Mieliście jakieś wyobrażenia na temat ojcostwa, zanim urodziły się Wam dzieci?
RTC: Ale my zostaliśmy ojcami już w dojrzałym wieku!
A ile mieliście lat?
JM: Teraz mamy 44, to… ja miałem 35 lat.
RTC: Ja 31. Bardzo chciałem być ojcem. Wychowałem się w rodzinie, w której tata też się mną opiekował, z nim odbyłem wszystkie łobuzerskie wyprawy w błoto oraz tzw. męskie rozmowy i dla mnie było naturalne, że mając dwóch młodych kawalerów, będę postępował podobnie.
JM: Od niepamiętnych czasów chciałem mieć córkę o imieniu Aleksandra i nie wyobrażałem sobie, by mogło być inaczej. Wiedziałem, że moje życie będzie niepełne, dopóki nie pojawi się w nim ona, po czym kiedy tak się stało, wypełniła wszystkie jego zakamarki. Moment, kiedy dziecko otwiera oczy na rękach ojca, jest niesamowitym doświadczeniem. Ja miałem okazję i przyjemność powitać tak moją córkę na świecie. Do tej pory mamy bardzo silną relację. Nie biegamy wprawdzie po błocie, chociaż Ola jest typem odkrywcy świata, ale opowiadamy sobie dużo historii, spisujemy je, ona też zresztą pisze swoje bajki o chomiku Bertim.
Co było dla Was najtrudniejsze w stawianiu pierwszych kroków w roli taty, a co jest teraz niełatwe?
JM: Ciężkie pytanie i zacząłem zbierać myśli, żeby na nie odpowiedzieć… Bo tak szybko zmienia się świat dziecka, tak szybko ono dorasta, że zapominamy o tym, co było kiedyś trudne. Dla mnie na pewno choroby. Mówię o zwykłych przeziębieniach, bo na szczęście Oli nie dolegało nic poważnego, ale kiedy miała gorączkę, zawsze leżałem obok niej i jedyne, o czym marzyłem, to żeby ściągnąć tę chorobę na siebie, przejąć ją za pomocą magicznego dotknięcia palcem do czoła, żeby tylko była zdrowa. Teraz już ten problem znikł, natomiast bardzo trudno jest się nauczyć, że obok mnie jest już partner, który ma prawo do własnego zdania. „Dlatego że ja tak chcę” jest jedną z gorszych odpowiedzi, jakie można sobie wymyślić.
RTC: Kiedy chłopcy byli jeszcze mali, uświadomiłem sobie, że sformułowanie „to jest moje dziecko” nie do końca odpowiada prawdzie. To jest integralna jednostka. I jak jest bardzo mała, to ją przewijasz, karmisz, tzn. karmisz dopiero później…
JM: Nie karmiłeś?
RTC: Nie, bo obaj synowie byli wychowani na piersi. Raz tylko nocą przygotowywałem mleko i kiedy rano zobaczyłem, jaki zrobiłem bałagan, to odetchnąłem z ulgą, że był pokarm w piersiach. Na początku człowiek tak mocno angażuje się w dziecko, że myśli, iż ono jest jego integralną częścią. W końcu uświadomiłem sobie, że jeden i drugi to faceci, którzy mają własne zdanie i życie. A teraz, gdy są już młodzieńcami, to dbam o to, żeby być z nimi w kontakcie, ale zarazem stać z boku, nie wchodzić im na głowę z gotowymi kliszami, tylko być otwartym. Chociaż np. z Facebooka starszy syn mnie zbanował i to było dosyć bolesne (śmiech).