Kiedy nasze dziecko wierci się niespokojnie w nocy, i chrapie przez sen, to znak, że ma powiększone, czasem do granic możliwości przerośnięte, migdałki.
Migdałki są częścią układu odpornościowego. Bronią nas przed wirusami, bakteriami, grzybami, pyłkami i szkodliwymi pokarmami. Muszą rozpoznać, czy to, co do organizmu wnika przez usta i nos, to wróg, czy przyjaciel. Nie wiedzą, co to drzemka i odpoczynek, stoją na straży 24 godziny na dobę. Są jak obrońcy murów w średniowiecznym mieście, położonym w dodatku na niespokojnym pograniczu. Muszą rozpoznać i ocenić zagrożenie i jeśli to możliwe, zneutralizować wroga. To wszystko odbywa się ich olbrzymim wysiłkiem, zaś największa walka, a co za tym idzie i nauka obrony – czyli zdobywanie doświadczenia i zapamiętywanie go – toczy się w organizmie dziecka od trzeciego do szóstego roku życia. W tym czasie dochodzi do tzw. normalnego przerostu migdałków. One muszą być duże, ponieważ stale walczą. Pół biedy jeśli dziecko nie chodzi do przedszkola. U boku mamy, taty i rodzeństwa ma do czynienia tylko z domowymi zarazkami. Ryzyko zbyt dużych, przeszkadzających w życiu migdałków jest więc znikome. Co innego, gdy trafi do żłobka lub przedszkola. Poza domem czyha na jego układ odpornościowy legion zarazków pochodzących z co najmniej dwudziestu innych domów i rodzin. Jego migdałki zaczynają pracować pełną parą. Robią się wielkie, czyli przerośnięte i dziecko zaczyna mieć problemy z oddychaniem, gulgoczącą, niewyraźną mową czy zapaleniami uszu. Wymieniłem tu znamiona choroby rozpoczynające się od nadmiernie powiększonych migdałków.
Ale uwaga! Bardzo ważne jest to, że choć migdałki dziecka są bardzo duże i mogą utrudniać oddychanie, słyszenie lub mowę, są magazynem bezcennej pamięci o wszystkich drobnoustrojach, z którymi się zetknęło. To jest twardy dysk jego organizmu. Proszę wyrzucić pamięć z komputera i zobaczyć czy jeszcze nam się do czegoś przyda.
Bez pamięci zmagazynowanej w migdałkach można bez końca chorować na te same choroby. Ale kiedy migdałki pamiętają jak raz zwyciężyły wroga, nie dadzą się pokonać przy kolejnych atakach. Nie pozwolą na rozwinięcie się pełnych objawów choroby, lecz zlikwidują ją w samym początku. Dlaczego to piszę? Ponieważ żaden lekarz nie może pochopnie decydować o usunięciu migdałków, co jest i modne, i wygodne.
A wystarczy poczekać parę lat, czasem tylko dwa albo rok, by układ chłonny podniebienia i nosa, kiedy wyszaleje się w nieustannych bojach, zredukował się samoczynnie. Następuje to, kiedy dziecko ma siedem, osiem lat. Jego migdałki wracają do normy, posiadłszy jednak żelazną, zahartowaną rezerwę bojową. Czyni to młodego człowieka odpornym na ciosy z zewnątrz. Takie duże dzieci nie potrzebują lekarza przez wiele, wiele lat.
Co innego gdy maluch musi walczyć o każdy łyk tlenu. Jest to nie tyle sytuacja patowa, a raczej absolutny mat, że pozostaniemy przy terminologii szachowej. I ja, i większość lekarzy stoi w tej sytuacji na stanowisku, że nie ma innej metody jak operacja wycięcia twardego dysku.
Jak ustrzec dziecko przed operacją laryngologiczną? Z mojego 28-letniego doświadczenia wynika, że większość dzieci ma patologiczny przerost migdałków między innymi z powodu spożywania mleka krowiego. Ograniczenie go w codziennej diecie we wczesnym dzieciństwie prowadzi do samowyleczenia.
Dzieci są nie tylko przekarmiane mlekiem w czystej postaci, jedzą też bez opamiętania słodycze lub jogurty owocowe, w których przecież znajduje się mleko. Jeśli więc twoje dziecko chrapie, podczas snu rzuca się na wszystkie strony, budzi się nie w humorze i bardziej zmęczone niż przed nocą, jeśli w dzień nie może usiedzieć na miejscu i jest stale nadpobudliwe – spróbuj odstawić mleko na jakiś czas i obserwuj, czy niekorzystne zmiany ustępują, choćby częściowo. Zauważ, ile razy na diecie bez mleka musiałeś wzywać lekarza, jak często w tym czasie brałeś zwolnienie lekarskie. Po dwóch bezmlecznych tygodniach podaj dziecku mleko. Jeśli się rozchoruje, masz niemal pewność, że to właśnie mleko jest odpowiedzialne za przerost migdałków.