Asia nosiła etykietkę „nieśmialutkiej” przez kilka dobrych lat, zanim wreszcie, przy okazji decyzji dotyczącej szkoły, trafiła wraz z mamą do specjalisty. – Myślałam, że z tego wyrośnie – tłumaczyła mama. – Panie w przedszkolu też nie naciskały. Asia była miłym, grzecznym dzieckiem. Do głowy mi nie przyszło, że jej nieśmiałość i niechęć do mówienia to mutyzm wybiórczy.
Pani Joanno, prosimy o zabranie głosu – szef zapraszającym gestem wskazuje krzesło. Tam Joanna ma usiąść: tuż obok ekranu, na którym będzie wyświetlana jej prezentacja. Wstaje ze swojego miejsca i rusza wzdłuż stołu. „Wszyscy patrzą”, myśli. Denerwuje się, tylko że już wie, że trema to coś, co przeżywa prawie każdy. Jednak dla Joanny sama trema nie jest i właściwie nigdy nie była kłopotem. Gdy miała osiem lat, brała udział w szkolnym przedstawieniu. Na widowni siedzieli rodzice i patrzyli na występy swoich pociech. Wiele dzieci się tym denerwowało. Mała Asia – nie, wręcz przeciwnie, uwielbiała swoją rolę. Mogła skakać po scenie i skupiać na sobie uwagę wszystkich. To była świetna rola – rola bez słów.
Dziękuję – Joanna cichym głosem zwraca się do szefa. – Za chwilę przedstawię państwu podsumowanie efektów naszych ostatnich działań i wynikające z nich prognozy na najbliższy kwartał – kontynuuje, patrząc na ekran. Zna każde słowo swojego wystąpienia. Jest świetnie przygotowana, więc może mówić. To nie będzie błyskotliwy występ przerywany salwami śmiechu wywołanymi przez żarty prowadzącego. Joanna skupi się na tym, co przygotowała, odczyta z pamięci każde słowo i będzie to dokładnie to, czego oczekują słuchacze. Poważne analizy, wykresy i prognozy. A kiedy przyjdzie czas na pytania z sali, pewnie nikt nie odgadnie, że Joannie znacznie łatwiej będzie wyjaśniać skomplikowane kwestie dotyczące jej prezentacji niż odpowiadać na pytanie o ulubiony film.
„Asieńko, no powiedz coś”, prosi mama. Asia ma sześć lat i nienawidzi tej prośby. Proszenie dziecka, żeby powiedziało „coś” powinno być, jej zdaniem, surowo wzbronione. „Ona jest taka nieśmialutka – komentuje mama z przepraszającą miną. – Ale za to bardzo inteligentna, więc chyba sobie poradzi?”. Ta niepewność w oczach mamy jest straszna. Nie wiadomo, czy Asia pójdzie już do szkoły. Jest grzeczna, wykonuje polecenia, radzi sobie z zadaniami wymagającymi myślenia. Ale nie mówi. I nie uśmiecha się. To znaczy mówi, ale tylko w domu: do mamy, do taty i do młodszego brata, Adasia. Do reszty świata mówić nie umie. „Nieśmialutka” – to brzmi dla Asi jak wyrok, nazwa jej okropnej niemocy, znienawidzonej właściwości, którą ma i której nikt nie umie odczarować. Nie cierpi, gdy mama chce z nią rozmawiać o jej niemówieniu. Widzi, że mama się smuci, i wie, że mama byłaby weselsza, gdyby Asi w końcu się udało. „Czemu nie chcesz?”, pyta mama, a Asia z wściekłością trzaska drzwiami. Przecież chce.
Mutyzm wybiórczy – wtedy właśnie, w wieku sześciu lat, poznała tę nazwę. Nie nieśmialutka, tylko mutystyczna. I choć nie brzmiało to najlepiej, Asi zrobiło się lepiej, gdy spostrzegła, że pani psycholog rozumie jej trudność. Nie oczekuje natychmiastowego mówienia i nigdy, przenigdy – ani w dniu, kiedy się poznały, ani nigdy później – nie poprosiła, by powiedzieć „coś”. To ulga. A zarazem ciężar, bo wtedy też mama dowiedziała się, że Asiowe milczenie to poważna sprawa, a terapia może trwać długo. Było jej wyraźnie bardzo przykro, gdy usłyszała, że w przypadku mutyzmu trzeba działać szybko – im wcześniej podejmie się terapię, tym czas potrzebny na uzyskanie zmiany jest krótszy. Tymczasem mała Asia nosiła etykietkę nieśmialutkiej przez kilka dobrych lat, zanim wreszcie – przy okazji decyzji dotyczącej szkoły – trafiła wraz z mamą do specjalisty. „Myślałam, że z tego wyrośnie – tłumaczyła mama. – Panie w przedszkolu też nie naciskały. Sugerowały, że powinniśmy się do kogoś zgłosić, ale też podkreślały, że Asia jest bardzo miłym, grzecznym dzieckiem, które pięknie rysuje, świetnie radzi sobie z wieloma zadaniami i właściwie nie przysparza żadnych trudności”.
„Rzeczywiście, często zdarza się tak, że najwcześniej otrzymują pomoc te dzieci, które sprawiają trudności swojemu otoczeniu – głośne, buntujące się lub bijące innych. Dzieci ciche, wycofane, posłuszne często trafiają do terapeuty później, ponieważ ich kłopoty nie są tak uciążliwe dla otoczenia”, powiedziała pani psycholog. Tak zaczęła się ich wspólna praca. Najpierw – sporo zabawy. Najprzyjemniej było, gdy to pani psycholog wybierała grę, w którą następnie razem grały. Początkowo siedziały przy stoliku we trójkę, z mamą, bo Asia czuła się wtedy pewniej. Nie potrafiła sama wybrać gry. Stała bez ruchu, patrząc na kolorowe kartonowe pudełka, a czas dłużył się niemiłosiernie. Na szczęście, pani psycholog nie wydawała się tym zmartwiona ani zniecierpliwiona. Zadawała Asi takie pytania, na które można było odpowiadać skinieniem głowy na „tak” albo na „nie”. „Zastanawiasz się jeszcze?”, pytała. Wtedy Asia kręciła głową. Nie. Nie wie, którą grę wybrać. „Chcesz, żebym to ja wybrała?”, pyta dalej pani psycholog. Asia kiwa głową na „tak”. „W porządku, zagramy w to”, decyduje pani psycholog i nie jest przy tym rozczarowana, smutna ani zła. Ufff, co za ulga.
Aż w końcu nadszedł ten dzień, kiedy Asia sama wskazała grę do zabawy. „Sama wybrałaś nam grę, bardzo się cieszę!”, powiedziała pani psycholog, i to było bardzo, bardzo miłe. Stopniowo wspólne spotkania stały się przyjemnością, a Asia ufała swojej terapeutce na tyle, by zająć się tematem mówienia. Stop. Nie mówienia. Czytania. Pani psycholog zapisywała słowa, które następnie Asia miała przeczytać. To było znacznie łatwiejsze niż mówienie! Można mieć stuprocentową pewność, że czytając je, nie popełni się żadnej gafy, nie powie się niczego, co byłoby niewłaściwe. A to było dla Asi strasznie ważne. Na tyle ważne, że – kiedy nie była pewna tego, co właściwie miałaby powiedzieć – milczała. Zaczęły więc od czytania, najpierw szeptem, prawie bezgłośnie. Później pani psycholog zachęcała Asię, by zamiast kiwać głową „tak” lub „nie” – odpowiadała. Najważniejsze jednak było inne sformułowanie, które Asia mogła wypowiedzieć i które w każdych okolicznościach było satysfakcjonującą odpowiedzią: „Nie wiem”. Gdy okazało się, że na każde pytanie pani psycholog można odpowiedzieć: „Nie wiem” – a ona uznaje to za dobrą odpowiedź, mówienie przy niej stało się znacznie prostsze. Asia zaczęła odzywać się przy terapeutce – szeptem wypowiadała pojedyncze słowa, najchętniej w odpowiedzi na konkretne pytania, co do których jasne było, co należy powiedzieć. Na przykład: „Ile to jest trzy plus dwa?”. Pytania o to, co Asia woli, co lubi, a czego nie, były jeszcze za trudne.
Mama po spotkaniach z terapeutką przestała komentować to, że w domu Asia mówi, a przy obcych – nie. Wcześniej robiła jej wyrzuty, że wśród domowników potrafi nawet krzyczeć i upierać się przy własnym zdaniu, a przy nieznajomych jest jak sparaliżowana. „Sparaliżowana” – to akurat wydawało się Asi dobrym określeniem, bo tak właśnie się czuła, gdy miała odezwać się przy kimś obcym. Dużą ulgą było dla niej to, że mama przestała się denerwować, martwić i krytykować ją za nieodzywanie się, a zaczęła traktować trudność Asi jak coś, co małymi krokami da się zmienić. Z perspektywy czasu Joanna myśli, że to, co zobaczyła w mamie, to był spokój i nadzieja. Cieszyła się sukcesami Asi na terapii. To były wielkie sukcesy, które z boku wyglądały jak bardzo małe kroczki.
Kolejnym takim kroczkiem-sukcesem było odzywanie się przy nowej osobie. Pani psycholog zaprosiła do współpracy swoją młodszą koleżankę, panią Martę. Marta była bardzo uśmiechnięta i bardzo piegowata. A najważniejsze było to, że – podobnie, jak pani psycholog – nie komentowała mówienia Asi. Kiedy Asia się odezwała, obie skupiały się na treści jej wypowiedzi, a nie na tym, że w ogóle coś powiedziała. „No, wreszcie się odzywasz!”, to byłoby okropne usłyszeć taki komentarz. Tego właśnie Asia się obawiała: że jak w końcu odezwie się w szkole, to wszyscy jakoś tak to skomentują. Powiedzą coś w rodzaju: „No widzisz – można. I co, takie to było trudne?”. Tego Asia na pewno by nie zniosła, więc w szkole w dalszym ciągu się nie odzywała. Pewnego dnia na osiedlu, na którym mieszkała rodzina Asi, otwarto nowy sklep. Mały, spożywczy, z dużą ilością słodyczy. Asia wracała z mamą do domu i poprosiła, żeby tam wstąpiły po ulubione batoniki Asi i Adasia. „Nie mam już czasu”, odpowiedziała mama. „Jeśli chcesz, dam ci pieniądze. Możesz tam wejść i kupić wam batoniki”. Mama spodziewała się, że Asia wejdzie do sklepu, pokaże batoniki palcem i położy pieniądze na ladzie. Asia tymczasem weszła do środka i na pytanie uśmiechniętej, piegowatej ekspedientki: „Co podać?”, odpowiedziała cichutko: „Dwa marsy”. Do dziś pamięta tamten dzień. Jak pochwaliła się mamie, a później tacie, i jak wszyscy się z tego cieszyli. Czuła się wolna – to było jej pierwsze spektakularne zwycięstwo nad tą całą nieśmialutkością, którą cały czas w sobie nosiła.
„Dziecko, które cierpi na mutyzm, nie lubi presji ze strony otoczenia ani zainteresowania własnym niemówieniem”, wyjaśniała pani psycholog. Dlatego świetną okazją do tego, by zacząć mówić, są wszelkie nowe okoliczności. Gdy dziecko spotyka się z kimś, kto nie wie, że ono nie mówi, a zatem nie traktuje go w żaden specjalny sposób i nie koncentruje się na tym, że dziecko się odezwało, tylko na tym, co powiedziało”. Takim nowym początkiem miała być dla Asi zmiana szkoły podstawowej, ponieważ jej stara szkoła obejmowała tylko klasy od pierwszej do trzeciej. Po rozmowie z mamą i z panią psycholog Asia zdecydowała, że nie przejdzie do nowej szkoły razem z dziećmi z dotychczasowej klasy, tylko wybierze inną podstawówkę, do której będzie musiała dojeżdżać. To była trudna decyzja, bo choć Asia się nie odzywała, dobrze czuła się w swojej klasie. Dzieci akceptowały ją mimo jej niemówienia. Bawiły się z nią i naturalnie porozumiewały się albo językiem gestów, albo czytając odpowiedzi Asi z kartki. Były one jednak na tyle przyzwyczajone do tego, że Asia się nie odzywa, że wcale się już po niej nie spodziewały mówienia. Asia była więźniem swojej etykiety „dziewczynki, która nie mówi”.
Asia szła do nowej szkoły z silnym postanowieniem, że będzie się tam odzywać. Jak do pani psycholog, jak do Marty, jak do pani ekspedientki i kilku jeszcze innych osób spoza najbliższej rodziny, do których udało się jej zacząć mówić. To nie było łatwe, ale bardzo pomagało jej nastawienie innych dzieci i nauczycieli – każdy był po prostu pewien, że jak odezwie się do Asi, to ona, najzwyczajniej w świecie, odpowie. I tak się też stało.
Teraz Joanna podziwia dziesięcioletnią siebie, która jak postanowiła, tak zrobiła. Pomimo obaw i poczucia, że to bardzo trudne. Długo się do tego przygotowywała. Ćwiczyła na terapii różne scenariusze, wykonywała zadawane przez panią psycholog zadania domowe, które krok po kroku przybliżały ją do wiary w to, że uda się jej zacząć mówić. Joanna wciąż przeżywa trudności, gdy ma rozmawiać z obcymi osobami. Woli znane sytuacje i takie okoliczności, w których może wypowiadać się zgodnie z przygotowanym scenariuszem. Łatwiej jej mówić o sprawach związanych z pracą, łatwiej odpowiadać na pytania, które mają jakąś określoną prawidłową odpowiedź. Wciąż pamięta, że wolno jej odpowiedzieć: „Nie wiem”, i ta świadomość jest dla niej ważna w radzeniu sobie z towarzyszącym mówieniu napięciem. Najtrudniej jest jej mówić o sobie, o własnych upodobaniach i doświadczeniach, czyli o tym, o co ludzie pytają, gdy chcą nawiązać niezobowiązującą pogawędkę. „Jaką kuchnię lubisz najbardziej?”, „Co porabiałaś na urlopie?” – tego rodzaju pytania są dla Joanny najtrudniejsze. Cieszy ją natomiast to, że ma wokół siebie ludzi, którzy, niezależnie od tego, czy sami są gadatliwi, czy nie, widzą w niej Joannę, a nie „dziewczynę, która jest nieśmiała”.