Niektóre kobiety przekonują, że można połączyć te dwie funkcje: doskonała pracownica i wspaniała mama. To ponoć kwestia dobrej organizacji i samodyscypliny.
To zależy, czego się od siebie oczekuje, jak wysoko stawia poprzeczkę. Zawsze można ugotować lepszy obiad, zrobić więcej zadań w pracy. Ja widzę, że z roku na rok moja jest coraz niżej. Na szczęście nikt z tego powodu nie cierpi i nie mam zaległości. Potrzebowałam jednak lat i mądrości męża, żeby ten dystans uzyskać. Świat się nie zawali, jak czegoś nie zrobię. Mam prawo do niedoskonałości. To starcie ambicji z twardą rzeczywistością jest udziałem wielu kobiet. A swoją drogą, jak wygląda doskonałość? Jak zobaczę szczęśliwych dorosłych synów i sama będę mogła powiedzieć, że jest mi dobrze, to wystawię sobie odpowiednią ocenę.
Też się pod tym podpisuję.
No właśnie, a pracować przecież trzeba. Jakie są koszty próby bycia „naj” w każdej dziedzinie, wie każda zapracowana mama. Niedawno po raz pierwszy w życiu wypożyczyłam dziecku strój na bal karnawałowy. Do tej pory zawsze sama go szykowałam. W tym roku zwyczajnie zabrakło czasu. Dla mnie była to stresująca sytuacja, ale Jasiek był szczęśliwy. Dzięki temu mieliśmy mniejszą nerwówkę.
Czyli dojrzalsze podejście.
Bo to przychodzi z wiekiem (śmiech). Jednak daleko mi do ideału!
Na szczęście – jak zapewniła mnie pewna pani psycholog w rozmowie na temat matek – nie musimy być idealne. W relacji z dzieckiem mamy pozostać sobą i… dawać sobie prawo do popełniania błędów.
O ile nie staną się przyczyną głębokich zranień i zaniedbań, których nie da się tak łatwo odkręcić. Myślę, że w byciu mamą pomagają mi zasady i dość precyzyjne wyznaczanie chłopcom granic. Hołduję nieco staromodnym wzorcom. Nie jestem zwolenniczką nakazów i zakazów, ale przestrzegania zasad, pewnego ładu. Zarówno w przestrzeni domowej, jak i w szkole, w pracy.
Tak była Pani wychowywana?
Moja mama była surowa i niezwykle kochająca. To trudne do pogodzenia w rodzicielstwie. Wymagać od dziecka, ale go nie ograniczać. Być stanowczym, a jednocześnie pozwalać mu na ekspresję, wyrażanie siebie. Myślę, że wiele z metod wychowawczych moich rodziców przemyciłam do własnego domu, np. przywiązanie do kindersztuby. Uczę swoich chłopców, że nie chodzi się do teatru w wytartych dżinsach, nie kładziemy łokci na stole podczas posiłku, a sprawne posługiwanie się nożem i widelcem powinno po prostu wejść w krew. Gdy robisz sobie herbatę, zapytaj, czy ktoś również ma na nią ochotę. Kiedy widzisz papier na chodniku, podnieś go i wyrzuć do kosza. Niby drobiazgi, jednak jakże ważne w codziennym życiu. Mogą wiele powiedzieć o naszej kulturze osobistej, poczuciu odpowiedzialności i stosunku do świata.
Pani szybko straciła mamę…
Tak. W wieku osiemnastu lat. W klasie maturalnej, a więc w tzw. trudnym okresie. Po jej śmierci zostałam z tatą, choć większość czasu byliśmy oddzielnie, bo mieszkałam w internacie, a potem poszłam na studia. Pomagały mi ciocie, które obdarowały mnie niezwykłym oddaniem. Wyprzedzając pani kolejne pytanie o mamę, odpowiem: zawsze będę za nią tęsknić. Noszę w sobie słowa, które chciałabym jej powiedzieć teraz, jako dorosła już osoba, matka. Ominął mnie moment swego rodzaju kobiecej inicjacji, gdy matka i dorosła już córka mogą usiąść naprzeciw siebie, spojrzeć sobie śmiało w oczy i wypowiedzieć najważniejsze… To, w moim odczuciu, chwila, kiedy córka staje się równorzędną partnerką, przyjaciółką, następuje porozumienie dusz. To nowy rozdział w życiu kobiety.