Z listu do redakcji: „macierzyństwo zostało odczarowane? Bzdura. Owszem, łatwiej przyznajemy się do zmęczenia, frustracji, Ale mówienie o złych emocjach do dziecka to wciąż temat tabu. Kiedyś powiedziałam szczerze przyjaciółce: »Chyba nie kocham swojego syna. A na pewno go nie lubię«. Zakrztusiła się herbatą, szybko wyszła. Więcej do tematu nie wracała.
Z życia
Marta, mama trzyletniej Marysi: – Gotuję, sprzątam, bawię się, czytam. Ale nie potrafię przytulać, pocieszać.
Inga, mama 6,5-letniej Leny i 4,5-letniego Marcela: – Moje życie po urodzeniu Leny. W piątek pakuję córkę do samochodu i zrozpaczona jadę do mamy, która mieszka 300 kilometrów ode mnie. Lena nie przestaje wyć. Czuję, że oszaleję. Dwa lata później rodzę Marcela. Też nie śpi po nocach, jest żywy. Ale to w ogóle nie przeszkadza. Mam do niego więcej cierpliwości, czułości. Nie kocham córki?
Katarzyna, mama 7-letniego Tobiasza: – Mój syn jest nieśmiały, nadwrażliwy. Zawsze taki był. Czasem myślę: „Nie wytrzymam, nie tak to sobie wyobrażałam”. Chciałabym, żeby odnalazł w sobie siłę. Im jest starszy, tym jestem gorszą matką.
Scenariusz 1: O (nie)chcianej ciąży
Marta: – Nie byłam kobietą ćwierkającą nad dziecięcymi wózkami. Miałam 31 lat, gdy poznałam Marcina, ciepłego, fajnego faceta i przy nim zaczęłam myśleć o rodzinie. W ciążę zaszłam szybko. Marcin biegał ze mną na usg, cieszył się, gdy słyszał bijące serce, opowiadał znajomym, że widział główkę i nóżki. Wstydziłam się za jego emocjonalność. A jednocześnie niepokoiło mnie to, że sama nic nie czuję. „Masz już ubranka? Wózek? Może pojedziemy do sklepu razem?” – proponowała mama. Nie chciałam nigdzie jechać. I to nie dlatego że miałam wiele innych zajęć. Wszystko było lepsze niż to „ciu, ciu” w sklepie i wybieranie nieszczęsnych ciuszków. Na reklamach też nie płakałam. Myślałam: „Szczęście będzie potem”. A potem też była pustka. Chociaż wszystko przebiegało książkowo. Poród: bez znieczulenia, szybko, i po sprawie. Miałam pokarm, wsparcie partnera, rodziny. Ale patrzyłam na zawinięte w rożek dziecko leżące obok mnie i też nic nie czułam, poza dziwnym wrażeniem, że oto wylądował w moim życiu kosmita. Dalej było tak samo. Szybko się z tym ogarnęłam, bo Marysia nie płakała, nie była kłopotliwa. Miałam też nianię, która odciążała mnie w codzienności. Marcin bardzo szybko chciał drugie dziecko, a mi było niedobrze na myśl, że jeszcze raz miałabym zdecydować się na coś równie głupiego. Bo ja nie rozpatrywałam tego w kategoriach dramatu tylko właśnie głupoty. Czułam się winna – przecież nikt nie chce być potworem.
„Jakby się coś stało, zrozumiałabyś”, zapewniała mnie siostra, jedyna osoba, z którą szczerze rozmawiałam o wszystkim. Tylko kiedyś się stało. Marysia zakrztusiła się cukierkiem, oczywiście, przestraszyłam się, szybko odwróciłam ją do góry nogami i potrząsnęłam, tak jak kiedyś uczyli mnie na kursie samopomocy. Oczywiście, zdenerwowałam się. Ale taki sam strach czułabym pewnie wobec każdej osoby z mojej rodziny. Nie zrozum mnie źle, dość poprawnie egzystuję w macierzyńskiej codzienności. Co prawda unikam przesiadywania na placach zabaw, rodzinnych basenów, ale przecież mam koleżanki, które mają dzieci.
Nauka od lat próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy miłość macierzyńska to instynkt czy zachowanie wyuczone.
Krystyna Rymarczyk, psycholog, neurobiolog: – Badania pokazują, że jednak instynkt. Gdy pokazuje się kobietom zdjęcia różnych dzieci, w tym ich własnych to przy oglądaniu fotografii własnego potomstwa wyraźnie widać pobudzenie tzw. obszaru układu nagrody. Czyli tej części mózgu, która odpowiada za poczucie zadowolenia. Silne pobudzenie układu nagrody powoduje wydzielanie dużych ilości dopaminy, co wzmaga stan euforii i radości. Dlaczego niektóre kobiety nie odczuwają szczęścia z posiadania dzieci? Przyczyny mogą być różne. Psychologiczne, wynikające z niedojrzałości emocjonalnej, negatywnego postrzeganie świata, poczucia winy, niskiej samooceny. Społeczne, związane na przykład z brakiem wsparcia albo trudną sytuacją materialną. Ale są też przyczyny biologiczne – wynikające z zaburzeń na poziomie biochemii mózgu. Wyuczone. W okresie połogu wydziela się prolaktyna i oksytocyna, hormony odpowiadające między innymi za przywiązanie i poczucie bezpieczeństwa. Zaburzenia jednego z nich wpływają najprawdopodobniej, bo tych badań nikt nie prowadzi, na wadliwe działanie układu nagrody – kobieta nie odczuwa szczęścia, patrząc na swoje dziecko.
Maja Filipiak, psycholog, psychoterapeuta: – Na pytanie, jakim kobietom trudno jest kochać dziecko, nie da się odpowiedzieć jednoznacznie. Macierzyństwo wybija nas ze sposobu funkcjonowania, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni przez lata. Im mniej mamy w sobie mechanizmów pozwalających dostosowywać się do zmian, tym będzie to dla nas trudniejsze doświadczenie.
Scenariusz 2. Gdy jest książę i brzydka siostra
Inga: – Staram się więc bardzo, organizuję setki zajęć. Proponuję dzieciakom: „Pieczemy ciasto?”. Za godzinę wypraszam ich z kuchni, jestem mokra ze zdenerwowania, wszystko jest w maśle, jajkach i mące. Nawet drewniane figurki stojące na półce. Maurycy przywiera do mnie i mówi: „Oj, nie przejmuj się”. Lena patrzy na mnie z zaciętą miną. Robi mi się nieprzyjemnie. Nie była dzieckiem zaplanowanym czy wyczekiwanym. Przeciwnie, ciążę rozpatrywałam w kategoriach kłopotu. Ojcu Leny od razu powiedziałam, że nie chcę z nim żyć. Gdy urodziłam, odwiedził ją dwa razy. Raz wziął na godzinny spacer, drugi raz do centrum handlowego. Odwiózł drącą się wniebogłosy. Reszta? Kolki, problemy z karmieniem, nieustanne choroby. Chciałam, żeby wszystko było uporządkowane, więc starałam się na dwieście procent. Doktorat? Proszę bardzo. Nowy projekt? Proszę bardzo. Wieczorem jeszcze wyciągałam farby, kolorowy papier i próbowałam z nią rysować. Miałam pretensję, że ona nie potrafi tego docenić. Od kiedy skończyła półtora roku ma wiecznie tę samą sfochowaną minę. Potem poznałam Kamila, urodziłam syna. Nagle doświadczyłam zupełnie innego rodzaju macierzyństwa. Marcel jest trudny. Od początku spał po trzy, cztery godziny na dobę, podejrzewam ADHD. Nie przeszkadza mi to, odnajduję w sobie pokłady cierpliwości. Koleżanki mówią: „Lenka jest śliczna, cudowna, uzdolniona muzycznie, plastycznie, dziecko ideał”. A ja widzę rozkapryszoną pannę. Szukałam przyczyn. Znajdowałam same uproszczenia: nigdy nie miałam dobrego kontaktu z matką, za to świetny z ojcem, matka była wiecznie ze mnie niezadowolona; „Jesteś beznadziejna, to robisz źle, tamto nie tak”. Ona to werbalizowała, ja wobec Leny – nigdy. Ale czuję w sobie emocje matki – niechęć do własnego dziecka. Im bardziej czuję się winna, tym bardziej próbuję być miła.
Kiedyś przeczytałam w „Sztuce kochania” Michaliny Wisłockiej: „Ciepło i tkliwość wynikająca z uczucia macierzyńskiego, wypełniająca życie niemowlęcia, jest podstawą, z której rodzi się instynkt miłości, potrzeba więzi i intymnego kontaktu z drugim człowiekiem”. Może ja tego w sobie nie mam?
Na terapii usłyszałam, że niektóre kobiety mają łatwość doświadczania trudnych emocji przy dziecku, bo w ogóle w każdej relacji doświadczają dużo złości, rozżalenia, braku satysfakcji. Najprawdopodobniej trudne były ich pierwsze relacje z opiekunami. Jeśli mamy wyniesiony z domu pewien rodzaj nawyku, możemy zupełnie bezwiednie wynajdować w ludziach to, co może nas rozczarować. Usłyszałam, że to, jak rozwijają się stosunki między matką a dzieckiem, nie zależy tylko od matki. To jest wymiana. Ja uśmiecham się do Marcela, on do mnie, ja mówię do niego, on też gaworzy. Jeśli mam drugie dziecko, które nie odpowiada na mój uśmiech, odpycha, gdy biorę je na ręce, ciągle płacze – to stworzenie więzi jest utrudnione. Nauczyłam się akceptować swoje uczucia. Okey, nigdy nie chciałam mieć córki. Mam prawo pomyśleć, że wolę się przytulić do psa niż do niej. Ale ona też nie chce przytulać się do mnie. Z dziećmi mamy podobne związki jak z dorosłymi ludźmi – jednych lubimy bardziej, drugich mniej. Jedni nas drażnią, inni nie. Nasza relacja jest po prostu trudna. Terapeutka radziła: „Odpuść, pozwól jej marudzić, nie zaspokajaj każdej jej potrzeby, bo ona już ma zakodowane, że mamusia będzie próbowała ją zadowolić”. Gdy usłyszałam: „Jest, jak jest”, coś we mnie odpuściło.
Scenariusz 3: O wielkiej próbie kochania i wielkim rozczarowaniu
Katarzyna: – Pamiętam taką scenę, pierwsza noc po powrocie ze szpitala, patrzę na śpiące w łóżeczku niemowlę, mojego syna. Nie czuję już dumy, jak kilka miesięcy wcześniej, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Czuję potworną odpowiedzialność – oto powołałam na świat człowieka. Muszę zrobić wszystko, żeby jego życie było szczęśliwsze niż moje. Matką jestem chyba idealną – przyjaciele i rodzina mnie nie poznają. To ja? Ta cierpliwa, spokojna, mówiąca pewnym, ciepłym tonem osoba. Kobieta-zen. Nie chcę powtórzyć błędów rodziców: wstaję w nocy po kilkanaście razy, całymi dniami noszę synka, bo gdy tylko próbuję odłożyć go na chwilę – on płacze. Piorę w ekologicznym proszku, chodzę na wielogodzinne spacery. I wciąż Tobiasza przytulam. Nie wiem, czy jestem szczęśliwa, ale na pewno kocham swoje dziecko, troszczę się o nie. Nie mam poczucia, że chciałabym uciec, cofnąć czas. Przeciwnie – chyba pierwszy raz doświadczam prawdziwej więzi. Gdy Tobiasz zaczyna raczkować i chodzić – ze stoickim spokojem chodzę za nim, patrząc, czy nie robi sobie krzywdy. Nie zatrzymuję go, bo wiem, że nie wolno. Moja półka na książki ugina się od psychologicznych pozycji. Z wyższością patrzę na koleżanki, które miotają się w macierzyństwie. Denerwują się kolkami, krzyczą na dziecko, okazują zniecierpliwienie. „Przecież tak nie wolno”, myślę. Ale nie pouczam. Przyjaciółka mówi: „Gdzie jesteś ty? Dziewczyno, zaraz po prostu pękniesz”. Ma rację. Gdy Tobiasz kończy dwa lata, wpadam w depresję, nie mogę wstać z łóżka. Gdy syn powtarza: „Mama”, odwracam się ze zniechęceniem. Nie mam już cierpliwości, energii, siły. Czuję się jak przekłuty balonik. Popijam wino, żeby przetrwać kolejny dzień. Znów jestem dawną Kaśką – egoistyczną, wiecznie rozzłoszczoną. Nie okazuję tego, bo wiem, że nie mogę. Ale cierpię coraz bardziej. Chodzę na kolejne terapie i zaraz z nich uciekam. „Nie potrafi pani być blisko, bo nikt pani tego nie nauczył. To jak przelewanie pustego w próżne”. Po raz pierwszy nie mam ochoty słuchać tego, co mają do powiedzenia terapeuci. Jestem przerażona tym, że odczuwam ciągłe rozdrażnienie. Bo Tobiasz nie chce nauczyć się jeździć na rowerze. Nie, nawet się nie złości. Mówi, że nie wejdzie na rower, bo się boi. Nie potrafię zmusić go do zmiany zdania, a przecież nie wsadzę go na siodełko siłą – tak jak mnie kiedyś sadzał ojciec. Tak samo jest z nartami, basenem, wycieczkami w góry. To nie, tamto nie. Nie potrafię wytłumaczyć mu, żeby nie bał się ciemności. „Czemu jesteś takim tchórzem?”, krzyczę i w tym samym momencie poraża mnie moc moich słów. Z dnia na dzień czuję się gorzej. Nie potrafię, nie daję rady, nie nadaję się. Wiem, trudności potęgują lęk – nie ma znaczenia, czy jesteśmy rodzicami dziecka impulsywnego czy nieśmiałego. Dziecko jest wymagające, a rodzic powinien być stałym punktem oparcia. Im konkretniejsze były nasze wyobrażenia, im więcej mamy przekonań, jak ma wyglądać i jakie ma być nasze dziecko, tym rozczarowanie jest mocniejsze i bardziej bolesne. Ale co z tego, że to wiem?
Maja Filipiak: – W macierzyństwie konfrontujemy się z własną bezradnością, własnym brakiem skuteczności, złością, zmęczeniem. Często też po raz pierwszy spotykamy się ze sobą, co wyzwala potrzebę refleksji, konieczność decyzji, jaką postawę chcę przyjąć, jak na coś reaguję. Jedną z typowych problematycznych sytuacji jest właśnie taka, kiedy staramy się doprowadzić do tego, by osoba nam bliska nie czuła tego, co czuje, bo wydaje nam się to dla niej niedobre. Jeśli chcemy, by nasze dziecko nie reagowało lękiem na nowe sytuacje, czy choćby zgaszone światło– walczymy z wiatrakami, bo naturalna tendencja do reagowania w takich sytuacjach lękiem może być u kogoś bardzo silna.Ludzie pod tym względem bardzo się różnią.
Epilog
Z teorii: konsekwencje życia w domu, w którym rodzic nie jest w stanie kochać dziecka, są ogromne. Dzieci wyrastają na dorosłych, którzy – jak ich mamy – mają problem z relacjami z własnym dzieckiem. W najgorszym razie cierpią na głębokie zaburzenia emocjonalne, depresję czy lęki. Matki, którym trudno kochać potrzebują wsparcia innych, którzy dadzą dziecku miłość, a im akceptację, bez oceniania: mądrych partnerów, babć, przyjaciółek.
Z badań: na uniwersytecie w Australii przeprowadzono badania z dziećmi w wieku sześciu–ośmiu lat na temat postrzegania braku miłości przez rodziców. Wszystkie twierdziły, że nie znają takiej sytuacji. Brak miłości macierzyńskiej jest czymś tak trudnym dla dzieci, że większość z nich nie potrafi sobie z tym poradzić. Wszystkie dzieci w badaniu stwierdziły, że gdyby je to spotkało, to byłaby najsmutniejsza historia świata.