Ostrzegam, że w tym felietonie pojawi się sporo brzydkich wyrazów – a oto pierwszy z nich: żylak! Wcale nie taki brzydki? A co powiedzą Państwo na prącie? Albo na gazobeton? Wiem, wiem, to wszystko kwestia gustu. I przyzwyczajenia.
Jeszcze przed drugą wojną światową Słonimski z Tuwimem krzywili się na zbitki słowne, które dzisiaj nie drażnią najwrażliwszych nawet uszu: samochód i samolot. No, gdyby tak się zastanowić, piękne nie są. Ale tak naprawdę w ogóle o tym nie myślimy. Zadziałało prawo zasiedzenia. Zasiedzenia w naszych głowach. Były używane tak często i tak powszechnie, że wyparły elegancko brzmiące auto i aeroplan. Wracajmy do wyrazów brzydkich. Nie będę pastwił się nad „stajlingiem”, „branczem” czy „taczem”. Tematem tego felietonu miało być pospolite „kurwa mać”, i będzie, choćby korektorzy „Gagi” osiwieli! Gdy mój synek Kacper poszedł do przedszkola, wiedziałem, że wyniesie z niego nie tylko niechęć do leżakowania i surówek, lecz także wiedzę o życiu, jakiej nie zdobył w domu. Szybko okazało się, że miałem rację. Już po drugim tygodniu zaczął kląć jak szewc.
– Jak było w przedszkolu? – zapytała szeroko uśmiechnięta babcia.
– Chujowo – odpowiedział równie szeroko uśmiechnięty. Wiedziałem więc, że musimy przeprowadzić poważną rozmowę. Nie będę jej przytaczał w całości, w każdym razie Kacper dowiedział się, że są słowa, które ludzie uznali za brzydkie i że ich używanie jest niekulturalne, niegrzeczne. My tak nie robimy. I już.
– Jakie to słowa? – chciał wiedzieć Kacper.
– Chujowo – odpowiedziała mama Kacpra.
– I?
– I kurwa – dodałem.
– A pierdolę? – spytał zaciekawiony.
– Też – pokiwaliśmy głowami. – Plus cipa, pizda i jebać.
– Jeszcze jakieś?
Wymienialiśmy długo i, nie powiem, z chorobliwą przyjemnością. Babcia Kacpra nie kryła pretensji.
– Po co?! – pytała. – Po co go tego uczycie?
– Nie uczymy. Wyjaśniamy.
– To jest dawanie złego przykładu!
– Nie, to jest rozbrajanie bomby.
Babcia obawiała się, że Kacper opowie o przeklinających rodzicach paniom w przedszkolu. Na wszelki wypadek zrobiłem to pierwszy. Panie pochichotały, a potem obiecały uważniej przysłuchiwać się dzieciom.
– I jak? – spytałem po południu, odbierając Kacpra z przedszkola. – Podzielił się z Michałem wiedzą – szepnęła pani wychowawczyni. – A potem był spokój. Który, ku zdumieniu babci, trwał i trwał, aż stał się normą. Opowieść ta miała jednak swój ciąg dalszy. Listopadowy szary poranek. Jedziemy zatłoczonym tramwajem. Zaparowane okna. Milczący warszawiacy. Patrzymy na spływające po szybach krople deszczu.
– Tato… – słyszę nagle dźwięczny głosik mego synka. – Czyli brzydkie wyrazy to kurwa, pizda, chuj, cipa, spierdalaj? – Tak – wykrztuszam, czując, jak koncentrują się na mnie spojrzenia współpasażerów. – Aha… – Kacper kiwa głową i wraca do swoich myśli.
Znowu zapada milczenie. Nie patrzę na boki. Tramwaj nadal sunie w stronę centrum. Cięcie. Pośmieli się Państwo, więc teraz czas na wyznanie… – uwielbiam kląć! Robię to rzadko, ale ze smakiem. Szczególnie cenię sobie słowa z „er” w środku. Nie wiem, jaką przyjemność może sprawić rzucanie „fuckami“. Mówiąc „fuck”, czuję się jak balon, z którego uchodzi powietrze. Co innego kurrrwa, prawda? Czują to Państwo? Kurrrwa mać! Sama rozkosz. Kandelabr, rabarbar, kredens – to także byłyby cudne przekleństwa. Niestety, nie uznano tych wyrazów za brzydkie. Ale mamy inne. Gdy byłem mały, zaczytywałem się w książkach Adama Bahdaja. Pamiętają Państwo „Podróż za jeden uśmiech”? W jednym z rozdziałów Duduś wyrusza do lasu z atlasem grzybów w ręku, a Poldek rechocze, że twardzioszek smrodliwy to nie jest nazwa grzyba, tylko część oręża słownego.
– Ty twardzioszku smrodliwy!
– Ty sromotniku bezwstydny!
Po Bahdaju na złą drogę zaczął mnie sprowadzać genialny Edmund Niziurski. Pomysłowość tego pisarza nie miała sobie równych. Ale i elegancja. To on określił pewną część ciała „miejscem, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę”. Zresztą dajmy spokój pisarzom. Przecież niemal każda rodzina wytwarza własne, czasami bardzo hermetyczne w odbiorze epitety i przekleństwa. Wykorzystał to Michał Rusinek, pisząc przezabawną książkę „Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci”. Rodzice nadsyłali mu słowotwórcze dzieła swych milusińskich, a pan Michał wiązał wszystko w zgrabne rymy. Kurdebele, jak fajnie to się czyta!