństwem posiadania dzieci są rodzice kolegów i koleżanek twojego dziecka. Wyścig rodziców o to, czyje dziecko jest lepsze, czego się nauczyło. Kiedyś uczestniczyłem w rozmowie grupy rodziców i padło pytanie, czy moje dziecko lubi szkołę. Odpowiedziałem normalnie, że moje dziecko się w niej nudzi. Bo zwyczajnie nudzi ją to, że trzeba odwzorować szlaczki, a chciałaby się już dowiedzieć nowych rzeczy (chociaż na szczęście ma świetną wychowawczynię). I wtedy poczułem, jakbym powiedział najstraszniejszą rzecz na świecie, jakby to znaczyło, że moje dziecko jest głupie i nigdy się nie nauczy czytać.
M.D.: Porównywanie typu: „Zobacz, Zuzia już potrafi czytać, a ty co?”, jest fatalne, bo obniża u dzieci poczucie własnej wartości.
W.Ł.: Maćku, a co robisz z takim dylematem: jak chodziłem do szkoły najważniejsze było, żeby od pierwszej do ósmej klasy mieć świadectwo z czerwonym paskiem. Zastanawiam się już bardzo długo, co mam powiedzieć mojej córce. Ucz się, bo to fajne, miej same piątki, bo pani będzie zadowolona? Czy właściwie mam jej pozwolić sprawdzić, co lubi, i od czwartej klasy może mieć trójki z przedmiotów, które ją nudzą, a niech się skupi np. na polskim, angielskim i historii? Czy powiedzieć prawdę, że oceny w szkole nie mają tak naprawdę żadnego znaczenia, bo liczy się jedynie wiedza, którą można później wykorzystać? Skłaniam się ku temu, że nie będę cisnął, tylko przekażę jej to, co usłyszałem od ojca: „Możesz robić, co chcesz, tylko nie pozwól, żeby ktoś powiedział, że Łuszczykiewicz jest leniem”. Powiedział mi to, kiedy przygotowywałem się do jakiejś olimpiady i bardzo mi się nie chciało uczyć.
M.D.: Jak widzisz, że dziecko się stara, ale może z jakiegoś przedmiotu jest mniej zdolne, to ciśnięcie w tym kierunku jest bezsensowne. Ja nigdy nie byłem orłem z matematyki, fizyki i chemii, bywałem często zagrożony, ale z perspektywy czasu nie ma to żadnego znaczenia. Za to byłem najlepszy w klasie z polskiego i języków obcych. U nas największą bolączką systemu edukacji jest to, że nie ukierunkowuje się dzieci w odpowiednim momencie.
W.Ł.: Przysięgam tobie, Maćku, że gdybym miał wybierać, czy puścić dziecko do ogólniaka, czy do szkoły zawodowej, żeby zostało fryzjerką, to natychmiast bym powiedział: „Idź do zawodówki, na całej planecie możesz pracować, czesać paniom włosy albo malować paznokcie, jeżeli to lubisz”. Ja w ogólniaku nauczyłem się na pewno trzech rzeczy: szybko biec do ubikacji, kiedy jest dzwonek, jak najczęściej wychodzić zmoczyć gąbkę i przyjaźni z jak największą liczbą osób, żeby mieć jak najwięcej notatek. Wiem po sobie teraz, i o to mi chodzi, że tak naprawdę oceny z żadnych przedmiotów nie mają w przyszłości znaczenia, ale muszę chyba przekazać córce iluzję, że trzeba mniej więcej się przyłożyć dla zasady. Mam ogromny dylemat, bo czuję, że te jej oceny mało mnie będą denerwować.
M.D.: Moja starsza córka ma bardzo mądrą wychowawczynię, bardzo czujną panią, która widzi, z których przedmiotów uczeń jest lepszy, z których gorszy, i w tym drugim przypadku nie dopuszcza do ewentualnego szykanowania przez nauczycieli. To jest bardzo ważna rola wychowawcy. Żeby dziecko nie miało sytuacji zagrożenia z powodu tego, że jest świetne z polskiego, ale nie łapie matematyki. Córka chodzi do szkoły sportowej, uprawiała akrobatykę, biega, pływa, jeździ konno, do niedawna był jeszcze tenis. Ale teraz kończy podstawówkę i nie chce dalej iść w kierunku sportu. Wybrała gimnazjum językowe. Obserwuję to i bardzo ją w tym wspieram. Osiągała dobre wyniki w sporcie, rozwinęła się mocno w kilku dyscyplinach, jednak nie chce zostać wyczynowym sportowcem, co mi nawet odpowiada. Ale nie ukierunkowywałem jej w żaden sposób. Radzę, ale nie nakazuję. Chcę, żeby robiła to, co naprawdę lubi.